27 października
Uff, tyle się ostatnio dzieje w moim życiu, że próba zanotowania tego wszystkiego urasta do miana ogromnego wyzwania. Mimo, że dziś wtorek, chcąc opowiedzieć przynajmniej pobieżnie najnowsze wydarzenia, muszę cofnąć się do niedzieli. Potrzeba opisania tego tkwi głęboko w mojej podświadomości, wprost kipi ze mnie, a ja nie lubię, kiedy coś tak mocno mnie gryzie, więc korzystając z okazji, że odwołano chemię z powodu choroby pani Race, zamiast pospać godzinę dłużej, biorę długopis i wracam do niedzielnego poranka...
Od momentu, gdy tylko otworzyłam oczy, czułam się poirytowana. Wczorajsza posiadówka była przemiła, ale przede wszystkim bardzo inspirująca. Słowa dziewczyn dały mi sporo do myślenia i pełna pozytywnej energii, którą mi przekazały, pragnęłam zacząć działać. Tymczasem kręciłam się po domu z kąta w kąt i żałowałam, że przyjaciółki nie zostały dłużej. Chciałam rozpocząć realizację planu, ale Sonic Boom w niedzielę jest nieczynny, co wyjątkowo było mi bardzo nie w smak. Myślałby kto, że ze mnie taki pracuś. Wariowałam wyobrażając sobie Eve planującą kolejny perfidny ruch, który ma na celu pogrążenie mnie. Moja chora wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, a ja chcąc się od tego uwolnić potrzebowałam rozmowy i wyrwania się z domu. Chciałam zadzwonić do Trish, ale miała dziś randkę z Deucem, więc ostatnie o czym marzyła to wałkowanie po raz enty tematu Henrietty. Dez pojechał na weekend do dziadków, a nikogo innego nie chciałam zadręczać swoją skwaszoną miną. Długo nie myśląc złapałam torbę i skierowałam się na przystanek autobusowy. Po raz, nie wiem już który, przeklinałam fakt, że do tej pory nie zdecydowałam się na zrobienie kursu prawa jazdy. Nie musiałabym tłuc się przez całe miasto w rozpadającym się autobusie. Własny środek transportu wiele by mi ułatwił. Pod warunkiem, że miałby mi kto ten środek transportu sfinansować. Na ojca w tej i nie tylko w tej kwestii nie mogłam liczyć. Tato wychodzi z założenia, że każdy szesnastoletni kierowca to zakała dróg i zagrożenie dla innych. Strasznie się wściekł, kiedy Mark kupił Kice samochód na urodziny. Dlaczego mi nikt nie robi takich prezentów? Przecież teoretycznie Mark jest również moim ojczymem chociaż nie mieszkamy razem. Powinnam go o to zapytać, gdybym kiedykolwiek zebrała się na odwagę żeby to uczynić. Rozmyślając tak, wysiadłam tuż obok domu mojego rodzeństwa. Trish miała rację - od wieków ich nie widziałam. Nie lubię przychodzić do Simmsów, zawsze wyobrażam sobie, że mają swoje plany, w których im przeszkadzam. Dziś, jak zawsze gdy tylko otworzyłam furtkę, napadły mnie wątpliwości. Najchętniej odwróciłabym się i uciekła, ale o ile widok Penny nie działał na mnie zachęcająco, strasznie tęskniłam za Meg i Jack'em. Nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawialiśmy ze sobą dłużej niż kilka minut. To było chyba tego dnia, gdy dekorowaliśmy salę na halloweenowe przyjęcie w szkole Maggie. O cholera! Ta zabawa jest jutro! Na śmierć o niej zapomniałam! Jeśli miałam nadzieję na miłą wizytę to mogłam już porzucić złudzenia. Jak znam moją siostrę najpierw poczęstuje mnie wymyślnymi złośliwościami, a następnie upokorzy wyborem przebrania, w którym będę się wstydziła pokazać publicznie. Tak, to będzie prawdziwy horror. Na domiar złego w sobotę impreza kostiumowa w mojej szkole, a ja nawet nie miałam pomysłu i funduszy na jakiekolwiek przebranie. Myśląc o tym wszystkim, instynktownie zawróciłam, miałam ochotę darować sobie tę wizytę. I tak nikt się mnie nie spodziewał.
- Hej Ally! - dziewczęcy głos tuż obok mnie osadził mnie w miejscu. Na ścieżce stały Emma i Kim. Zaklęłam w myślach. Teraz nie mogłam po prostu odejść.
- Część dziewczyny - zdobyłam się na blady uśmiech. Naprawdę ucieszył mnie widok stojącej przede mną dwójki. Kim jest super, gdyby tylko przejrzała na oczy i pokochała mojego brata, mogłabym bez uczucia drobnej niechęci rozmawiać z nią na każdy temat. Zdaję sobie sprawę, że nie da się zmusić nikogo do uczuć, ale tak bardzo chciałabym żeby mój braciszek był szczęśliwy. Pragnęłam dla niego dziewczyny takiej jak Emma. Uroczej, kochanej i słodkiej. Teoretycznie rzecz biorąc to nie łączą ich żadne więzy krwi, bo Emma pochodzi od Dawsonów nie Simmsów, ale w naszej podświadomości tak mocno wryło się przekonanie, że wszyscy jesteśmy rodziną, że mój brat prędzej by umarł niż spojrzał na Emmę inaczej niż na kuzynkę. A szkoda, bo byliby piękną parą. Ona - uosobienie dobroci, oddałaby ostatnią koszulę potrzebującemu, on - tak uroczo nieporadny. Swaty nie są moją dobrą stroną, ale nie zaszkodzi pomarzyć.
- Wchodzisz? - głos Kim wyrwał mnie z rozmyślań.
- Przepraszam, zamyśliłam się - uśmiechnęłam się przepraszająco i zapukałam do drzwi. Mimo, że mam swoje klucze, nigdy ich nie użyłam. Nie potrafiłabym wejść od tak sobie do tego domu.
- Ally, nie musisz pukać, głuptasie - Mark zawsze zwracał się do mnie z taką sympatią. Czułam się głupio, ale nie potrafiłam odpowiedzieć mu tym samym. Gdybym to zrobiła, w moim przekonaniu, zdradziłabym tatę. Wymamrotałam coś pod nosem i zapytałam o Meg.
- Jest u siebie - mężczyzna uśmiechnął się do stojących za mną dziewczyn. - Emma, Kimmy, witajcie! Wchodźcie, Jack się ucieszy.
Wyminęłyśmy Marka i weszłyśmy do środka. Dziewczyny przywitały się z Penny i skierowały do pokoju mojego brata. Próbowałam stać się niewidzialna i przemknąć dyskretnie za nimi, ale tego dnia szczęście mi nie dopisywało.
- Kochanie, co za miła niespodzianka! - Penny odłożyła książkę i wstała z fotela.
- Przyszłam do Meg - wymruczałam.
- Jest u siebie - uśmiechnęła się kobieta. - Koniecznie musisz zostać na obiad.
- Wpadłam tylko na chwilę - próbowałam się wywinąć.
- Jemy za półgodziny - zirytował mnie nieznoszący sprzeciwu ton w głosie Penny. Wyminęłam ją bez słowa i skierowałam się na piętro.
Nienawidziłam tego, gdy próbowała osaczać mnie tą swoją udawaną miłością. Może i była dobrą matką, ale tylko dla mojego rodzeństwa. W moim mniemaniu nie zasługiwała na miano matki. Była, cóż, inkubatorem, inaczej tego nie potrafię nazwać. Ktoś, kto porzuca dziecko nie ma prawa oczekiwać ani krzty szacunku.
Potrząsnęłam głową i ze zdumieniem skonstatowałam, że stoję bezczynnie pod pokojem siostry. Z rozrzewnieniem spojrzałam na lawendowy, brokatowy napis Megan i błyszczącą koronę nad literą "a". Pełna złych przeczuć co do przywitania, zapukałam do drzwi.
- Proszę - odetchnęłam z ulgą, usłyszawszy, że Meg jest wesoła.
- Cześć Maggie - uśmiechnęłam się i rozpoczęłam niemą modlitwę o zmiłowanie.
