23 października
Kolejny tydzień minął, a ja nawet się nie spostrzegłam
jak i kiedy. W szkole wszystko zaczęło wracać do normy. Nauczyciele po
sprawdzianowym szaleństwie uspokoili się, dając nam chwilę wytchnienia przed
listopadowym poprawianiem stopni. Również pani Speaker zrozumiała, że pomimo
całej doniosłości przedstawienia i rangi tego konkursu, nie jesteśmy maszynami
i nie dajemy sobie rady ze zbyt dużą ilością zajęć, dlatego zmniejszyła ilość
prób do trzech w tygodniu. Sally wróciła do Nowego Jorku, przepłakałam cały
dzień, a ona przytulała mnie, powtarzając, że niedługo się spotkamy i obiecała
przyjechać na Boże Narodzenie. Już nie mogłam się tego doczekać. W końcu po
licznych zawirowaniach znów mogłyśmy ze sobą rozmawiać na wszystkie tematy i
zniknęła ta dziwna atmosfera, którą stworzyłam zamykając się w swoim urojonym
świecie. Teraz, kiedy uporządkowałam sobie w głowie wszystko i wróciłam do
równowagi, każdą wolną chwilę spędzałam z przyjaciółmi. Szaleliśmy po mieście,
przesiadywaliśmy na plaży i świetnie się bawiliśmy!
CeCe i Mike oraz Maga i Ty oficjalnie zostali parami.
Cała szkoła plotkowała na ich temat, a ja cieszyłam się ich szczęściem.
Szczególnie Magdalena zasługiwała na miłość. Taka dobra i kochana. Znałam ją
tyle czasu, ale wciąż potrafiła mnie zaskoczyć i to zaskoczyć bardzo
pozytywnie.
Dzień przed wyjazdem babci, pojechałyśmy odwiedzić Kikę w
szpitalu. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu, przy łóżku mojej siostry siedziała
Maga. Nie mam pojęcia o czym rozmawiały, ale widziałam ulgę oraz smutek na
zmęczonej, bladej twarzy Kiki. Sally poszła poszukać lekarza, a ja dyskretnie
usunęłam się w bok, nie chcą przeszkadzać dziewczynom. Zżerała mnie ciekawość,
ale musiałam ją powściągnąć. Te dwie miały swoje własne sprawy, do których ja
nie miałam dostępu. Wiedziałam, że nie rozmawiały ze sobą od tamtego pamiętnego
dnia, gdy cała intryga Kiki wyszła na jaw, wiedziałam też, że moja siostra
zraniła Magę bardzo boleśnie. Wbiła jej nóż w plecy i miała gdzieś, co czuje
jej tak zwana przyjaciółka, dlatego omal nie spadłam z krzesła, kiedy ta
wychodząc z sali, odwróciła się ku łóżku, na którym leżał cień mojej ślicznej
siostry i uśmiechnęła się.
- Bardzo cię kocham – w głosie blondynki słychać było
płacz, ale niewątpliwie mówiła szczerze.
Wow, ona po tym wszystkim wciąż potrafiła wybaczyć. To
naiwność, przyjaźń czy może głupota?
Próbowałam wypytywać Kikę, co to wszystko znaczy, ale ona
mruczała tylko, że to wszystko nie tak, że teraz trudniej jej będzie odejść, a
ja dostawałam napadów paniki i wrzeszczałam, że ma się przymknąć. To było
przerażające – siedzieć i słuchać, że ta zawsze radosna i żywiołowa dziewczyna,
jest już pogodzona z myślą o śmierci, co więcej, że nie walczy. Wyszłam stamtąd
roztrzęsiona i mimo upływu kilku dni, wciąż nie potrafiłam zdobyć się na
ponowne odwiedziny. Zbyt wiele sił psychicznych mnie to kosztowało. Z tego
wszystkiego zapomniałam nawet o prowadzeniu pamiętnika, ale nie działo się nic
na tyle spektakularnego żebym miała wyrzuty sumienia, że nie zanotowałam tego
dla potomnych. Dziś, siedząc sama w domu, postanowiłam nadrobić zaległości i
zajęłam się pisaniem. Piątkowy wieczór mijał spokojnie i przyjemnie, jednak
burczenie w brzuchu doprowadzało mnie do furii. W końcu niechętnie wstałam i
zeszłam na dół. Postanowiłam usmażyć naleśniki i pocieszyć się w mej
samotności. Tato zadzwonił i poinformował mnie, że wróci późno. Zazwyczaj
zapominał o takich „drobiazgach”, ale napomknienia Sally przyniosły rezultat.
