25 września
Obudziło mnie rażące w oczy światło. Przebudziłam się,
nie mając pojęcia, gdzie się znajduję. Rozejrzałam się zdumiona. Szerokie
łóżko, nieznane meble, rysunki i zdjęcia na ścianach. Podniosłam się z jękiem,
czując, że kark i plecy pękają mi z bólu. Skonstatowałam, że mam na sobie tę
samą sukienkę, co wczoraj, a moje buty leżą tuż przy łóżku. Ktoś przykrył mnie
kocem, a lampka na nocnym stoliku wciąż była włączona. Tuż obok niej stała
ramka i dzięki niej zorientowałam się, gdzie jestem. Na zdjęciu jestem ja, Kika
i Jack. Mamy po siedem, osiem lat i robimy zamek z piasku. Mam tę samą
fotografię u siebie na ścianie. Druga od lat znajduje się w pokoju mojej
siostry, miejscu, gdzie właśnie się znajdowałam. Niepewnie wstałam z łóżka, ale
machinalnie usiadłam, gdy do mojej świadomości dotarło wszystko, co się
zdarzyło wczoraj. Kiedy Kika zemdlała, a Penny i ojczym machinalnie wykonywali
wszystkie czynności, wpadłam w histerię. Płacząc i trzęsąc się krążyłam po
pokoju, czekając na przyjazd ambulansu. To było jak koszmarny sen, ale nie
potrafiłam się z niego obudzić. Megan trochę popłakiwała, ale znałam ją i
wiedziałam, że ten widok nie jest dla niej nowy. Kimberly siedziała na kanapie
i przerażona rozglądała się wokoło. Jack cicho coś do niej mówił, a może to ja
wciąż wstrząsana szlochem, nic nie słyszałam? Nie wiem. Bałam się, jednocześnie
wyrzucając sobie, jak mogłam być aż tak zajęta sobą, by przegapić i nie
zauważyć choroby siostry? Konstancja najwyraźniej zadawała sobie również owe
pytanie, bo ściskała rękę Emmy i przerażona spoglądała na śmiertelnie bladą
twarz leżącej na sofie dziewczyny.
Ojczym zabrał Meg z pokoju, szepcąc jej słowa
pocieszenia. Marzyłam żeby ktoś podszedł do mnie i powiedział, że to tylko
żart. Chciałam żeby Kika wstała i roześmiała się, jednocześnie wyrzucając mi,
że jestem łatwowierna. Nic takiego się nie stało.
Po kilku minutach, które mnie wydawały się godzinami, pod
dom podjechała karetka. Lekarz główny cicho rozmawiał z Penny, a później, nawet
nie badając Kiki, kazał zabrać ją do szpitala. Przerażona spoglądałam na ciemne
włosy siostry rozrzucone po noszach i zauważyłam, że bardzo mocno się
przerzedziły. Chorobliwa chudość i znikające z tej kochanej twarzy piękno,
sprawiały, że traciłam dech. Jak przez mgłę widziałam to, co się działo i to,
że Penny wychodzi wraz z lekarzem. Wciąż miałam przed oczami proszące o
wybaczenie oczy siostry, a u uszach dzwoniły mi te wyszeptane, szczere słowa
„przepraszam, że się tak zachowywałam”.
- Ally? – jakby z oddali docierał do mnie głos brata.
Spojrzałam na niego nic nierozumiejącymi oczyma, w których czaiło się nieme
pytanie. Nie powiedział nic, po prostu przytulił mnie mocno i trwaliśmy w tym
uścisku, dwie smutne, przerażone istoty.
Usiedliśmy na kanapie, tej samej, na której wcześniej
prowadziliśmy wesołą, burzliwą dyskusję, ale radość i szczęście gdzieś się
ulotniło. Było tak pusto, tak cholernie pusto!
Jack wyglądał okropnie. Smutny, załamany, wyraźnie
przybity. Jako jedyny z naszego grona wiedział, co się naprawdę wydarzyło i
bardzo to przeżywał. Kimmy siedziała tuż obok niego i ściskała jego dłoń.