- Dobrze, że jesteś, mamy masę pracy przy kostiumach - wow, tego się nie spodziewałam. Liczyłam na serię wymyślnych złośliwości, a tu zero jakiejkolwiek reakcji. Przesunęłam krzesło i usiadłam przy biurku.
- Jakieś pomysły? - zapytałam.
- Będziemy księżniczkami - jęknęłam. Ze wszystkich możliwych opcji, moja zazwyczaj kreatywna i oryginalna siostra musiała wybrać tę najbardziej typową i popularną.
- Maggie, proszę cię, przecież to oklepane - próbowałam zainterweniować do poczucia wyższości tego małego stworka. - Co druga dziewczynka będzie księżniczką.
Serio. Nie przypuszczałam, że Meg mówi poważnie o tym pomyśle, ale na widok jej smutnej miny zmiękłam.
- Zawsze mam wymyślne i nietypowe kostiumy - poskarżyła się i spojrzała na mnie ponuro. - Może ja też chociaż raz chcę być przeciętną dziewczynką?
Okej, wygrała. Znajdę jakąś kieckę, to tylko przyjęcie dla dzieci. Z dwojga złego, tiary i blichtr nie są takie najgorsze. Musiałam przyznać, że mimo wszystko, sama nie wymyśliłabym nic lepszego. Głowiłabym się kilka godzin, a i tak skończyłabym w prześcieradle z wyciętymi otworami na oczy.
- Niech ci będzie - machnęłam ręką. - W końcu to twoje przyjęcie.
- Super! - ekscytacja i podniecenie Meg były niczym balsam na moje skołatane nerwy. - Mama uszyje nam sukienki! Już zaczęła i...
Moja siostra paplała jak nawiedzona.
- Jak to już zaczęła? - przerwałam wywód Meg. - Nie wiedziałam, że potrafi szyć.
- Szyje bardzo dobrze.
Na widok rzeczonych kreacji mina mi zrzedła i w myślach odwołałam każdą dobrą rzecz, jaką kiedykolwiek pomyślałam o tej małej, podstępnej, wolałam nie kończyć.
- To żart, prawda? - jęknęłam słabo. - Nie ma mowy, nie wyjdę w tym z domu.
-O co ci chodzi? - Meg zlustrowała mnie uważnym spojrzeniem. - Sukienka jest piękna.
A ja nie. Dzięki. Zamknęłam oczy, wmawiając sobie, że kiedy znów je otworzę, obraz, który ukazał mi się w lustrze zniknie. Wyglądałam jak beza. Wielka, różowa beza. Zerknęłam na Maggie. Miała na sobie przepiękną satynową zieloną suknię. Pominąwszy kolor, była to kopia kreacji Belli z "Pięknej i Bestii". Wyglądała oszałamiająco. Jej ciemne oczy i włosy były cudownie podkreślone dzięki głębi barwy sukni. Tak, każda mała dziewczynka mogła jej zazdrościć. Obie kreacje były uszyte bez wątpienia z wielką zręcznością i ze znajomością krawiectwa. Penny bez wątpienia miała talent. Tylko, że spoglądając na swoje oblicze, byłam daleka od zachwytów. Miałam na sobie zwoje różowo-białego jedwabiu i satyny. Spływały z każdej strony mojego ciała i patrząc na tę bezę, próbowałam się nie rozpłakać. Może ktoś wyglądałby w tym dobrze. Ktoś w wieku mojej siostry, ale nie szesnastoletnia dziewczyna. Ja w tym czymś mogłam wzbudzić tylko śmiech i współczucie. Ogarnęła mnie tak ogromna wściekłość, że z trudem opanowałam się żeby nie wrzasnąć na Meg. Ugryzłam się w język i nie powiedziałam co myślę na temat Penny. Jeszcze przyjdzie czas na burzenie autorytetów tej małej.
- Megan - zaczęłam, ale przerwało mi pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju weszła autorka koszmaru, który doprowadził mnie do furii.
- Chodźcie na obiad - uśmiechnęła się Penny.
- Można wiedzieć co miałaś na myśli tworząc to coś? - zapytałam zimnym głosem. - Pewnie przez te lata zdążyło ci to umknąć, ale nie mam ośmiu lat! Udajesz wspaniałą matkę, ale gubisz się albo mylą ci się dzieci. Mam dość tej twojej miłości na pokaz! Chciałaś mnie upokorzyć i ukarać szyjąc stój dla dziecka? Jesteś żałosna.
Trzasnęłam drzwiami i poszłam do łazienki. Okej, zachowałam się okropnie, ale to, co miałam na sobie było katastrofą ubraniową na miarę Titanica. Oddychałam głęboko chcąc się uspokoić. Z niesmakiem porzuciłam kieckę w wannie i próbowałam zapomieć o tym, że muszę ją jutro założyć. Nie zawiodę Meg.
- Ally, zejdź na obiad - Penny zapukała do drzwi. Mówiła tym swoim radosnym, irytującym głosem, który tak bardzo mnie wpieniał. Nienawidzę hipokryzji, a ta kobieta zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Wyminęłam ją bez słowa i skierowałam się na dół, do jadalni. Tak, Simmsowie mają nawet jadalnię. Pomyślałam, że ta sytuacja to dobry trening przed zmaganiami z Eve. W tym domu perfidia otacza mnie prawie na każdym kroku.
W milczeniu usiadłam przy stole. Nie miałam ochoty na tę farsę, ale skoro już zostałam zmuszona do uczestnictwa, postanowiłam nadrobić zaległości w kontaktach i zajęłam miejsce między Emmą, a Megan. Nie zwracając uwagi na Penny, zaczęłam pałaszować przystawkę.
- Spotkałem twoją profesor od matematyki, Ally - po chwili odezwał się Mark. - Podobno zrobiłaś postępy.
Zakrztusiłam się i osłupiała spojrzałam na siedzącego nieopodal mężczyznę.
- Znasz starą Weinberger? - zapytałam zdumiona.
- Oczywiście, uczyła mnie w liceum i już wtedy była stara - zaśmiał się Mark.
- Nie wiedziałam, że mieszkałeś w Miami - po raz kolejny udało mu się mnie zadziwić. Mark był młodzieńczą miłością Penny, ale kiedy udało mi się cokolwiek na ten temat wyciągnąć z taty, odnosiłam wrażenie, że tak, jak i Penny, pochodził z Luizjany. Nigdy nie mówił, że znał Marka nim ten poderwał mu żonę.
- Tato nie wspominał, że mieszkaliśmy po sąsiedzku? Byliśmy najlepszymi kumplami w młodości.
- Z wiadomych względów pewnie wolał to przemilczeć - mruknęłam.
Mark po tym wyznaniu stracił w moich oczach. Jak można zabrać żonę najlepszemu przyjacielowi?! Wcale nie dziwiło mnie, że tato nie przyznawał się do znajomości z tym człowiekiem. Idealnie dopasował się do Penny.
- Ally, pomożesz mi z piosenkami? Jestem w chórkach w musicalu - Emma błyskawicznie zmieniła temat. Jak zawsze ratowała sytuację.
Umówiłyśmy się na wtorkowe popołudnie i zajęłyśmy rozmową o błahostkach. Mimo, że usiłowałam uczestniczyć w dyskusji, nie mogłam się w pełni na niej skupić. Banalna uwaga Marka uświadomiła mi, że nie znam mojego ojca. Przecież powinnam wiedzieć o takich sprawach, tym bardziej, że nasza sytuacja rodzinna jest dość specyficzna. Postanowiłam porozglądać się w domu za jakimiś pamiątkami z czasów młodości taty, Marka i Penny. Miałam przeczucie, że ta trójka może skrywać niejedną tajemnicę. Możliwe, że nie powinnam myśleć w ten sposób, ale wielokrotnie zbywano mnie półsłówkami, nawet Sally zdawała się wiedzieć o wiele więcej niż pokazywała. Ostatnio przekonałam się, że nic nie jest wyłącznie białe lub czarne i chciałam wyrobić sobie własny osąd nie na podstawie czyichś słów, a na podstawie faktów.
