26 września
- Ally, spóźnisz się do szkoły – Sally ciągnęła mnie za
ramię. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Wczoraj zawalił się mój świat,
a dziś jakby nigdy nic mam wstać i pójść do szkoły. To było takie trywialne i
niedorzeczne. Wmawiałam sobie, że to dalszy ciąg koszmaru, który śnię, ale
rozum uporczywie uświadamiał mi, że jawa niczym nie różni się od mar sennych.
Było gorzej niż mogłabym przypuszczać. Wiadomość o chorobie Kiki rozniosła się
lotem błyskawicy. Na przystanku spoglądano na mnie jak na roznosicielkę jakiejś
epidemii. Szepty pod nosem i ukradkowe spojrzenia także nie uszyły mojej
uwadze. Dez i Trish wychodzili z siebie chcąc mnie pocieszyć, ale ja odczuwałam
jedynie irytację i złość.
- Wszystko jest okej, nie martwcie się – powtarzałam
niczym mantrę i obojętnie spoglądając w telefon, przeglądałam strony
internetowe. Rozumiałam co miała na myśli Kika mówiąc, że nie zniesie litości.
Zewsząd mnie otaczała. Ona i współczucie. Miałam ochotę krzyczeć, kopać, wyć i
rzucić się na kogoś z pięściami. Bezsilność mnie załamywała.
- Cześć wszystkim – nawet nie zabolał mnie widok Austina
wędrującego za rękę z Eve. Nie byłam zdolna do jakichkolwiek uczuć. Zamknęłam
się ze swoim bólem, a wraz z nim ukryłam inne cieplejsze uczucia. Nic mnie nie
obchodziło. Świat mógłby się skończyć, a ja wzruszyłabym ramionami i poszła
dalej.
- Ally, mówię do ciebie – blondyn szturchnął mnie w
ramię. Spojrzałam na niego zdumiona, nie miałam pojęcia co przed chwilą
powiedział.
- Pytałem jak się czujesz – wywrócił oczami. Najwyraźniej
udawał, że wczorajsza rozmowa nie miała miejsca, a my wciąż jesteśmy
najlepszymi przyjaciółmi. Nie chcąc być nieuprzejma, wymruczałam coś pod nosem.
- Ally, przestań się tak zachowywać – szepnął, a ja
podniosłam wzrok znad telefonu. Mierzyliśmy się wzrokiem. Widziałam w jego
oczach ból i smutek, ale nie potrafiłam odczuwać wyrzutów sumienia. Wiedziałam,
że w moim spojrzeniu wyczytał urazę i wiedziałam też, że bardzo dobrze wie co
mnie tak wzburzyło.
- Księżniczka znów nie w humorze? – zakpiła Eve.
- Zamknij się – odezwał się ktoś, nim zdążyłam
zareagować. Nieopodal nas stała Jose. Nie wiem kogo bardziej zdziwiła
interwencja blondynki – mnie, Eve czy Austina.
- Coś ty powiedziała? – Henrietta groźnie zbliżyła się do
siostry, ale ta stała spokojnie w miejscu i znów tym samym głosem, który
sprawił, że wszyscy odwróciliśmy się w jej stronę, powtórzyła.
- Zamknij się.
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Eve z nienawiścią
spojrzała na Austina, jakby szukając u niego pomocy, a gdy ten wciąż milczał,
krzycząc coś pod nosem pobiegła do domu.
- Jose, wiesz, że Henrietta jest wrażliwa, nie powinnaś
jej doprowadzać do takiego stanu – z naganą odezwał się blondyn. Moja nowa
sąsiadka spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wybuchnęłam ironicznym śmiechem.
- Austin, nie ośmieszaj się.
- Mogłabyś przestać? – zezłościł się chłopak.
- Przestanę, kiedy ty skończysz z tą hipokryzją –
uśmiechnęłam się, ale bez cienia radości.
- Hipokryzja? Śmiesz mnie nazywać hipokryzją? Ty?
- To nie ja zdradzam swoją dziewczynę i zgrywam wielkiego
świętego – odparowałam. Kłótnia nas tak pochłonęła, że przestaliśmy zwracać
uwagę na otoczenie. Nie miało znaczenia, że słuchają nas Trish, Dez, Jose i
Josh oraz inni uczniowie naszej szkoły. Liczył się tylko ten pojedynek, który ciągnęliśmy
od kilku dni i wciąż nie potrafiliśmy dojść do ładu z naszymi mieszanymi
uczuciami.