Spoglądałam na nich z czułością, dwójka przyjaciół, która wspiera siebie w
złych chwilach. Wiedziałam, że Jack od dawna jest zakochany w Kim, ale w tamtym
momencie nie potrafiłam o tym myśleć. Żadne z nas się nie odezwało. Trwaliśmy w
tej przytłaczającej ciszy, a wieczór powoli przechodził w noc. W pokoju zrobiło
się ciemno i ponuro, ale nikt z nas, nie zdobył się na ten wysiłek, by wstać i
zapalić światła. Nieruchomo czekaliśmy, jednak gdyby ktoś zapytał, kogokolwiek
z nas, na co tak oczekujemy, nie umielibyśmy odpowiedzieć. Gdzieś na górze
trzasnęły drzwi, podejrzewałam, że to ojczym wyszedł z pokoju Megan i udał się
do swojej sypialni. Pewnie nawet nie podejrzewał, że wciąż tu jesteśmy.
Godzina za godziną, noc kończyła się, a my wciąż i wciąż
siedzieliśmy w tej śmiertelnej ciszy, jakby ktoś odebrał nam umiejętności mowy
i ruchu. Emma opierała głowę na starszej siostrze, Kim przytulona do Jacka
zasnęła, a ja wciąż robiłam sobie wyrzuty, że tak bardzo oddaliłam się od Kiki.
Zawsze byłyśmy przyjaciółkami, a kiedy wyszło na jaw, że zrobiła coś, za co
znienawidzili ją moi nowi przyjaciele, zawiodłam ją. Stanęłam po ich stronie i
nawet zbytnio nie kwapiłam się do poznania wersji siostry. Okej, rozumiem, może
i w świetle tych wydarzeń wyłaniał się obraz kogoś, kim mogłam tylko gardzić,
ale to moja starsza siostrzyczka, która zawsze stawała w mojej obronie. Ja nie
zdobyłam się na to. Stchórzyłam.
- Wciąż tu siedzicie? – zajęta ponurym rozmyślaniem,
nawet nie usłyszałam wejścia Penny. Stała w drzwiach od salonu ze ściągniętą
bólem twarzą, rozczochranymi włosami i rozpiętym płaszczem. Widać było, że noc
spędziła w poczekalni.
- Co z Kiką? – krzyknęłam zrywając się z kanapy. Oczy
wszystkich skierowały się na stojącą kobietę. Próbowała się uśmiechnąć, ale jej
twarz ozdobił jakiś dziwny grymas.
- Wszystko dobrze, wróci do nas za kilka dni.
- Widziałaś w jakim jest stanie?! Według ciebie wszystko
z nią jest dobrze?! – wrzasnęłam wściekła. Emocje poniosły mnie, zapomniałam o
śpiącej na górze Megan.
- Zrobię wam gorącej kawy i przygotuję pościel. Ally mi
pomoże – Penny całkowicie zignorowała mój wybuch. Wyszła, a ja posłusznie
poszłam za nią do kuchni. Wstawiła wodę i zajęła się wyciąganiem kubków z
szafek.
- Co się dzieje z Kiką? – szepnęłam, niemrawo mieszając
łyżeczką w cukierniczce.
- Kika jest chora – dziękuję za oświecenie, sama nie
zauważyłam.
- I? – w myślach liczyłam do dziesięciu żeby się uspokoić
i nie zacząć wrzeszczeć na tę kobietę, którą wszyscy nazywali moją matką.
- Ally, Kika jest chora od dwóch lat – spoglądałam na
Penny i nie docierało do mnie to, o czym mówi.
- Co? – wydukałam w końcu.
To było niemożliwe! Moja siostra chorowała tyle czasu, a
ja o tym nie wiedziałam?! Jak? Dlaczego? Czy yłam aż tak bardzo zajęta sobą i
swoimi urojonymi problemami z brakiem popularności?
- Kika zachorowała na białaczkę jakiś czas przed tym,
kiedy dziewczynki przeprowadziły się z Nowego Jorku.
- Ale jak to? – wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co
słyszałam. To musiał być jakiś bardzo głupi żart.