Zachowałam się jak hipokrytka, ale po skończonym obiedzie, kiedy zauważyłam, że Penny znika w kuchni, podążyłam za nią.
- Nie musisz zmywać po sobie - uśmiechnęła się kobieta stojąca przy oknie. Wzruszyłam ramionami.
- Posłuchaj, Ally, ja wiem, że do tej pory nie miałyśmy zbyt dobrego kontaktu, ale bardzo bym chciała żebyś przynajmniej spróbowała traktować mnie jak matkę.
Haha, dobre sobie. Jeden obiad, a ona już chce się wkupić w moje łaski. Nie przekupi mnie ani fenomenalnym deserem, ani tymi cudownymi kotlecikami. Z trudem udało mi się powstrzymać przed powiedzeniem tego, co chodziło mi po głowie. Ba, zdobyłam się nawet na blady uśmiech i coś wymamrotałam pod nosem.
- Nie wiedziałam, że tato i Mark się znali - zmieniłam temat.
- Ja też bardzo długo nie miałam o tym pojęcia - zaśmiała się Penny. - Poznałam Marka jeszcze w Luizjanie, jego dziadkowie mieszkali po sąsiedzku.
- A później spotkaliście się tutaj. Tato was sobie nie przedstawił? - drążyłam temat. To wszystko brzmiało jakoś chaotycznie i podejrzanie.
- Kochanie, to było tak dawno - Penny wyraźnie się zmieszała. Miałam rację, tkwił w tym jakiś sekret, a ja z całego serca pragnęłam go poznać. - Przepraszam za tę gafę z sukienką, Maggie była nią zachwycona.
A kogo interesuje ten horror modowy? Nie miałam teraz głowy do roztrząsania tej kwestii.
- Nieważne - machnęłam ręką. - Muszę lecieć.
Jak najszybciej tylko mogłam, pożegnałam się z rodzeństwem i dziewczynami. Chciałam wykorzystać nieobecność taty i pogrzebać w domu. Jadąc autobusem, gratulowałam sobie opanowania w rozmowie z Penny. Czułam się źle z tym, że grałam sympatię do tej kobiety. Nie przypuszczałam, że bez zająknięcia się potrafiłam tak udawać. Przecież ja nie jestem taka! Nie chcę taka być! Ale muszę. Wojna to wojna.
Pełna mieszanych uczuć, maszerowałam w stronę domu. Walka z Eve to jedno, ale nie chciałam się zatracić w udawaniu kogoś, kim nie jestem. Tak samo jak nie chciałam wykorzystywać Austina do odgrywania się na Blondi, ale jak miałam mu zakomunikować, że musimy spędzać więcej czasu razem, bo to mi w czymś pomoże? Sprowokowałabym pytania, na które ani nie chciałam, ani nie mogłam odpowiedzieć. Lepiej było milczeć i cieszyć się wspólnymi chwilami. Postanowiłam na jutrzejszym przyjęciu poprosić blondyna o pomoc w przemeblowaniu mojego pokoiku w Sonic Boom'ie. Już dawno chciałam poprzestawiać tam meble, a teraz miałam odpowiedni pretekst. Wszystko pasowało idealnie, no, oprócz mojej jutrzejszej kreacji, ale pocieszałam się tym, że jedynie Austin i CeCe zobaczą mnie w tym koszmarze. Na tym etapie naszej znajomości, nie wykorzystają tego przeciwko mnie.
- Allys, dzień dobry - usłyszałam za plecami znajomy głos. Pani Kathy, pomocnica z mojego sklepu w najlepsze szła w kierunku mojego domu. Nie wiem co zdziwiło mnie bardziej - jej obecność tutaj czy jej wygląd. Perfekcyjny makijaż plus wysokie obcasy i krwistoczerwona sukienka mogły wzbudzać zainteresowanie. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak eleganckiej i wystrojonej.
- Co pani tu robi? - zignorowałam jej powitanie.
- Ally, trochę więcej kultury - głos taty wbił mnie w ziemię. Byłam pewna, że nadal jest gdzieś w rozjazdach.
Spoglądałam otępiale raz na jedno, raz na drugie i milczałam z jednego powodu - najzwyczajniej w świecie nie miałam pojęcia co powiedzieć. Tato i pani Kathy? Nie ma mowy!
- Gdzie byłaś? - spytał ojciec.
- Na obiedzie u Penny - odparłam machinalnie.
Tato posłał mi wymowne spojrzenie. Miałam dość tego chorego trójkąta, bez słowa weszłam do domu i ignorując wszystko, położyłam się spać. Nie mam pojęcia jakim cudem tak długo spałam, ale obudził mnie dopiero budzik, zwiastujący poniedziałkową mękę.
- O cholera! - wrzasnęłam i jak burza pognałam do łazienki. Wciąż miałam na sobie wczorajszy strój. Zimny prysznic pomógł mi się rozbudzić, susząc włosy, wybierałam strój na dziś. O szesnastej powinnam być już u Meg żeby zabrać ją na szkolny bal. Nie miałam czasu na wymyślne przebieranki. Wsunęłam na siebie prosty tshirt, spodenki, kamizelkę i dłuższe botki. Los postanowił doświadczyć mnie dziś wyjątkowo mocno - na głowie kłębiła mi się szopa loków, która może nie była mocno twarzowa, ale za to idealnie wpasowywała się w mój obraz, kiedy będę musiała wbić się w różową katastrofę. Jeśli już mam wyglądać jak pośmiewisko to na całego. Nie patrząc na zegarek, wybiegłam z domu, miałam szczęście - zdążyłam na autobus w ostatniej chwili. Cały dzień minął mi podobnie - jeden wielki bieg. Nie miałam ani chwili dla siebie. W szkole męczyli nas odpytywaniem, wylądowałam przy tablicy na hiszpańskim, ale poradziłam sobie świetnie i dostałam A. Pan Perkins pochwalił mnie, co nie zdarza mu się nigdy. Duma i szczęście mnie rozpierały. Wyparowały ze mnie momentalnie, gdy ledwo się wyrobiwszy ze wszystkim, znalazłam się w pokoju Megan i pozwalałam wpinać sobie we włosy tiarę. Wyglądałam koszmarnie, ale widząc radość siostry, nie potrafiłam się złościć. Co tam, są gorsze nieszczęścia.
Mark zawiózł nas do szkoły. Cieszyłam się z tego, że nie musiałam jechać autobusem w tym stroju. Na korytarzach kręciła się cała chmara dzieciaków w najrozmaitszych kreacjach. Tak, jak przypuszczałam, było sporo księżniczek, ale wszystkie bladły przy nas. Byłyśmy atrakcją wieczoru, każda mijająca nas osoba zatrzymywała się choć na moment i z szeroko otwartymi oczyma, zbierała szczękę z podłogi. Niespodziewanie zaczęło mnie to bawić, a cała złość na Penny za zrobienie ze mnie pośmiewiska uleciała gdzieś w nieznane. CeCe pomachała do mnie z drugiego końca sali. Była przebrana za Kobietę Kot, a Flynn partnerował jej w stroju Batmana. Próbowałam się do nich przecisnąć, ale w tym tłoku nie było na to szans. Rozglądając się dookoła, pogratulowałam w duchu wszystkim, którzy pomagali przy dekorowaniu. Wykonaliśmy świetną robotę. Na parapetach stały wydrążone dynie ze świecami w środku, oprócz porozwieszanych przy suficie świecidełek w kształcie dyń, było to jedyne oświetlenie, co dawało niesamowity efekt. Panował przyjemny półmrok. Pajęczyny i kukły poustawiane tu o tam dopełniały dzieła. Opłacało się poświęcić trochę czasu. Efekt był piorunujący.
- Ally, idę po coś do picia - Meg spojrzała na mnie z tajemniczą minką i zniknęła w tłumie. Zaczęłam zastanawiać się co też ta mała diablica, która próbowała zmylić wszystkich anielskim obliczem, kombinuje. Bawiłam się w tworzenie mniej i bardziej prawdopodobnych teorii, kiedy usłyszałam piosenkę Elvisa - "Can't help falling in love..." Zdziwiłam się. Moja ulubiona piosenka na kostiumowym kinderbalu? A jednak czasy się zmieniają. Uśmiechnęłam się i zanuciłam cichutko refren.