- Nie udaję, że jestem bez winy – mruknął Austin.
- O tak, rzeczywiście, ja nie mam sobie nic do zarzucenia
– zacytowałam z przekąsem.
- Każdemu może się zdarzyć taka chwila zapomnienia, która
nie ma żadnego znaczenia – syknął blondyn.
Zabolało.
- Z takim podejściem życzę powodzenia – gdyby chłód
mojego głosu można było zmierzyć, jestem pewna, że zamarzłaby cała Floryda.
- Natychmiast przestańcie! – wrzasnęła Trish. – Jesteście
przyjaciółmi i macie się tak zachowywać.
- Nie, nie jesteśmy – odezwaliśmy się w tym samym
momencie.
Mimo, że na zewnątrz sprawiałam wrażenie opanowanej i
obojętnej, wewnętrznie płakałam. Każde słowo Austina przebijało mi serce niczym
miecz i wiedziałam, że minie wiele, wiele czasu nim uda mi się posklejać te
rozszarpane kawałeczki.
- Nie mówicie poważnie – Trish machnęła na nas ręką.
Wciąż nie zdobyłam się na odwagę by wyznać jej, co wydarzyło się między mną, a
blondynem. Znała jakieś urywki, ale całej prawdy domyślił się tylko Dez. Teraz
spoglądał na mnie z taką troską, że musiałam odwrócić wzrok, czując, że do oczu
napływają mi łzy.
Odeszłam na bok, nie chciałam żeby ktokolwiek zauważył co
się ze mną dzieje.
- Ally, przepraszam za Eve – usłyszałam kroki i tuż koło
siebie ujrzałam zmartwioną twarz Jose.
- Przyzwyczaiłam się – uśmiechnęłam się lekko. – Nie
biorę sobie tego do serca.
- Nie wściekaj się na Austina to dobry chłopak tylko się
trochę pogubił.
- Jose, wiem, że chcesz dobrze, ale to co jest, a raczej
było między mną, a Moonem to tylko złudzenie.
- Słuchaj, wiem, że praktycznie się nie znamy, ale widzę,
że coś cię gryzie, a ty chcąc o tym zapomnieć, wyszukujesz nowe problemy. To
dlatego się kłócisz z Austinem. Wolisz żeby bolała cię strata przyjaciela niż
to, co cię męczy.
Zaskoczyła mnie. Poznałyśmy się dwa dni temu, a ona tak
prostymi słowami podsumowała to, co krążyło gdzieś po orbicie mojego umysłu.
Miała rację. Strach o Kikę i niepewność co do jej dalszego losu była nie do zniesienia.
Chcąc o tym zapomnieć, prowadziłam do awantur z Austinem, aby choć na moment
móc myśleć o czymś innym.
- Chciałabym żebyś nie była taka spostrzegawcza –
szepnęłam.
Podjechał autobus. Usiadłyśmy obok siebie, tuż za Trish i
Dezem. Z przejęciem dyskutowali o wczorajszym konwencie fanów Zalienów.
Wyłączyłam się, ale dręczyło mnie to, co powiedziała blondynka.
- Jose – spojrzała na mnie zaciekawiona. – Jak to jest,
że moi przyjaciele nie potrafią nazwać tego, co się ze mną dzieje, a ty tak
błyskawicznie to ogarniasz i podsumowujesz?
Zastanowiła się chwilę. Wyglądała jakby była gdzieś
daleko, w świecie, w którym nie ma dla mnie miejsca.
- Wiesz – odezwała się po kilku minutach. Mówiła cicho,
jej głos brzmiał, jakby dochodził z oddali – kiedyś ja także chcąc zapomnieć o
swojej tragedii zachowywałam się tak samo, jak ty. Trzy lata temu mój chłopak
zginął w wypadku samochodowym. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Otaczający
mnie ludzie na pozór okazywali mi współczucie i dobre serce, ale ja czułam, że
w głębi duszy cieszą się, że to kogoś innego, a nie ich spotkało nieszczęście.
Widząc litość w oczach przyjaciółek, zaczęłam odsuwać się od nich aż w końcu
zostałam sama. Gdyby nie Josh, pewnie dziś byłabym nieletnią narkomanką ze
slumsów. Mój młodszy brat dotarł do mnie zrozumieniem i miłością. Nikomu innemu
się to nie udało.