- Nie chciała żeby ktokolwiek o tym wiedział. Czuła się
bardzo dobrze i nie chciała wzbudzać litości i sensacji. Pogorszyło jej się dwa
tygodnie temu aż doszła do takiego stanu, jak dziś. Lekarze nie dają jej
żadnych szans na wyleczenie – załamał jej się głos. Szlochała, a ja mimo, że
było mi jej szkoda, nie potrafiłam powiedzieć jej nic miłego. Zbyt głęboko
tkwił we mnie żal do niej za to, że mnie zostawiła. Przyrządziłam kawę i
wyszłam. Skierowałam się do pokoju siostry.
Zapaliłam lampkę. Z każdej strony spoglądała na mnie
uśmiechnięta twarz Kiki. Była taka młoda, taka śliczna, taka wesoła. Na myśl o
tym, że ta cudowna dziewczyna umiera, robiło mi się ciemno przed oczami, a łzy
jak oszalałe pędziły po moich policzkach. Rzuciłam się na łóżko i płakałam, a
cały ból i strach ulatywał ze mnie. Zapłakana zasnęłam.
Obudziło mnie rażące światło lampki. Najwidoczniej przez
sen musiałam przesunąć abażur. Nie miałam pojęcia, skąd wziął się koc, ale
wzruszyła mnie troska, którą mi okazywano w tym domu, do którego tak bardzo
nienawidziłam chodzić. Założyłam buty i zaspana zeszłam na dół. Zegar w salonie
wskazywał godzinę ósmą. Usłyszałam jakiś hałas w kuchni i skierowałam się tam.
Przy stole siedziała Kim w jakiejś rozciągniętej koszuli oraz Jack z Emmą. Mark
stał przy ekspresie do kawy i przeglądał gazetę.
- Cześć – mruknęłam i odsunęłam krzesło.
- Wcześnie wstałaś – uśmiechnął się ojczym znad magazynu.
Rozumiałam, że próbują zachować resztki normalności, więc nie zareagowałam
nerwowo.
- Gdzie Konstancja? – zdziwiłam się. Moja kuzynka zawsze
pierwsza jest na nogach.
- Pojechała do ciebie.
- Po co? – zdumiałam się, ale po chwili zerwałam się na
równe nogi. – Zapomniałam o Sally!
Babcia nie miała pojęcia, gdzie zniknęłam na całą noc.
Sądziłam, że zdążę wrócić przed nią.
- Spokojnie, Kostka rozmawiała z babcią, ma ją tutaj
zabrać – uspokoiła mnie Emma.
Uśmiechnęłam się i nasypałam sobie do miseczki płatki.
Może to zabrzmi trywialnie, ale mimo tak wzburzających i traumatycznych
przeżyć, czułam głód. Jestem tylko człowiekiem.
- Pędzę do pracy dzieciaki, pilnujcie Meg – ojczym
zerknął na zegarek i wyszedł z domu. Jest lekarzem, więc nawet niedziele spędza
w pracy.
-Nie wiecie czy można odwiedzić Kikę? – zapytałam.
- Mama pojechała rano do szpitala, będzie dzwoniła –
jakoś trudno mi było połączyć matkę Jacka z Penny. Moje rodzeństwo mówiło o
niej z taką miłością i czułością, ja z obojętnością i złością. Czasami było mi
głupio, ale nie umiałam inaczej.
- Długo się znacie z Jacksonem? – zapytałam Kim, kiedy
mój brat poszedł na górę zobaczyć, czy Megan wciąż śpi. Emma spojrzała na mnie
z uśmiechem, rozumiała dlaczego pytam. Równie dobrze, jak ja, wiedziała, że mój
brat kocha się w Kimberly.
- Przyjaźnimy się odkąd się tu przeprowadziłam, jakieś
osiem lat – zamyśliła się blondynka.
- Naprawdę? Od razu się zaprzyjaźniliście? – znałam tę
historię z opowiadań Jacka, ale chciałam poznać też wersję tej sympatycznej
dziewczyny. Przyjaźniła się z Emmą, więc mogłam być pewna, że będzie szczera.
- Widzisz, ja mam skomplikowaną sytuację rodzinną –
zawstydziła się.
- Serio? – zakpiłam wskazując głową na zdjęcia wiszące w
przedpokoju. Kim zaśmiała się.