Może nie stał się najbardziej opiekuńczym ojcem świata, ale było zdecydowanie
lepiej. Mieliśmy lepszy kontakt i cieszyło mnie to. Tato to tato, bez względu
na jego dziwne zachowania.
- Nie możesz mi tego zrobić! – histeryczny krzyk
dobiegający gdzieś zza otwartego okna przeraził mnie. Podskoczyłam
przestraszona i wysypałam na siebie mąkę. Nasze osiedle słynie ze spokoju i
ciszy, bardzo rzadko zdarza się by ktoś podnosił tu głos. Zaintrygowana wyszłam
do ogrodu. Tak jak myślałam, wrzask dobiegał z sąsiadującej posesji Eveningów.
- Eve, tak będzie najlepiej – perswadował spokojny głos,
a ja ku swojemu zdziwieniu rozpoznałam w nim głos Austina.
- To o nią chodzi, prawda? – znów histeryczny krzyk i
płacz.
- Nie, Eve – w głosie chłopaka zabrzmiało znudzenie i
zniecierpliwienie, najwyraźniej musieli się o to kłócić już setki razy.
- Wytłumacz mi! – nalegała dziewczyna.
- A co tu tłumaczyć? Nie ma między nami już tej
szczególnej więzi, przykro mi.
- Ale ja cię kocham, Austin! – Eve płakała. Płakała
rozpaczliwie i rozdzierająco. Czułam się źle przysłuchując się ich rozmowie,
ale nie byłam zdolna do zrobienia kroku.
- To już nie ma znaczenia. Zmieniłaś się. Bardzo.
- Wcale nie! Przy tobie jestem taka, jak zawsze.
- Nie mogę być z kimś, kto poniża i nienawidzi moich
przyjaciół. Oni także cię nie trawią. Nie chcę być z osobą, z którą nie mogę
wyjść między ludzi.
- Ale ja to robiłam dla ciebie! Żeby nikt nas nie
rozdzielił!
- Czy ty siebie słyszysz?! – Austin zdenerwował się. –
Stałaś się karykaturą samej siebie! Tolerowałem twoje głupie i dziecinne
zachowanie, zagrania i dziwne teksty w stosunku do Deza i Ally, ale to co zrobiłaś
Jose? To obrzydliwe! Cholera, Eve, to twoja siostra! Jak mogłaś?!
- To wszystko nie tak! Ja nie chciałam żeby to tak
wyszło! Miałam przyjść i stanąć w obronie Jose!
- Powinnaś się leczyć.
- Proszę, daj mi kolejną szansę!
- Nie – stal, która zabrzmiała w tym krótkim słowie była
jednoznaczna. – To koniec, Eve.
- Austin, poczekaj! – Eve biegła za wychodzącym
chłopakiem. – Austin!
Nie chciałam dłużej tego oglądać. Niezauważona
przemknęłam do domu i usiadłam przy stole. Próbowałam obiektywnie spojrzeć na
to, czego byłam świadkiem, ale nie potrafiłam. W moim sercu, duszy, głowie,
nawet w brzuchu, rozbrzmiewała radosna pieśń. Wkurzająca, irytująca Henrietta
Evening została wyeliminowana. Hurra!
Dzwonek do drzwi wyrwał mnie ze stanu euforii. Zapomniawszy
o rozsypanej mące, naleśnikach i głodzie, tanecznym krokiem ruszyłam do drzwi.
Na progu stał Austin. Rozstanie z blondynką musiało go dużo kosztować, bo na
twarzy gościł mu smutek, a to dość niecodzienne zjawisko.
