czwartek, 23 stycznia 2014
"Mam już mamę, zapomniałeś?"
1 listopada
To był bal, to był bal, to był bal, ach, to był bal! Miałam ochotę tak śpiewać, niczym myszki z trzeciej części bajki o Kopciuszku. Zdecydowanie wczorajszy wieczór miał w sobie coś z bajki. Piękne dekoracje, my wystrojone jak księżniczki i chłopcy szarmanccy niczym książęta. Do tego duża dawka muzyki, tańca i żartów w najlepszym gronie. Jeszcze nigdy nie bawiłam się tak rewelacyjnie, a później było tylko lepiej, choć nie sądziłam, że to możliwe. Planowo bal miał się zakończyć o drugiej, ale tak cudownie czuliśmy się w swoim gronie, że po skończonej zabawie wpakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy na miasto. Rodzice nie spodziewali się nas wcześniej niż za godzinę, bo każdy uprzedził w domu, że bal może się przeciągnąć. Szukaliśmy czynnej pizzerii, ale z racji niepełnoletności, nie mieliśmy do większości wstępu. Z braku miejsca, udaliśmy się do Sonic Boom'a, do którego klucze miałam w torebce. Rozłożyliśmy się w moim pokoiku i kontynuowaliśmy rozmowy mniej i bardziej poważne. Mimo, że wśród nas większość była sparowana, nie czuło się tej przesłodzonej i ociekającej lukrem atmosfery, która często panuje wśród grupy, w której jest jakiś związek. Cieszyło mnie to. Każdy z nas wiedział i widział, kto jest z kim, ale te wszystkie czułości i słodkie słówka były prywatne, jakby zarezerwowane dla tych konkretnych osób, których dotyczyły. Myślę, że duży wpływ na to miał fakt, że nim ja i Austin, czy CeCe i Mike lub Maga i Ty zdecydowaliśmy się stworzyć związki, byliśmy przyjaciółmi i choć poszliśmy o krok dalej, wciąż nie chcieliśmy zrezygnować z przyjaźni i tej całej otoczki. Może ktoś inny byłby niezadowolony i czułby niedosyt, ale ja nie należę do takich osób. Wystarczało mi, że Austin siedział tuż obok i przytulał mnie do siebie.
- Skąd jesteś? - CeCe zapytała Caroline, która zabrała się z nami.
- Z Nowego Jorku - odpowiedziała brunetka i uroczo uśmiechnęła się.
- Ja też! - ucieszyła się Emma.
Dziewczyny zaczęły wymieniać uwagi odnośnie tego miasta i o dziwo, ja również miałam wiele do dodania.
- Wielokrotnie bywałam z siostrą w Nowym Jorku u naszej babci - wyjaśniłam widząc zdziwione spojrzenia.
- Babcia Sally, pamiętam ją z dzieciństwa - Rocky zaśmiała się. W czasach, gdy jako dzieci się przyjaźniłyśmy, Rocky często spotykała Sally.
- Też jeździłeś do babci? - Caroline zwróciła się do Jack'a.
- Moi dziadkowie mieszkają w Luizjanie - tak, tak, wkraczamy w zawiłości rodzinne.
- Ale - zdziwiła się Care - myślałam, że ty i Ally jesteście rodzeństwem.
- Bo są, tylko, że mają innych ojców - wyjaśniła Maga. Kto, jak kto, ale ona znała tę historię równie dobrze.