- Ally, wiem, że kochasz tę piosenkę. Blask twojego uśmiechu oświetliłby całą Florydę. Nigdy nie przestawaj się uśmiechać, bo kiedy to robisz, świat jest piękniejszy. Podpisano: Książę - przeczytał ktoś, kto robił za didżeja.
Nogi się pode mną ugięły i odruchowo złapałam kogoś, kto podawał mi swoją dłoń.
- Zatańczymy? - stał przede mną Austin w stroju księcia i nie mam pojęcia, jak Megan to zrobiła, ale jego kostium idealnie pasował do mojego. Lekko skinęłam głową, wciąż nie mogąc wypowiedzieć słowa.
- Wyglądasz - blondyn przyjrzał się uważnie otaczającym mnie zwojom tkaniny - imponująco.
Wybuchnęłam śmiechem.
- No, no, jesteś księciem od godziny, a już posiadłeś sztukę dyplomacji.
- Ależ księżniczko, jakżebym śmiał okłamywać jej wysokość - rzekł Austin. Uśmiechając się, weszłam w rolę.
- Schlebiasz mi książę.
- Czy księżniczka pozwoli się porwać na kilka minut? - szepnął mi do ucha chłopak, jednocześnie tak sterując naszymi ruchami, że zbliżaliśmy się do wyjścia z sali.
- Ależ książę! Nie wypada! - odparłam z udawanym przestrachem. Blondyn zaśmiał się i pociągnąwszy mnie za rękę, wybiegł na korytarz. Wszystko tonęło w mroku, tu nie docierały światła z sali. Nie miałam pojęcia gdzie prowadzi mnie chłopak, ale nie przeszkadzało mi to. Czułam ekscytację i dreszczy emocji. Byłam pewna, że Megan pomagała w planowaniu tej akcji i postanowiłam przy najbliższej okazji jej podziękować i spełnić jakieś jej marzenie.
- Zamknij oczy - szepnął blondyn. Posłusznie uczyniłam to, o co prosił. Miałam wrażenie, że prowadzi mnie po jakichś schodach. Poczułam powiew świeżego powietrza
- Możesz otworzyć.
Wow. Staliśmy na dachu, a wokół nas stała cała masa świec. Na ścianie ktoś, najprawdopodobniej sam Austin ułożył serce ze świecidełek. Skądś dochodziła cichutka muzyka.
- Austin ja - wzruszona próbowałam coś powiedzieć, ale chłopak przerwał mi.
- Zatańczymy?
Po raz kolejny tego wieczoru skinęłam głową. Przytuleni do siebie trwaliśmy w tej magicznej chwili. Chłopak raz za razem obracał mnie, by po chwili jeszcze mocniej przytulić mnie do siebie. Chłonęłam każdą sekundę i zapisywałam głeboko w pamięci wiedząc, że to jeden z najpiękniejszych momentów mojego życia.
- Ally, nic na to nie poradzę, ale dzień do dniu się w tobie zakochuję - parafrazując Elvisa, chłopak zaśpiewał mi to wprost do ucha. Przeszedł mnie dreszcz, spojrzałam na niego błyszczącymi szczęściem oczyma i wtedy stało się coś, o co bym się nie podejrzewała. Nie panując nad sobą, pocałowałam Austina, a po chwili uciekłam zostawiając go osłupiałego wśród świec na dachu.
Zbiegłam po schodach jak burza, bojąc się, że chłopak będzie mnie gonił. Nie wiedziałam dlaczego uciekam, ale wiedziałam jedno - to, co stało się na dachu nie może się więcej powtórzyć. Teraz było jeszcze niewinnie, ale zbyt mocno angażowałam się w tę relację, a na tym etapie mojego życia nie mogłam sobie pozwolić na nic, co mogłoby mnie zniszczyć. Nie wiedziałam czy mogę traktować serio słowa Austina o miłości do mnie, nie chciałam cierpieć. Nie, nie, nie.
- Cholera jasna! - wrzasnęłam i walnęłam ręką w ścianę. Poczułam na ramieniu dwie mocne dłonie.
- Ally, spójrz na mnie - blondyn próbował mnie przytulić, ale wyrywałam mu się i wrzeszczałam coś bez ładu i składu.
- Ally, uspokój się - chłopak potrząsnął mną.
- Austin, to się nie uda - jęknęłam.
- Nie wiesz tego - przerwał mi zniecierpliwiony blondyn.
- A jeśli? Nie chcę cię stracić jako przyjaciela. Po co komplikować - nie zdążyłam skończyć, Austin zamknął mi usta pocałunkiem.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - zaśmiał się i wziąwszy mnie za rękę, zaprowadził mnie do sali, gdzie trwała zabawa.
- Tańczyliśmy cały wieczór - z rozrzewnieniem opowiadałam o wczorajszym przyjęciu Emmie. Odwiedziłam ją zaraz po szkole. Miałyśmy ćwiczyć chórki, ale siedząc nad ciastem cytrynowym i kawą latte, naszło nas na plotki i ploteczki.
- O cholera, Ally, zakochałaś się - Emma gwizdnęła pod nosem, a ja zawstydzona zakryłam twarz poduszką.
- Zakochałam - roześmiałam się. - Jak wariatka.
______________
Uff, tyle tylko mogę powiedzieć.
Miałyście kiedyś tak, że wieki temu zadano wam pracę domową, a wy machnęłyście na to ręką i stwierdziłyście, że macie jeszcze czas?
No właśnie.
Zaraz. Jak tylko zaczęłam chodzić na zajęcia z historii sztuki, zadano nam esej na temat Van Gogha. Powiem jedno - nienawidzę typa. Przez trzy dni właściwie nie spałam, nie jadłam ani nie miałam chwili dla siebie. Przeczytałam setki artykułów na temat malarza i jego dzieł, no i napisałam - Van Gogh - cuda oszalałego umysłu. Pisałam to przez prawie 24 godziny. Dwanaście stron. Po angielsku.
Rozdziałem miałam czas zająć się dopiero dziś. Z rozpędu napisałam już wypracowanie na hiszpański.
A jutro upiekę cudowny tort i sama go sobie zjem. Pierwsze urodziny bez przyjaciół i rodziny, będzie dziwnie.
Urodzinowy buziak w Waszą stronę!
PS. Jutro załączę link do fanpage, nie mam siły już schodzić na dół po laptopa.
EDIT:
Obiecany link: fanpage
Kocham Was!
Przeżywająca kryzys wieku średniego - M.
środa, 30 października 2013
poniedziałek, 28 października 2013
Nienawidzę blogspota
Jak w tytule.Napisałam cudowny, długi rozdział, opublikowałam go, coś przypadkowo kliknęłam i nie ma! Ani w wersjach roboczych, ani nigdzie. Jestem wściekła, bo pisanie drugi raz czegoś, co napisałam dobrze to męka.
Najpierw cały weekend nie było w całym mieście prądu, a teraz to.
Zabieram się do pisania kolejny raz tego samego i mam ochotę wyć z rozpaczy.
Jutro wieczorem pojawi się nowość. Przepraszam za komplikacje, mam nadzieję, że zrozumiecie.
W piątek mam urodziny, super, wcale się nie cieszę.
W rozpaczy i depresji -
- M.
Najpierw cały weekend nie było w całym mieście prądu, a teraz to.
Zabieram się do pisania kolejny raz tego samego i mam ochotę wyć z rozpaczy.
Jutro wieczorem pojawi się nowość. Przepraszam za komplikacje, mam nadzieję, że zrozumiecie.
W piątek mam urodziny, super, wcale się nie cieszę.
W rozpaczy i depresji -
- M.
czwartek, 24 października 2013
"Brunetki rządzą..."