- Cześć – uśmiechnęłam się. Chłopak zmarszczył czoło.
- Masz remont?
- Co? – zapytałam mało inteligentnie, ale spojrzenie,
jakie posłał mojej bluzce i twarzy uświadomiło mi jak wyglądam. O cholera! –
Nie, to mąka.
- Przeszkadzam? – uśmiechnął się blado.
- Skądże, wejdź – wpuściłam go do środka, bacznie
uważając czy na horyzoncie nie pojawi się upiorna sąsiadka. Nigdzie nie było
jej widać ani słychać. Najwyraźniej poszła rozpaczać w zaciszu domowym.
Przeszliśmy do kuchni. Podłoga, stół oraz krzesła były
całe w białym proszku, Austin otrzepał jedno z nich i przyglądając się mu
podejrzliwie, usiadł. Przewróciłam oczami.
- Co pieczesz? – chłopak zajrzał do miski i sięgnął do
stojący obok słoiczek z czekoladą.
- Naleśniki. Zostaw! – wyrwałam mu z dłoni słoik i
postawiłam poza zasięgiem blondyna. Zrobił smutną minę. – Jeśli będziesz
grzeczny dostaniesz naleśnika – powiedziałam tonem, jakim zwracają się rodzice
do małych dzieci.
Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Masz miotłę? – zapytał, a ja ruchem głowy wskazałam
wnękę za lodówką.
Blondyn porwał ją i zaczął sprzątać bałagan.
- Nie musisz tego robić – mruknęłam miksując masę.
- Nie potrafisz posprzątać bez zrobienia sobie krzywdy.
Jeszcze miałbym cię na sumieniu – Austin pokazał mi język, a ja udając
zagniewaną rzuciłam w niego ścierką. Niestety zdążył się uchylić i zachichotał
zwycięsko.
- Mam lepszy refleks.
- Jeszcze zobaczymy – syknęłam i zajęłam się
poszukiwaniami patelni.
Gawędziliśmy o jakichś błahostkach. Smakowity zapach
roznosił się po kuchni, a chłopak przyglądał mi się zaciekawiony.
- Nie wiedziałem, że umiesz gotować.
- Ojca wiecznie nie ma, a coś jeść muszę – wzruszyłam
ramionami.
- Podziwiam cię. Ja nie przeżyłbym bez rodziców.
- Przecież wyjechałeś z Denver? – zdziwiłam się.
Przerzuciłam kolejnego naleśnika na talerz i odkręciłam słoiczek z czekoladą.
- Tak – powiedział chłopak rozsmarowując brązowy krem. –
Wyjechałem żeby nie zostawiać samej Cass, ale codziennie rozmawiamy, rodzice
nas odwiedzają i zawsze są przy nas.
- Kiedy miałam pięć, sześć lat ciężko było mi zrozumieć,
jak to możliwe, że dwoje kochających się ludzi, którzy mają w dodatku wspólne
dzieci mogą się nagle rozstać, ale cóż, takie jest życie – wgryzłam się w
naleśnika.
- Wcale nie. Ludzie się rozstają, bo są źle dopasowani,
dlatego ja muszę mieć pewność, że naprawdę kocham tę dziewczynę zanim się
zaangażuję.
- Tak jak z Eve? – nie mogłam się powstrzymać przed
zadaniem tego pytania.
- Eve to moja dziecięca miłość. Byliśmy w przedszkolu,
kiedy się w niej zakochałem.
- Niezły staż, prawie jak małżeństwo – zakpiłam pod nosem
przerzucając kolejnego naleśnika. Chłopak chyba mnie nie usłyszał, bo kontynuował
wypowiedź.
- Nie powinienem był do niej wracać. Dziecięce związki
mają to do siebie, że nie wytrzymują upływu czasu.
- To dlaczego wróciłeś skoro wciąż powtarzasz, że to był
błąd? – zapytałam. Blondyn spoglądał na mnie i słowo daję, zaczerwienił się!
- Na złość tobie – wyszeptał.