Temat umarł śmiercią naturalną, zbliżała się trzecia. Musieliśmy się zbierać, choć nikt z nas nie miał na to ochoty. Mimo, że widywaliśmy się praktycznie codziennie, już dawno nie zdarzył się dzień, kiedy spotkaliśmy się całą grupą i spędziliśmy tak miło czas. Wśród tak licznego teamu mogły się wywiązywać różne kłótnie i zatargi, ale nas to nie dotyczyło. Kiedy nie udało nam się spotkać w komplecie, wynikało to z braku czasu poszczególnych osób lub ze szlabanów nałożonych przez rodziców. Rozumieliśmy to i nigdy nie rozmawialiśmy o reszcie za plecami. Dziś, kiedy byliśmy wszyscy razem, ciężko było nam się pożegnać. Wiedzieliśmy, że rodzice większości z nas dostaną szału jeśli jeszcze choć o kilka minut przedłużymy spotkanie, a wtedy kary posypałyby się jak igliwie z choinki w styczniu. Woleliśmy nie ryzykować i z ciężkim sercem wpakowaliśmy się do aut. Wracałam do domu okrężną drogą. Najpierw odwieźliśmy Emmę i Jack'a oraz Caroline, która zabrała się z nami, bo mieszkała dwie ulice od domu moich kuzynek. Penny bardzo chciała żebym po balu nocowała u Simmsów, ale ja uparłam się, że wracam do siebie. Z tatą czy bez, w moim pokoju czułam się najlepiej na świecie. Gdy zostaliśmy sami, Austin, choć poprzednio nawijał jak szalony, milczał. Poczułam niepokój. Może żałuje, że jesteśmy razem? Wszystkie wątpliwości i męczące kwestie powróciły.
- Coś się stało? - zapytałam w końcu. Wszystko było lepsze niż ta cisza.
- Jestem idiotą - odpowiedział blondyn.
- Bo co? - nie rozumiałam do czego zmierza chłopak.
- Powinnaś być na mnie wściekła - zdziwił się Austin i spojrzał na mnie uważnie, jak gdyby chciał sprawdzić czy nie jestem.
- Bo co? - powtórzyłam ponownie.
- Tak bardzo chciałem żeby ten bal był idealny.
- I taki był - uśmiechnęłam się.
- Nie - zaprzeczył mój towarzysz. - Zapomniałem o najważniejszym. Twój widok tak mnie oszołomił, że nawet nie powiedziałem ci jak pięknie dziś wyglądasz.
- Ja zawsze wyglądam pięknie - zażartowałam, ale widząc minę Austina zrozumiałam jak bardzo go męczy ta rzekoma wpadka. - Posłuchaj, może i nie powiedziałeś mi, że wyglądam rewelacyjnie, ale pokazałeś mi, że tak sądzisz. Te spojrzenia, które mi posyłałeś wystarczyły aż nadto. Liczą się czyny, nie słowa.
Blondyn przyjrzał mi się, jakbym właśnie powiedziała, że mieszkam na Marsie i mam pięć par rąk. Albo osiem, jak ośmiornica. Bo ośmiornica ma osiem par, prawda?
- We wszystkich pismach dla nastolatek piszą, że chłopak obowiązkowo musi skomplementować wygląd partnerki.
- Od kiedy czytasz pisma dla nastolatek? - Teraz to ja się zdziwiłam.
- Wiesz - odparł przeciągle.
- Nie wiem? - zachichotałam.
- Megan mi kilka podrzuciła.
Nie pamiętam żebym kiedykolwiek przedtem śmiała się tak głośno. Wyobraziłam sobie Austina ślęczącego nad tymi pustymi artykulikami na temat pierwszej randki, wyboru stroju i poradami, które nigdy nikomu się nie przydały. Obiecałam sobie, że jak tylko zobaczę Meg, stłukę ją tak, że bachorowi głupoty wywietrzeją z głowy.
- Posłuchaj - próbowałam przestać się śmiać, ale nie potrafiłam nad tym zapanować. Po chwili oboje zwijaliśmy się ze śmiechu. Kochałam takie chwile!
Niestety znaleźliśmy się już pod moim domem i z ciężkim sercem musieliśmy się pożegnać. Blondyn otworzył przede mną drzwi auta i odprowadził pod samiutkie drzwi wejściowe. Pocałowaliśmy się i życząc sobie dobrej nocy, pożegnaliśmy. Chciałam włożyć klucz w zamek, kiedy niespodziewanie Austin złapał mnie za rękę i zapiął na moim nadgarstku bransoletkę.