25 października
- Nienawidzę go! Tyle lat błagałam żeby zatrudnił dodatkowego pracownika i co? Rzekomo sklepu nie było na to stać. A teraz nagle są pieniądze i na tę irytującą panią Kathy, która notorycznie zrywa struny w gitarach swoimi tipsami, i na, o zgrozo, Eve! Rozumiecie?! Mój własny ojciec wykręcił mi taki numer! Eve pracuje w Sonic Boom'ie! - wpieniona do granic wytrzymałości, zdawałam relację dziewczynom.
Siedziałyśmy z Trish i Dominiką na sofie w salonie i zajadając się popcornem z lodami, oglądałyśmy Wichrowe Wzgórza. Między jednym, a drugim szlochem nad losem Heathcliffa i Cathy, wciąż pełna wzburzenia i złych emocji, opowiadałam przyjaciółkom o najnowszym i całkowicie nietrafionym pomyśle mojego taty.
- Nieźle to sobie wykombinowała. Udało jej się wtargnąć na twój teren. Teraz tak łatwo jej się nie pozbędziesz. Punkt dla Eve - spiorunowałam Trish wzrokiem.
- Po czyjej jesteś stronie? - uniosłam się i mordowałam moją przyjaciółkę wzrokiem.
- Nie przesadzaj - Trish nic sobie nie robiła z moich morderczych spojrzeń. W najlepsze zajadała prażoną kukurydzę i oglądała film.
- A chcesz się założyć? - nawiązałam do poprzedniej wypowiedzi towarzyszącej mi dziewczyny bez serca. - Tak, jak mówisz, to mój teren i zrobię wszystko żeby pozbyć się Eve.
- Wszystko? - Dominika włączyła się w rozmowę. - Czyli co?
- No - odparłam przeciągle. - Wszystko!
- Jest tak, jak przypuszczałam, nie masz plany ani pomysłu co zrobić. Ciesz się, że przeżyłam to i owo. Czego Blondi pragnie najbardziej?
- Austina? - odpowiedziałam pytaniem, nie mając pojęcia do czego zmierza Dominika.
- Bingo! Skoro go chce to go jej dajmy.
- Mam przekonać Austina żeby wrócił do Eve? - zdziwiłam się. Kompletnie nie nadążałam za tokiem rozumowania mojej sąsiadki.
- Idiotka - Dominika spojrzała na mnie z niesmakiem. - Sprawmy, że to dziewczę samo się wycofa. Ty i Austin, urocze, słodkie spotkanka i rozmowy w Sonic Boom'ie. Blondi szlag trafi i po jakimś czasie wycofa się żeby zaplanować kolejny ruch.
- Nie wiem, nie sądzę żeby Eve się poddała - nie byłam przekonana.
- Kiedy zobaczy, że macie ją gdzieś, będzie musiała zmienić taktykę - włączyła się Trish.
- A jeśli wymyśli coś gorszego? - wciąż miałam obiekcje.
- My wymyślimy coś, co przebije ją. To jest wojna, Ally, albo walczysz o swoje, albo świat cię zniszczy - Dominika nie pozostawiła mi złudzeń.
Miałam dość ciągłego powracania problemu z Eve. Teraz, kiedy Austin ją zostawił, byłam pewna, że ten etap jest już za mną. Rzeczywistość jak zawsze okazała się inna. Zastanawiałam się do czego jeszcze zdolna jest Eve żeby mnie zniszczyć. Miałam już wątpliwą przyjemność poznać przedsmak tego, co może jeszcze zrobić dziewczyna, wiedziałam, że nie cofnie się przed niczym. Pytanie, do czego ja będę musiała się posunąć żeby wygrać? Czy w ostateczności będę zdolna zrobić coś przeciw sobie? Może lepiej odpuścić już na starcie. Okej, pracuj sobie dziewczyno, mniej roboty dla mnie.
- Nie! - odpowiedziałam na głos moim myślom. - Nie odpuszczę. Jeśli będę musiała posunąć się do podłości, zrobię to.
- Zaczynamy operację pod kryptonimem Brunetki górą! - wrzasnęła Trish.
W teorii wszystko brzmiało banalnie i prosto, problem pojawiał się w momencie, kiedy trzeba było przewidzieć reakcje Eve. Jak do cholery można przewidzieć zachowanie takiej wariatki? Dlaczego zawsze to ja mam takie szczęście, że najbardziej nieobliczalne i wredne osoby wybierają sobie mnie na wroga? Dlaczego to nie jakiś zakompleksiony uczeń z kółka szachowego? Dlaczego to zawsze musi być jakaś królowa perfidii? Najpierw CeCe, a teraz...
- Mam! - wrzasnęłam i poderwałam się z sofy. Ominęłam zdumione przyjaciółki i pobiegłam na górę. Jestem pewna, że i jedna, i druga, rysowały sobie znaczące kółeczka na czole. Nie miałam czasu na tłumaczenia. Jednym ruchem wyszarpałam wtyczkę z gniazdka i wziąwszy laptopa pod pachę, zeszłam na dół. Dziewczyny wciąż przyglądały mi się niepewnie. Nie miały pojęcia, co zamierzam. Szybko zalogowałam się do systemu i modląc się, przeglądałam listę znajomych aż natrafiłam na znajomą rudą czuprynę. Miałam szczęście, CeCe była dostępna.
"Pomocy! Blond zmora kontratakuje!" - wystukałam krótką wiadomość.
- Jeśli chce się wiedzieć czego można się spodziewadzać po wrogu, najlepiej się wczuć w jego chore rozumowanie - uśmiechnęłam się znad laptopa. - Kto jest szkolną królową zła?
- CeCe - Trish odwzajemniła uśmiech, zrozumiała do czego zmierzam.
- Kto był moim największym wrogiem przez całe lata? - znów zadałam pytanie.
- CeCe - po raz kolejny odpowiedziała Trish.
- Kto najlepiej zna się na intrygantkach pokroju Eve? - zapytałam zadowolona ze swojego pomysłu.
- CeCe - Dominika była pod wrażeniem - No, no, nieźle to wymyśliłaś.
"Jedziemy do Ciebie z Rocky." - okienko wiadomości zamrugało.
Wiedziałam, że na dziewczyny zawsze można liczyć. Jest sobotni wieczór, pewnie miały jakieś swoje plany, ale kiedy nadaża się okazja do utarcia nosa komuś takiemu jak Henrietta, CeCe potrafi rzucić wszystko i wyprosić od mamy pozwolenie na późne wyjście z domu. Po raz kolejny błogosławiłam los za to, że mam CeCe po swojej stronie. Walka z dwoma złośliwymi dziewczynami byłaby ponad moje siły. Wojna z samą Eve zżerała masę mojej energii i wyniszczała psychicznie, a nie mogę narzekać na nadmiar sił psychicznych. Nie w ostatnim czasie.
- Jeszcze nam brakuje Kiki do kompletu - mruknęła pod nosem Trish. Mimo wszystkich wspólnych wyjść, spotkań i rozmów, moja przyjaciółka nie ufa CeCe w stu procentach. Uważa, że jestem naiwna przyjaźniąc się z kimś, kto przez lata mnie poniżał i upokarzał. Twierdzi, że jestem idiotką, bo bez chwili wahania otworzyłam serce i nie zemściłam się za każdą złą chwilę. Nie uważam, że zrobiłam źle. Potrafię unieść się ponad to i nad tymi latami niepotrzebnej i przykrej walki wznieść most. Należy rozróżniać ludzi, którym można wybaczyć od tych, których najchętniej zrzuciłabym ze schodów. Ja tę zdolność posiadam, a przynajmniej tak sądzę, bo jeszcze nigdy nie żałowałam obdarzenia kogoś zaufaniem.
- Dlaczego Kiki? - zapytałam wyrwawszy się z natłoku moich myśli.
- Kto jak kto, ale ona niezawodnie potrafi krzywdzić innych - rozumiem, przyjaciółka to przyjaciółka, ale to był cios poniżej pasa.
- Nie bądź podła, Trish - syknęłam.
- Gdyby nie ta choroba, sama byś tak uważała. Nie będę wskazywała palcem, kto najmocniej potępiał czyny Kikuni.