Zatkało mnie. Nie przypuszczałam, że ta wesoła, urocza
dziewczyna może skrywać taki sekret. Najpierw Cass ze swoją tragedią, teraz
Jose. Co to Denver ma w sobie, że przyjeżdżający stamtąd ludzie ciągną ze sobą
jarzmo takich cierpień.
- Moja starsza siostra umiera – wyznałam w przypływie
szczerości. Bez zahamowań, nie ukrywając niczego, opowiedziałam Josephine o
wszystkim, co wydarzyło się w weekend. Jej reakcja była cudowna. Rzeczowo wypytała
mnie o wszystko co wiem.
- Jeśli chcesz możemy zorganizować akcję poszukiwania
dawcy szpiku – zero litości, niekończonych zdań i niedopowiedzeń. Poczułam, że
tę dziewczynę zaczynam cholernie mocno lubić i cenić.
- Jesteś świetna – uśmiechnęłam się. – Cieszę się, że
Eveningowie to nie tylko histeryczka Eve, ale również tak cudowne osoby jak ty
i Josh. Miło będzie mieć takich sąsiadów.
Pożegnałyśmy się przy wejściu do szkoły. Zaczynam wpadać
w paranoję, mimo, że nikt nie zwracał na mnie uwagi mocniej niż zazwyczaj,
wmawiałam sobie, że każdy spogląda na mnie i wytyka mnie palcami. Wiedziałam,
że wiadomość o chorobie Kiki nie rozniosła się jeszcze po szkole. W tym, że na
moim osiedlu już o tym wiedziano było dużo mojej winy, załamana, roztrzęsiona i
zdenerwowana, krzyczałam wczoraj na Austina nie bacząc na to, czy ktoś to
słyszy. Nie chciałam żeby ktokolwiek jeszcze się o tym dowiedział, ale to tylko
takie czcze mrzonki, moja siostra to jedna z najpopularniejszych osób w szkole,
taka nowina nie może przejść bez echa. Trochę bałam się jak zareagują na to moi
nowi przyjaciele, a przede wszystkim Maga. Kika skrzywdziła ją w
najobrzydliwszy sposób. Nie wytrzymałabym gdyby ktoś skwitował tę całą sytuację
krótkim, acz treściwym stwierdzeniem: mimo wszystko szkoda jej. Jestem gotowa
rozszarpać każdego, ktokolwiek tak powie. Mocniej, niż kiedykolwiek przedtem
poczułam siostrzaną więź i postanowiłam walczyć o honor mojej rodziny.
Wyrzuciłam z pamięci te wszystkie nieczyste i amoralne zagrania Kiki, w moich
myślach znów była tą samą dziewczyną, którą tak mocno podziwiałam i którą
chciałam być. Zawsze dbała o mnie, a teraz nadszedł czas, kiedy to ja, mała
Ally muszę zatroszczyć się o nią. Jose miała świetny pomysł, cokolwiek mówią
lekarze, nie wierzę im. Zorganizujemy akcję, znajdziemy dawcę, odbędzie się
przeszczep, a Kika znów będzie zdrowa, śliczna i zwariowana, taka, jaką ją
pamiętam.
- Auć! – jęknęłam i upadłam na ziemię. Zamyślona nawet
nie zauważyłam, że wpadłam w ścianę. Zbierając swoje rzeczy, drugą ręką
masowałam obolałe ramię.
- Wszystko gra? – Rocky przycupnęła tuż obok i pomogła mi
wrzucić do torby rozsypane przedmioty. Przyglądała mi się z zainteresowaniem i
ciekawością.
- Tak – uśmiechnęłam się dość wymuszenie. – Zamyśliłam się.
- Blado wyglądasz.
- Problemy rodzinne – mruknęłam wymijająco.
Brunetka wyczuła, że nie mam ochoty zgłębiać tematu, więc
rzucając mi ostatnie przeciągłe spojrzenie, odeszła. Poczułam wdzięczność. Nie
czułam się na siłach odpowiadać o tym, co mnie gnębi.
Dzwonek przywrócił mnie choć trochę do równowagi,
niechętnie podniosłam się z ziemi i ruszyłam w kierunku sali od matematyki.