Spoglądałam to na niego, to na patelnię i z całych sił
próbowałam zamknąć usta.
- Totalnie mnie olałaś i spławiłaś, kiedy ja dałbym się
za ciebie pokroić, pomyślałem, że dzięki Eve może uda mi się do ciebie jakoś
dotrzeć.
- Idiota – mruknęłam. – A teraz?
- Eve to historia. Zmieniła się w kogoś, kogo nie
potrafię zaakceptować.
- Zmieniła się? – zakpiłam. Jose mówiła coś innego. – A przypadkiem
nie jest tak, że Eve zawsze była taka, jak teraz, tylko ty tego nie zauważałeś?
Blondyn próbował coś powiedzieć, ale przerwałam mu, nie
chcąc żeby ta dyskusja zmieniła się w mowę obronną panny Henrietty Evening.
- Rozumiem, ja też szukałabym usprawiedliwień, ale
czasami ich po prostu nie ma.
- Rozstałem się z Eve – chłopak spojrzał mi prosto w
oczy, zakręciło mi się w głowie.
- To dobrze, irytowała całą naszą paczkę – odparłam obojętnie,
zajadając się naleśnikiem.
- Ally! Mnie nie obchodzi co na ten temat myśli nasza
paczka! Obchodzi mnie co ty o tym myślisz.
- Cóż – odparłam przeciągle. Nie mogłam, po prostu nie
mogłam! – Cieszę się. Może to dość egoistyczne, ale znów będziesz miał więcej
czasu dla nas. Dez ma w planach nowy reportaż, pewnie będzie chciał nas
wszystkich wykorzystać. Będzie świetna zabawa.
- Ally – blondyn podniósł jedną brew wyżej. Jak ja tego
nienawidzę!
- No co? – mruknęłam uciekając wzrokiem ku patelni.
Przerzuciłam naleśnik i próbowałam uspokoić moje głupie, wariujące serce. Na
pomoc przyszedł mi dzwonek do drzwi.
- Otworzę – powiedziałam i jak strzała wypuszczona z łuku
Robin Hooda czy tak inna rącza gazela, pomknęłam ku drzwiom.
- Oddychaj kretynko – zganiłam się szeptem i otworzyłam.
Na progu stała jakaś blondynka. Nie mogłam sobie
przypomnieć skąd znam tę twarz. Wpatrywałam się w nią dobrą chwilę, ale nic nie
przychodziło mi na myśl.
- Tak? – zapytałam niepewnie.
- Cześć Dawson – gardłowy, nieprzyjemny ton głosu
uświadomił mi kogo mam nieprzyjemność widzieć.
- Mabel? – zapytałam. Tak! Teraz ją poznałam. Widziałam
ją raz, kilka tygodni temu, wtedy, kiedy Jose rozwaliła mi ogrodzenie.
Najmłodsza z rodzeństwa Eveningów. Poczułam się jeszcze bardziej niepewnie.
- Eve ma wiadomość dla Austina.
- To dlaczego nie pójdziesz do niego do domu?
- To się tak nie skończy – dziewczyna całkowicie
ignorowała to, co mówię. Jose i Josh mieli rację – to mała Henrietta, w dodatku
bardziej nieprzyjemna. – Powtórz mu.
Blondynka odeszła, a ja jak ogłuszona stałam w korytarzu
i próbowałam wydobyć z siebie jakąkolwiek rozsądną myśl. Pewnie stałabym tak do
Dnia Sądnego, gdyby do moich nozdrzy nie dotarł jakiś osobliwy swąd. Pełna
złych przeczuć pognałam do kuchni, a widok, który tak zastałam wywołał we mnie
napady histerycznego śmiechu. Patelnia ze zwęglonym naleśnikiem stała na gazie,
w kuchni było pełno dymu, a Austin biegał w te i we w te, starając się
ściereczką rozgonić dym.
- Pomyślałeś o tym żeby wyłączyć gaz? – wykrztusiłam,
kiedy zabrakło mi tchu na dalszy śmiech. Chłopak spojrzał na mnie jak na jakąś
kosmitkę, ale posłusznie zgasił palnik.