- Masz jakiś problem? - wściekłam się. Zwróciłam się o pomoc do ludzi, którym ufam, a moja najlepsza przyjaciółka zamiast mnie wspierać, wbija mi nóż w plecy. Może nie zgadzać się z moimi wyborami, ale wywlekanie takich przykrych spraw jest niesprawiedliwe. Zrobiło mi się przykro.
- Nie przesadzasz Trish? - Dominika uniosła brwi.
- Przyznaję, przesadziłam. Wybacz, Ally, nie chcę cię atakować, ale każde nasze spotkanie kończy się zawsze roztrząsaniem twoich problemów. Mam już dość słuchania o Austinie, Eve, twoim ojcu, Kice i wyrodnej matce. Kocham cię i wiem, że nie masz łatwego życia, ale inni też mają problemy! Kiedy ostatni raz zapytałaś co u mnie? Albo u Dominiki. Kiedy odwiedziłaś Meg i Jack'a? Ciągle przepraszasz za to zapatrzenie w siebie, ale za chwilę robisz to samo. Zmieniasz się, wychodzisz z cienia i bardzo się z tego cieszę, ale nie zatracaj siebie w tych bezsensownych walkach! - zatkało mnie. Nie sądziłam, że Trish może mieć do mnie żal. Myślałam, że cokolwiek między nami stanie, nie będzie to uraza i oskarżenie o egoizm. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przez moment przenosiłam wzrok z jednej mojej towarzyszki na drugą. Przypomniałam sobie poranne przemyślenia na temat oddalenia się od Dominiki i uzmysłowiłam sobie, że problem jest większy.
- Tak mi wstyd - szepnęłam. - Masz rację, zachowuję się jak egoistka. Przepraszam, ja sama zauważam, że dzieje się ze mną coś okropnego, ale jeszcze nigdy nie działo się tyle w moim życiu i gubię się w tym. Nie wiem jak to wszystko pogodzić.
- Chodź tu! - Trish przytuliła mnie. - Ja też przepraszam, wcale tak nie myślałam. No dobrze, może przez moment. Nie chciałam cię urazić. Przecież nie będziemy się kłóciły o to, która ma największy problem. Przyjaźnimy się od dziecka i nie chcę cię stracić. Czasami po prostu zapytaj co u mnie, chcę czuć, że cię mam.
Uśmiechając się do siebie, obiecałyśmy sobie, że noc nas nie rozdzieli. Między ten uroczy obrazek wkradł się dźwięk dzwonka brzęczącego u drzwi. Niechętnie wstałam z sofy i poszłam otworzyć. Tak, jak się spodziewałam na progu stały CeCe i Rocky.
- Wchodźcie - powitałam dziewczyny uśmiechem. Trajkocząc jedna przez drugą, weszły do domu. Zostawiły swoje rzeczy na półeczce w korytarzu i usadowiły się na fotelu i na podłodze. Zapoznałam nowoprzybyłe w skrócie z sytuacją i po chwili zajadając się pizzą, którą przyniosły dziewczyny, dyskutowałyśmy o najlepszym rozwiązaniu problemu z Eve.
- Pomysł z afiszowaniem się z Austinem jest rewelacyjny, poszłabym w tę stronę - zawyrokowała CeCe.
- No nie wiem, może ze strony Eve to akt rozpaczy i prośba o pomoc? - kochana Rocky! Dobra, naiwna Rocky. Widzi cały świat w różowych barwach i u każdego szuka dobrych cech. Przypomina mi Magę. Mają to samo spaczone podejście do ludzi.
- Rocky, nie znasz się na złych ludziach, dlatego przyjaźnisz się ze mną, ktoś musi cię bronić - w głosie rudowłosej słychać było ciepło. Teraz, kiedy poznałam ją lepiej, rozumiałam dlaczego ktoś tak idealistyczny i po prostu dobry, ktoś taki, jak Rocky, przyjaźni się z nią.
- Ale czy sam Austin wystarczy? - zapytałam. To nie mogło być takie proste.
- Skąd! To tylko początek i główna broń, ale mamy sporo w zanadrzu - CeCe miała w głowie już cały plan opracowany w najdrobniejszych szczegółach. - Osoby pokroju Eve, nie, bądźmy szczere, nikt nie lubi być ustawiany w szeregu. Ty masz ten atut, że możesz rządzić i wprowadzać swoje zasady. To twój sklep, przynajmniej teoretycznie, wykorzystaj to. Bądź szefem, zołzowatym, nieugiętym szefem. Ktoś tak dumny i zapatrzony w siebie jak Eve długo tego nie wytrzyma.
- Zapominasz o zasadniczej przeszkodzie - moim tacie - westchnęłam. Wizja przedstawiona przez CeCe była kusząca.
- A gdzie on jest? Pojawia się w sklepie jeszcze rzadziej niż ja na korepetycjach z matematyki. To się uda, uwierz mi - przekonywała ruda.
- Pomogę ci, wykurzymy Blondi raz na zawsze - słowa Trish były znaczące. Oprócz tego, że była po mojej stronie to wybaczyła mi moje egoistyczne zapędy.
Zgodziłam się. Cóż innego mogłam zrobić? Z takim wsparciem nawet najsłabsza istota stałaby się dyktatorem na miarę Iwana Groźnego. Właściwie to cieszyłam się na tę scysję z Henriettą. Skoro tylko tak mogę nauczyć się przetrwania w tym chorym świecie, zrobię to. Ta sytuacja miała jeszcze jeden plus - mogłam więcej czasu spędzać z Austinem i w końcu może udałoby mi się określić i rozszyfrować moje uczucia. Nie chciałam wykorzystywać chłopaka jako broni przeciwko uciążliwej i dość mocno upierdliwej sąsiadce, ale gdybym powiedziała mu prawdę, mógłby zaoponować. Ma te swoje ideały o przekonania, w tej chwili niekoniecznie mi na rękę. Nie ma co tego roztrząsać.
Z tajemniczą miną wybrałam numer blondyna...
____________________________________
Witajcie!
Z góry przepraszam za znikomą ilość akcji, ale mam już napisany kolejny rozdział i potrzebowałam wprowadzenia. Dodaję, jakikolwiek jest, ten post i obiecuję, że historia zacznie się rozwijać.
Założyłam fanpage na Facebooku, z racji tego, że często nie mam dostępu do bloga, a tam bywam non stop. Piszę z telefonu, bo tylko tu mam znaki polskie, więc nie dodam dziś linku, ale wystarczy w fejsową wyszukiwarkę wpisać: Pamiętnik Ally Dawson Blog
jeśli chcecie, lajkujcie. Będę starała się zawsze być w kontakcie, w razie gdybyście miały pytania, jakiekolwiek. Czy to odnośnie opowiadania, czy po prostu chciałybyście pogadać.
Kochan Was!
M.
poniedziałek, 14 października 2013
"Drażni Cię to, że to Cię drażni..."
24 października
Gdyby ktoś zapytał mnie jak wyobrażam sobie idealny weekend, bez zastanowienia odparłabym - dobra książka, interesujący film, dużo muzyki i jeszcze więcej dobrego jedzenia. Tak, właśnie w ten sposób bym odpowiedziała. Mój tato nigdy nie zdobył się na wysiłek by mnie o to zapytać. Może ten szczegół mógłby wyjaśnić fakt, że wywlekł mnie z łóżka przed 8 i wręczając pęk kluczy, oznajmił, że wybiera się na jakiś zjazd czy inny festyn, więc cały sklep jest na mojej głowie do 16, bo wtedy zmieni mnie nowa pracownica. Dzięki, tato, marzyłam o pracującej sobocie!
Wściekła i cholernie niewyspana, wsunęłam na siebie leginsy, szeroki, szary sweter i białe trampki. Jedząc śniadanie przeklinałam w myślach, wyobrażając sobie, że wybuchnie pożar czy inny kataklizm, a ja szczęśliwie będę mogła wrócić do łóżka i nie ruszać się z niego przez cały dzień. Jednak tego dnia niebiosa nie były dla mnie łaskawe. Autobus przyjechał punktualnie, nie było korków ani szalonych kierowców. Ba, nie spadła nawet kropelka deszczu. Słowem - nic nie mogło powstrzymać mnie w dotarciu do Sonic Boom'a. Tego dnia los postanowił doświadczyć mnie wybitnie mocno. Może to kara za wcześniejsze głupie zachowanie, może jakaś próba charakteru, a może zwyczajny pech - kiedy odwrócona ku schodom układałam kolorystycznie kostki do gitar, w sklepie zjawiła się pierwsza klientka. I to nie byle jaka klientka.