Pani Weinberger stała już przy biurku, kiedy spóźniona wpadłam do klasy, wbiła
we mnie stalowe spojrzenie.
- Panna Dawson, cóż za niespodzianka – zakpiła głosem, od
którego cała szkoła dostawała napadu lęku.
- Przepraszam za spóźnienie – mruknęłam i usiadłam.
Matematyczka ściągnęła usta w ciup i wciąż wpatrywała się
we mnie.
- Mam nadzieję, że to zmagania z matematyką tak cię
zajmowały cały weekend – syknęła i wyciągnęła w moją stronę dłoń, w której
trzymała podręcznik. – Zadanie ósme.
- Jestem nieprzygotowana – odparłam. Pozostali towarzysze
niedoli wstrzymali oddech. Zapadła śmiertelna cisza, tak głęboka, że bicie
naszych serc, brzmiało jak wybuchy armatnie. Jeszcze nikt nie postawił się
Weinberger. Szczerze mówiąc, nigdy bym tego nie zrobiła gdyby nie ten chaos
panujący w mojej głowie.
- Zapraszam do tablicy – powtórzyła matematyczka głosem
nieznoszącym sprzeciwu. Wszyscy rozumieli, że zaczyna się wojna, a ton oraz
postawa starej zmory mówiła jedno – jeńców nie biorę.
- Zaproszenie odrzucone – mruknęłam. CeCe siedząca tuż
obok zachichotała. – Proszę mi wpisać niedostateczny, jestem nieprzygotowana.
Weinberger z hukiem rzuciła podręcznik na biurko i bez
satysfakcji wpisała mi jedynkę. Sprawiało jej to przyjemność jedynie wówczas,
gdy wcześniej mogła podręczyć kogoś przy tablicy, zmieszać daną osobę z błotem
i uświadomić, że praca jako sprzątacz pawi w autobusach to najlepsze, na co
możemy liczyć.
Od akcji ze ściąganiem siedziałam cicho i potulnie,
wiedząc, że jestem na czele czarnej listy pani W., nie wychylałam się. Nigdy
tego nie robiłam, bo nie chciałam mieć problemów. Marzyłam o Yale lub o
Konserwatorium Muzycznym w Nowym Jorku – najlepszym w kraju oraz znajdującym
się w czołówce najlepszych tego typu uczelni na świecie. Wiedziałam, że zatarg
z matematyczką może zniweczyć moje marzenia.
Kompletnie odpłynęłam, nie wiedziałam co się dokoła mnie
dzieje i o czym mówi nauczycielka. Zauważyłam, że obserwuje mnie kątem oka, ale
nie potrafiłam skupić się na słuchaniu jej. Miałam poważniejsze problemy.
Dzwonek, jak jeszcze nigdy dotąd okazał się wybawieniem, niestety nie dla mnie.
- Dawson, zostań na przerwie – syknęła Weinberger.
Posłałam ostatnie spojrzenie Trish, Dez oraz CeCe, a oni
bezgłośnie przesyłali mi życzenia powodzenia. Spakowałam swoje rzeczy i z duszą
na ramieniu podeszłam do biurka nauczycielki.
- Tak? – zainteresowałam się uprzejmie. – O czym chciała
pani ze mną rozmawiać?
- Allyson widzę, że dzieje się z tobą coś bardzo
niedobrego, jeśli tak dalej pójdzie, oblejesz matematykę.
Nie wiem co bardziej mnie zatkało, fakt, że mogłabym
zostać na drugi rok w tej samej klasie, czy to, że po raz pierwszy w życiu,
Weinberger odezwała się do mnie, ba, do kogokolwiek po imieniu.
- Nadrobię zaległości, pani profesor – odparłam wymijająco,
licząc na to, że zadowoli się taką obietnicą i mnie wypuści. Nie doceniłam tej
kobiety, nauczycielki z większym stażem niż wynosi data w mojej metryce.
- Rozumiem, że masz problemy rodzinne, no i choroba
siostry, ale nie licz na taryfę ulgową.
Chwila, chwila, co?
- Skąd pani wie o chorobie Kiki?
- Mój wnuczek ma tego samego lekarza prowadzącego.
Nie miałam pojęcia, że Weinberger ma wnuka. Nie wiedziałam,
że jest zdolna do jakichkolwiek wyższych uczuć. To robot, potwór i demon.