- Tak, komu ja to mówię – zamilkła na moment. – Moi
rodzice nie są małżeństwem. Mieszkałyśmy z mamą u ojca w San Diego, ale nie
układało im się najlepiej, więc mama zabrała nasze rzeczy i przyjechałyśmy do
jej brata, do Miami. Wujek jest dość specyficzną osobą, na pewno nieraz o tym
słyszałaś, to ojczym Emmy i Kostki, a ja byłam dzieckiem i nie rozumiałam,
dlaczego nagle mój świat się rozpadł. Wtedy poznałam Jacka. Byliśmy dziećmi i
chodziliśmy razem na karate. Pamiętam, że strasznie się w nim kochałam jako
dziewczynka – zaśmiała się na to wspomnienie. – To mój najlepszy przyjaciel.
- Szkoda, że u mnie to zawsze jest odwrotnie – mruknęłam.
- Słucham? – zdziwiła się Kim.
- Nic, nic, przypomniał mi się film o dziewczynie, która
się zakochała w swoim przyjacielu – wybrnęłam z sytuacji. Emma zachichotała i
wpakowała sobie całą łychę płatków do ust.
- Ja bym tak nie potrafiła, to tak, jakbym się zakochała
w Jacku, a to by było szalenie dziwaczne. Przyjaciel jest jak ukochany pluszowy
miś, zawsze przy tobie, nigdy go nie wyrzucisz, ale też nigdy nie będziesz jego
dziewczyną.
Zamarłam. Mój biedny, kochany braciszek stał w drzwiach i
słyszał ostatnią wypowiedź dziewczyny. Na moment twarz ściągnęła mu się z bólu,
ale szybko opanował się i jakby nigdy nic, usiadł na krześle i zaczął coś
opowiadać.
- Jesteście? – zawołała Konstancja z korytarza.
- W kuchni! – odkrzyknęła Emma.
Babcia i moja kuzynka weszły do środka. Widziałam w
oczach Sally lęk i ból, widać Kostka opowiedziała jej wszystko o Kice. Emma
przywitała się z babcią. Jack też. Mimo, że nie był jej prawdziwym wnuczkiem,
zawsze go tak traktowała. Megan była zbyt młoda, widziały się tylko
kilkukrotnie.
- To Sally, nasza babcia – przedstawiła Kostka. – A to
Kim, przyjaciółka Jacka.
- Miło cię poznać, mój wnuczek obraca się w interesującym
towarzystwie – uśmiechnęła się Sally.
Zostawiłam ich w kuchni, a sama wróciłam na górę. Wzięłam
prysznic i przebrałam się w ubrania siostry. Mimo, że na dole śmiałam i
żartowałam, czułam się źle i byłam przerażona. Dobry humor był tylko pozorem.
Maską, którą założyło całe towarzystwo siedzące w kuchni. Musieliśmy udawać, by
nie wpaść w paranoję. Znów siedzielibyśmy bezruchu i bez słów, a czas pędziłby
jak oszalały. Usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu. Podejrzewając, że to
wieści ze szpitala, zbiegłam na dół. W połowie schodów usłyszałam głos babci.
- Tak Penny, tu Sally. Mhm… Tak… Rozumiem… Tak…
Sally słuchała głosu po drugiej stronie słuchawki i
odpowiadała półsłówkami. Próbowałam wychwycić jakiś wesoły ton w jej
odpowiedziach, ale na próżno.
- I co? – zapytałam, kiedy babcia odłożyła słuchawkę.
- Kika czuje się źle. Nie można jej dziś odwiedzić.
Posmutniałam. Chciałam z kimś porozmawiać. Z kimś, kto
nie będzie udawał, że wszystko jest dobrze.
- Idę na spacer – powiedziałam i biorąc torbę, wyszłam na
ulicę.
Szłam w stronę centrum miasta, nie mogąc się zdecydować,
do kogo pójść. Gdy mijałam przystanek, zauważyłam, że akurat podjeżdża autobus
jadący na moje osiedle. Uznałam to za znak i wsiadłam. Zadzwoniłam do Trish.
Odezwała się poczta głosowa. No tak. Dziś jest ten cały konwent fanów Zalienów.