- Szukam mikrofonów - serce we mnie zamarło na dźwięk tego głosu. Piskliwy, gardłowy z pobrzmiewającą złośliwością mógł należeć tylko do jednej osoby.
- Jakiś konkretny model? - jestem profesjonalistką, starałam się zachować uśmiech i życzliwy ton, choć najchętniej złapałabym stojącą przede mną dziewczynę za włosy i wyrzuciła na bruk.
- Allyson Dawson, proszę, proszę - Henrietta uśmiechnęła się złośliwie - ktoś był na tyle głupi, że cię zatrudnił?
- Jak dobrze, że to nie ty sprawdzałaś moje kompetencje - mruknęłam.
- Biedny człowiek, nawet nie zdaje sobie sprawy kogo zatrudnia. Czupiradło, któremu wydaje się, że jest bóg wie kim, a w rzeczywistości jest tylko podłą intrygantką i złodziejką chłopaków - syknęła blondynka.
Zagotowało się we mnie. Powinnam mieć więcej godności, ale nie wytrzymałam. Wyszłam zza kontuaru i złapawszy Eve za ramię pociągnęłam ją w stronę drzwi.
- Nie muszę wysłuchiwać takich bredni w MOIM sklepie! - wrzasnęłam i wypchnęłam blondynkę na ulicę. - Śmiesz zarzucać mi snucie intryg? Przypomnij sobie co zrobiłaś Jose! Tylko, że ty oceniasz innych własną, urojoną miarą i nie spoglądasz dalej niż na czubek swojego nosa. To dlatego Austin cię zostawił. Nie ukradłam go, to ty nie potrafiłaś zatrzymać go przy sobie.
Nie zważając na zdziwioną minę Eve, weszłam do środka, jednak po chwili odwróciłam się i wysyczałam prosto w twarz blondynki:
- Jeszcze jedno - ani ty, ani Mabel, nigdy więcej nie próbujcie grozić ani mi, ani Austinowi.
Trzasnęłam drzwiami i wciąż przepełniona gniewem, usiadłam przy pianinie. Wiedziałam, że Eve była zdziwiona, widziałam to w jej oczach. Ja również nie spodziewałam się po sobie takiego zachowania. Zawsze byłam spokojna, ułożona, a ta dziewczyna wywoływała we mnie potrzebę agresji. Nie potrafiłam nad tym zapanować i bałam się, że któregoś dnia nie wytrzymam i rzucę się z pięściami na tę śliczną twarzyczkę, troszkę ją podrasowując. Oglądałam dużo programów telewizyjnych o chorobach psychicznych i wiem, że tego typu zachowania mogą prowadzić do poważnych zmian osobowości. Chyba nie zacznę być niebezpieczna dla otoczenia? A może już jestem?
Zawsze, kiedy nie wiem co robić i potrzebuję rady, dzwonię do mojej sąsiadki - Dominiki. Kto, jak kto, ale ona jest ekspertem w dziedzinie psychiki. Sama jest socjopatką ze zdiagnozowanymi schizoidalnymi zaburzeniami osobowości, więc powinna wiedzieć co mi grozi, jeśli dalej będę kumulowała w sobie tyle agresji.
- Wiesz która jest godzina? - nie wiem co było bardziej wyraźne w głosie Dominiki - to, że spała czy żądza zrobienia mi krzywdy, bo ją obudziłam.
- Po dziesiątej, mnie zwleczono z łóżka przed ósmą, więc wcale nie spotkało cię nieszczęście.
Moja sąsiadka wymownym milczeniem skwitowała to, ile ją interesuje, o której zafundowano mi pobudkę.
- Słuchaj, jesteś swoistym ekspertem od chorób psychicznych - zaczęłam, ale poirytowana przerwała mi.
- Mam kaca jak stąd do Urugwaju, jeśli jest coś, co musisz wiedzieć o chorych psychicznie to to, że nie wkurza się ich o świcie po imprezie.
Kto by pomyślał, że z niej taki cham, ciekawe gdzie wczoraj zabalowała, że straciła nawet poczucie humoru.
- Jesteś socjopatką, a nie jakimś psycholem z siekierą co to lata po osiedlu i morduje staruszki - zaoponowałam.
- Najwięcej psychopatów rodzi się w listopadzie, więc uważaj - mruknęła całkiem w swoim stylu, chyba przyjęła do wiadomości, że się tak szybko mnie nie pozbędzie albo po prostu się rozbudziła, albo znalazła jakiś alkohol. - Facet z siekierą mordujący staruszki? Poważnie się boję o twoją edukację filmową i książkową, przyjdź do mnie to pokażę ci kilka świetnych pozycji.
- Nie, dziękuję, znowu każesz mi oglądać jakieś dziwadła, po których będę bała się iść do cyrku, wystarczy, że ty boisz się clownów. Ja mam poważniejszy problem.
- No, słucham, marzę o powrocie do łóżka, więc spręż się, bo mogę zasnąć - przeciągłe ziewnięcie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jest to czcza obietnica.
- Mam problem z agresją - zaczęłam.
- Ally, ty i agresja? - zachichotała Dominika. Dawno nie rozmawiałyśmy, nie miała pojęcia o ostatnich wydarzeniach. W skrócie opowiedziałam jej o wszystkim. O Austinie i o Eve. Słuchała w milczeniu. Zazwyczaj komentuje wszystko, więc poważnie zaczęłam się martwić czy aby nie zasnęła. Na szczęście po chwili usłyszałam rozbawiony głos sąsiadki.
- Bez przesady, Ally, każdy ma jakieś wroga, który prosi się samym istnieniem o to, by go czymś poczęstować. Najlepiej serią z karabinu.
- A ta agresja? Nigdy wcześniej tak nie reagowałam.
- Posłuchaj mnie, czy nie jest tak, że nagle wszystko zaczęło ci się układać i na siłę szukasz problemu?
- Układać? - zdumiałam się - To jakiś żart? Kika w ciężkim stanie wciąż leży w szpitalu, Sally wyjechała, straciłam rolę w przedstawieniu, a tato ma mnie gdzieś. Wymieniać dalej? - zirytowałam się. Po kim, jak po kim, ale po Dominice nie spodziewałam się takiej olewającej diagnozy.
- Już przerabiałyśmy Ally męczennicę cierpiącą z powodu choroby siostry, Sally od zawsze mieszka w Nowym Jorku i została w Miami o wiele dłużej niż planowała, w przedstawieniu i tak nie chciałaś wystąpić, a rolę straciłaś przez swoje urojone problemy. Co do ojca - ma cię gdzieś właściwie od urodzenia, powinnaś się przyzwyczaić - moja irytacja była niczym w porównaniu z furią jaka wprost kipiała ze słuchawki. Nie obraziłam się. Dominika miała rację, ale nie to było najważniejsze. Czułam, że coś jest nie tak. Nigdy nie była chamska wobec mnie. Zawsze traktowała mnie jak młodszą siostrzyczkę, powiedziałabym nawet, że jak córkę. To, jak dziś się do mnie zwracała mogło mieć jedno wytłumaczenie, wytłumaczenie, które ma blond loki, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i kilka lat temu złamało jej serce w Londynie. Postanowiłam trochę powęszyć i wypytać Dominikę o to, co się dzieje, ale w tym momencie nie miałam do tego głowy. Nie chciałam również przypominać jej o tych złych myślach, więc zdławiłam ciekawość i urazę.
- Kiedy CeCe była moim wrogiem i mnie poniżała, nie wywoływała we mnie takiej agresji - zmieniłam temat.
- Ale Eve to inna kategoria.
- Inna kategoria? - zdziwiłam się.
moja rozmówczyni westchnęła ciężko, zapewne zdumiona taką niewiedzą.