- Przykro mi – mruknęłam, jednak tylko dlatego, że
wypadało coś powiedzieć.
- Posłuchaj Allyson, daję ci tydzień na zaliczenie
kartkówek, wierzę, że sobie poradzisz.
- Dziękuję pani profesor.
- Możesz już iść.
Zatkało mnie. Weinberger nigdy nikomu nie dała drugiego
terminu, w jej słowniku nie istniało coś takiego, jak „zaliczenie”, a teraz
nagle okazuje się, że pomimo całej tej otoczki postrachu szkoły, stara matematyczka
może być całkiem w porządku. Świat staje na rzęsach.
Jakoś udało mi się przeżyć resztę lekcji. Gdyby ktoś mnie
zapytał czego dotyczyły tematy, z kim rozmawiałam, jak mi minął dzień, nie
potrafiłabym odpowiedzieć. Wciąż pytano mnie czy wszystko gra, wiąż
odpowiadałam „tak, dziękuję” i wciąż posyłano mi te ukradkowe, zaciekawione
spojrzenia. Miałam tego dość! Po raz pierwszy od początku roku szkolnego nie
poszłam na próbę musicalu. Było mi wszystko jedno, co sobie pomyśli pan Ortega,
pani Speaker, Dzikie Sokoły i reszta ekipy. Musiałam się wyrwać z tego
towarzystwa, z tego miejsca. Czułam, że się duszę, że jeszcze kilka chwil, a
zacznę krzyczeć i wariować. Poddałam się. Uciekłam.
W domu czekała Sally, ale wiedziałam, co mnie tam czeka.
Babcia będzie udawała, że wszystko jest dobrze, że nic się nie stało i jakby
nigdy nic, zacznie wypytywać o szkołę, przyjaciół i miłości. Raziło mnie to i
przerażało, dlatego skierowałam się w stronę szpitala. Jeszcze niedawno to Kika
zawiozła mnie tam ze stłuczoną głową, mój Boże, jakże to wydawało się być odległe,
jakby wydarzyło się w innym życiu, innej Ally. Teraz klucząc korytarzami,
spoglądałam na smutne, wycieńczone twarze i czułam napływające do oczu łzy. W końcu
znalazłam salę numer siedemdziesiąt pięć.
Łóżko stało pod ścianą w nieładnym, zbyt jasnym, jak na
mój gust pokoju. Wszystko było tak przerażająco białe, jakby ktoś ufał, że
śmierć przerazi się tego blasku i tu nie zawita.
- Cześć mała – uśmiechnęła się wychudzona postać. Z
trudem rozpoznałam w niej Kikę. Tylko te włosy, długie, ciemne loki wciąż były
takie same.
- Hej – głos mi się załamał. Nie byłam w stanie dłużej
spoglądać na leżącą dziewczynę. – Och, błagam, powiedz, że to tylko zły sen!
Wybuchnęłam i rozpłakałam się. Paradoksalnie to ona mnie
pocieszała. A przecież ja byłam zdrowa i miałam przed sobą całe życie. Tak, jak
w dzieciństwie opowiadała mi różne historie i śmiała się z naszych wspólnych
przygód. Serc pękało mi z bólu i nagle wszystkie te załamania i złe emocje
uciekły gdzieś w dal. Poczułam się wolna, czysta i silna. Wiedziałam już co
muszę zrobić.
- Nie pozwolę ci umrzeć – odezwałam się hardym tonem. –
Obiecuję, że zrobię wszystko żeby ci pomóc.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie, a ja wiedziałam jedno –
poruszę niebo i ziemię, jeśli trzeba będzie to oddam duszę diabłu, ale znajdę
dawcę.
____________________________________________________________________________
Witajcie moje kochane dziewczęta! ;*
Wiem, że bardzo długo czekałyście na ten rozdział, ale ogarnęła mnie niemoc i totalny brak weny. Już dawno nie czułam w sobie takiej blokady. Włączałam Worda i nic, pustka i złość. Na pewno nie pomogła też wizyta znajomych z Anglii ani przyjazd mojej Lovki. Gdyby nie Weronika, która na facebooku dopominała się o rozdział, pewnie męczyłabym się dalej.
No nic, kiepsko, bo kiepsko, ale jest.
Kolejny mam już w surowej wersji, więc pojawi się przed końcem weekendu.
Wesołych świąt! ;*
Kocham Was!
Wasza M.