- Chciałem być bardziej kreatywny – mruknął.
Wciąż rozchichotana wstałam i otworzyłam okno. Powoli dym
zaczął opuszczać pomieszczenie.
- Mistrz kulinarny – zakpiłam starając się zdrapać
zwęglone grudki z patelni.
- Oj weź! Nie jest tak źle, uratowałem kilka tych
pysznych naleśników – pisnął blondyn.
- Masz na myśli te, które usmażyłam i zdjęłam z ognia
zanim przyszła Mabel? – Wybuchnęłam śmiechem. Austin zrobił obrażoną minę, ale
po kilku sekundach odwrócił się w moją stronę i zdumiony zapytał:
- Mabel?
- Mabel Evening - uzupełniłam
i wywróciłam oczami.
- Dlaczego Tasha tu przyszła? – blondyn był wyraźnie zaintrygowany.
- Dlaczego Tasha tu przyszła? – blondyn był wyraźnie zaintrygowany.
- No wiesz, jesteśmy sąsiadkami i czasami wpadamy do
siebie na kawę i ciacho – próbowałam zachować powagę.
- Kawa, ciacho i sąsiedzkie wizyty to coś tak odległego
od Mabel Natashy Evening jak Pluton od Słońca.
-Przyszła przekazać wiadomość dla ciebie – to się tak nie
skończy – powiedziałam identycznym tonem, jak blondynka. Wybuchnęliśmy
śmiechem. Jak wariaci, śmieliśmy się, nie mogąc się opanować. Pierwszy panowanie
nad sobą odzyskał Austin.
- Posłuchaj Ally, cokolwiek by nie mówiła czy nie robiła
Eve, między nami jest wszystko skończone.
- Wiem, już to mówiłeś – nie rozumiałam do czego zmierza
chłopak.
- Ally jesteś jedyną dziewczyną, z którą chciałbym –
przerwałam mu.
- Austin stop! – krzyknęłam i sama się tym zdumiałam.
- Ale – próbował odezwać się blondyn.
- Nie, nie, nie. Ja wiem co usiłujesz mi powiedzieć, ale
proszę, nie rób tego. Wcześniej myślałam, że będę skakała z radości, kiedy
tylko usłyszę te słowa, ale tak nie jest. Jestem przerażona i zażenowana.
Błagam cię, nie wracajmy do tej rozmowy – widząc smutną i zawstydzoną twarz
chłopaka zaczęłam mieć wątpliwości czy dobrze postępuję – na razie.
W głowie huczały mi przestrogi babci, moje własne
obserwacje i słowa przyjaciół. Coraz częściej zaczynałam się zastanawiać czy
tylko sobie nie wmawiam, że kocham Austina, a za nic nie chciałam go zranić.
Zbyt cudownym człowiekiem jest i zbyt wiele już wycierpiał. Wolałam poczekać i
być może stracić go na rzecz innej, niż pośpieszyć się i zniszczyć naszą
przyjaźń nierozważną decyzją. Nie potrafiłabym mu spojrzeć w oczy, gdybyśmy
byli razem, a ja wiedziałabym już na pewno, że to nie jest miłość.
- Dobrze Ally – uśmiechnął się chłopak. – Nie wracajmy do
tego… na razie.
- Tak, na razie – odwzajemniłam uśmiech.
Trzasnęły drzwi wejściowe. Usłyszeliśmy kroki i
instynktownie odskoczyliśmy od siebie.
- Pszczółko, jesteś? – zawołał tata.
- W kuchni – krzyknęłam.
- Uciekam – zaśmiał się chłopak i nie bacząc na moje
protesty, wybiegł przez kuchenne drzwi.
___________________________________________________________________
Kto jest w stanie spalić DWA modemy neostrady w przeciągu dwóch TYGODNI?
Tak, ja.
Za 13 dni Walia - łiiiiiiiiiiiiiiii. <3
A co tam u Was? Jak Wam minął pierwszy miesiąc wakacji?Kocham Was!
Wasza M.