Trish i Dez co roku na niego jeżdżą, a ja mimo usilnych prób zrozumienia ich
pasji, spoglądam na to z przymrużeniem oka. Nie było sensu wysiadać, więc
jechałam dalej, zastanawiając się, czy zastanę w domu Dominikę.
- Cholera – zaklęłam, gdy zajęta smutnymi myślami,
ominęłam swój przystanek. Wysiadłam dalej, tuż obok domu Moonów. Wzruszyłam
ramionami i zapukałam do drzwi. Nikt nie otwierał, miałam już odejść, kiedy
zobaczyłam Austina idącego chodnikiem. Z Eve.
- Ally? – zapytał zmieszany.
Jasne, któżby inny.
- Jest Cass? – zapytałam. Spojrzał na mnie zdziwiony i
jakby urażony.
- Pojechała z Nelsonem, Trish i Dezem na konwent.
- Ta, Zalieni – mruknęłam i ruszyłam w stronę swojego
domu.
- Coś się stało? – zapytał chłopak, przyglądając mi się.
Musiałam wyglądać strasznie. Niewyspana, podkrążone, zaczerwienione oczy. Na
kilometr było widać, że przepłakałam noc.
- Problemy miłosne? – zachichotała Eve. Miałam ochotę
złapać tę jej piękną główkę i wepchnąć pod pociąg. Ta dziewczyna wyzwalała we
mnie pokłady utajonej agresji. Pokręciłam tylko głową i chciałam ich wyminąć,
ale Austin, ku niezadowoleniu towarzyszki, zastawił mi drogę.
- Jesteśmy przyjaciółmi Ally, możesz mi powiedzieć, co
cię gryzie.
Nie wiem czy to ten ironiczny uśmiech Eve, czy ten
protekcjonalny ton, którym blondyn powiedział „jesteśmy przyjaciółmi”, sprawił,
że straciłam panowanie nad sobą.
- Chcesz wiedzieć co mnie gryzie? Moja siostra jest
śmiertelnie chora, lekarze nie dają jej wielkich szans, że przeżyje, a kiedy
chcę z kimś o tym porozmawiać, muszę wysłuchiwać histeryczki, która wyżywa się
na innych, bo zostawiła chłopaka, którego próbowała zdobyć od dzieciństwa.
- Skąd – zaczęła ze złością Eve, ale Austin nie pozwolił
jej dokończyć. Zaszokowany wpatrywał się we mnie. Czułam, że jakaś zdradziecka
łza spływa po moim policzku, ale nie czułam się śmieszna.
- Żartujesz? – wykrztusił po jakimś czasie blondyn.
- Pewnie, uśmiałam się, że ho-ho – syknęłam i wściekła
wyminęłam ich.
- Ally, zaczekaj! – krzyczał za mną, ale nie zwracałam na
to uwagi. Szłam przed siebie, ku swojemu domowi.
- Ally! – Austin podbiegł i złapał mnie za rękę.
- Daj mi spokój – mruknęłam i odwróciłam głowę.
- Co się stało?
- Kika ma białaczkę, ale to mój problem – wyrwałam się z
jego uścisku.
- Przecież jesteśmy przyjaciółmi, powinniśmy się wspierać
– urażony ton chłopaka sprawił, że jeszcze bardziej się wściekłam.
- Jesteśmy przyjaciółmi – zaakcentowałam słowo
„przyjaciele” tak dobitnie, że Austin aż się zaczerwienił – więc wracaj do
swojej dziewczyny i daj mi się wypłakać.
- Ale ja – zaczął.
- Idź – hardość w moim głosie przekonała go. Z
niedowierzaniem spojrzał na mnie, a później odwrócił się i poszedł do Eve.
Patrząc jak odchodzi, czułam, że moje serce pęka.
Zniszczyłam coś między nami, po raz kolejny popchnęłam go w ramiona Henrietty.
Wchodząc po schodach, słyszałam, jak Eveningowie hałasują w ogrodzie,
wsłuchując się w te odgłosy, miałam wrażenie, że to dźwięk mojego pękającego na
drobne kawałki serca.
Joanna