- CeCe była po prostu szkolną ciemiężycielką, a Eve to dziewczyna chłopaka, w którym jesteś zakochana.
- Była dziewczyna - poprawiłam.
- Niech będzie, ale to nie ma znaczenia. Łączyła ich niesamowicie bliska relacja, głęboka więź. Jesteś o to zazdrosna, zawsze będziesz i drażni cię to. Drażni cię to, że to cię drażni. Wywołuje w tobie skrajne emocje i dlatego reagujesz agresją. Chciałabyś zetrzeć tę blond pannę z powierzchni Ziemi żeby odzyskać spokój i więcej się nie bać, że Austin może do niej wrócić.
- Tak sądzisz?
- A tak nie jest? Sama sobie możesz na to odpowiedzieć, kiedy się głębiej zastanowisz. To typowe problemy dziewczyn.
- Wcale nie jestem typową dziewczyną! - uniosłam się.
Dominika zachichotała.
- Właśnie tak mówią typowe dziewczyny, ale nie martw się, wiek nie ma znaczenia. Tam, gdzie jest miłość, zawsze będzie ten strach.
- A gdzie te książkowe związki aż po grób? Jeśli kogoś się kocha to się mu ufa.
- To nie kwestia zaufania - zaprzeczyła moja rozmówczyni - chodzi o to, że kiedy kogoś kochasz tak bardzo, przeraża cię myśl, że mógłby odejść i agresję wywołuje w tobie to, co mogłoby ci go zabrać.
- To co ja mam zrobić? - jęknęłam - nawet nie jestem z Austinem, a już świruję.
- Wyjdź do ludzi. Zadzwoń do przyjaciół, spędzaj z nimi więcej czasu, będziesz miała mniej możliwości myślenia o głupotach.
- I to jest twoja rada? - zdziwiłam się.
- Jedyna, na jaką mogę się zdobyć o świcie.
- Jest po jedenastej, ładnie zabalowałaś.
Odpowiedziało mi milczenie.
- Nie chcesz o tym mówić?
- Nie ma o czym. Złe wspomnienia doganiają człowieka wszędzie. Wracaj do pracy, a ja, kiedy uporam się ze swoimi demonami, kiedyś ci wszystko opowiem.
Trzask słuchawki zakończył połączenie. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego, że za fasadą wiecznie uśmiechniętej, imprezującej pisarki istnieje coś więcej, o czym nie mam pojęcia. Uświadomiłam sobie, że kiedy ja przybiegałam z każdym problemem, nawet wyssanym z palca, sama nigdy nie zastanawiałam się co dzieje się w życiu Dominiki. Nigdy, nawet wtedy, kiedy widziałam, że coś jest źle, nie zadałam sobie trudu żeby dowiedzieć się więcej. Byłam najzwyczajniej w świecie egoistką, choć do tej chwili nie zdawałam sobie z tego sprawy. Postanowiłam to zmienić i nawet wiedziałam kto mi pomoże. Korzystając z małego ruchu, wyjęłam telefon i wystukałam numer Trish. Mimo, że próbowałam kilkakrotnie, moja przyjaciółka nie odbierała. Postanowiłam spróbować później, czułam, że Patricia mnie wesprze. Mimo pozornej złośliwości, jest niesamowicie kochana i ma serce na właściwym miejscu. Wychowywałyśmy się razem i Trish bardzo dobrze wiedziała ile zawdzięczam mojej sąsiadce. Również i na nią miała ona ogromny wpływ, więc nie martwiłam się o udział Trish w akcji, którą zaplanowałam w głowie. Zdawałam sobie sprawę, że Dominika wścieknie się, kiedy się zorientuje, że próbuję panować nad jej życiem, zabawne, przecież ja nie potrafię zapanować nawet nad swoim, a pcham się z przysłowiowymi butami w cudze, dlatego postanowiłam użyć pretekstu, który nieświadomie podsunęła mi moja kochana sąsiadka - seans filmowy z przyjaciółkami. Nic tak nie prowokuje do zwierzeń jak dobra posiadówka w dobrym towarzystwie. Niecierpliwie spoglądając na zegar i wyczekując na wybicie 16, obmyślałam szczegóły. Koniecznie muszę poprosić Austina żeby podrzucił mnie do sklepu, potrzebuję ogromnej ilości jedzenia i coli.
- Pobawiłbyś się w szofera? - zaśmiałam się do słuchawki, kiedy po drugiej stronie usłyszałam głos blondyna.
- O której po ciebie wpaść? - chłopak odpowiedział mi pytaniem.
- Sonic Boom, 16. Szykuję babski wieczór, więc nie licz na zaproszenie - uprzedziłam.
- Jędza - Austin udał obrażonego.
Roześmiałam się.
- Za to mnie kochasz - zakpiłam nie zdając sobie sprawy z tego, co mówię.
- Chyba śnisz, zadaję się z tobą tylko dla tych pysznych naleśników - chłopak odparł tym samym tonem, co ja.
Cały stres i złe emocje uleciały gdzieś daleko. Śmiech rozbrzmiewający w słuchawce był niczym lek na skołatane nerwy i problemy. W takich chwilach nie potrafiłam wątpić w to, że kocham tego szaleńca. Kłopoty zaczynały się wtedy, kiedy Austin był blisko. Zakłopotana i zawstydzona zaczynałam analizować i wyszukiwać różnice. Każda wątpliwość urastała do rangi ogromnego problemu. Nie potrafiłam nad tym zapanować i nie wiedziałam jak mam się do tego ustosunkować.
- Muszę kończyć - rozłączyłam się.
W drzwiach stanęła pani Kathy, kobieta, która przez ostatnie tygodnie pomagała w sklepie. Zdziwiłam się na jej widok. Zegar wskazywał czternastą, nie powinno jej tu jeszcze być.
- Tak szybko? - nie ukrywałam zdumienia.
- Część Allys - nienawidziłam tego zdrobnienia, ale nie wypadało prawie czterdziestoletniej kobiecie zwracać uwagi przez moje widzimisię. - Lester cię nie uprzedził, że szkolę dziś nową pracownicę?
- Najwidoczniej wyleciało mu z głowy - mruknęłam.
Poczułam mocniej, niż kiedykolwiek, że ojciec ma mnie głęboko gdzieś. Sonic Boom w równym stopniu, jeśli nie w większym, był moim dziełem, a on nawet nie raczył poinformować mnie o zmianach.
Chwila, co?
- Jak to nowa pracownica? - no właśnie, jak? Tato twierdził, że nie mamy funduszy, a tu nagle kolejna osoba w firmie?
- Skarbie, nie wstydź się, chodź, poznasz Allys - pani Kathy zawołała w głąb pomieszczenia pracowniczego.
Poczułam, że krew odpływa mi z serca, a nogi się pode mną uginają. Miałam ochotę rozpłakać się, krzyczeć i zamordować mojego tatę. Przede mną stała Henrietta Evening i uśmiechała się tryumfująco.
______________________
Uff, pisałam ten rozdział z przerwami prawie miesiąc. Walia, nowe życie, dwa kierunki w college, praca, nauka poprawnej brytyjskiej wymowy, praca nad angielskim i tęsknota. Cholerna tęsknota za ludźmi, których zostawiłam.
Było ciężko, szczególnie, kiedy moja przyjaciółka miała problemy z ojcem recydywistą i teraz już byłym chłopakiem, a mnie przy niej nie było. Przerastało mnie to, że nie mogłam przy niej być i jej pomóc. Każdą możliwą chwilę spędzałam na Skype. Teraz jest już okej. Przystosowałam się. Zdarza mi się jeszcze budzić i szukać mojego kota, wtedy piszę. Książkę. Nawet jeśli nigdy nie uda jej się wydać, pisanie pomaga radzić sobie z prozą życia.
Przepraszam, że tak długo nic tutaj się nie pojawiało, ale nie miałam na to miejsce czasu.
W końcu wracam. Silna, zwarta i pełna energii. Pozdrawiam z mojego cudnego pokoju z widokiem na Morze Celtyckie.
Kocham Was!
m.
Subskrybuj:
Posty (Atom)