- Co to? - zapytałam zdziwiona.
- Prezent dla najpiękniejszej dziewczyny na świecie. - Chłopak posłał mi zawadiacki uśmiech. Spojrzałam ba nadgarstek. Złoty łańcuszek ułożony w kształ nieskończoności ze skrzyżowaną podwójną literą A.
- Jest cudowna - wyszeptałam wzruszona. Może dla kogoś innego byłaby to zwyczajna pierdółka, jedna z tych, które według durnych pisemek, daje się dziewczynie na oficjalnej pierwszej randce, ale ja odbierałam to inaczej. To był coś na miarę przyrzeczenia i obietnicy - tak, jesteśmy razem i tak, będziemy, będziemy aż w nieskończoność. Patrzcie ludzie to już nie ja Ally i ja Austin, ale my - Ally i Austin. My.
- Dziękuję - pocałowałam blondyna i spojrzałam mu w oczy. - Udało ci się, wieczór był idealny.
- Co ty tu robisz o tej porze? - głos taty szybko sprowadził nas na ziemię. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Nie robiliśmy nic złego, ale zaczerwieniłam się i miałam ochotę uciec, i zamknąć się w pokoju, głęboko zakopana pod kołdrą. Głupia, niezręczna i krępująca sytuacja, wiedziałam, że ten dzień był zbyt perfekcyjny. Staliśmy z Austinem jak idioci na ganku, przy schodach stał mój ojciec i Kathy, i cała nasza czwórka spoglądała na siebie zaskoczona.
- Jest środek nocy, co ty tu robisz? - tato powtórzył pytanie.
- Odwiozłem Ally do domu - Austin uśmiechnął się rozbrajająco. Kretyn, znalazł sobie porę na zaskarbianie sympatii mojego ojca. Miałam ochotę go kopnąć.
- Co moja nieletnia córka robi tutaj o czwartej nad ranem? - ojciec zignorował lakoniczne wyjaśnienia Austina. Najwyraźniej chciał przy Kathy zgrywać dobrego ojca. Okej, jak mi wyskoczy ze szlabanem, dzwonię do Penny.
- Spokojnie, tato, byliśmy na szkolnym balu. Wiesz, Halloween - posłałam w przestrzeń uspokajający uśmiech. Przynajmniej mam wrażenie, że taki był, bo nie czułam się zbyt pewnie. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tym nowym wcieleniu ojca.
- Porozmawiamy w domu - oho, zabrzmiało groźnie. Austin miał na tyle rozsądku żeby się szybko pożegnać i ewakuować. Szczęściarz. Żałowałam, że nie skorzystałam z opcji noclegu u Simmsów. Tata, ja, Kathy i "poważna rozmowa", bosko. Miałam nadzieję, że za zamkniętymi drzwiami uda mi się szybko uciec do pokoju i położyć spać, ale jak tylko zdjęłam płaszczyk i buty, i zaczęłam skradać się w kierunku schodów, na kanapie w salonie siedział ojciec ze srogą miną, a Kathy krzątała się po kuchni robiąc coś do picia.
- Jestem wykończona, idę spać - ostentacyjnie ziewnęłam.
- Pozwól na moment, Allyson - zamarłam. Za każdym razem, kiedy czekało mnie coś okropnego, zawsze słyszałam te słowa.
- Naprawdę jestem zmęczona - próbowałam się wymigać. Wiedziałam, że kiedy Kathy wróci do siebie, tata przestanie zgrywać super ojca.
- Siadaj, Allyson, słyszałaś tatę - blond wiedźma postawiła tacę z kubkami na stole. Ku mojemu zgorszeniu, chwyciła w otipsowane dłonie mój ulubiony kubek. Czarny w kolorowe kropki. Nikt nie pija w moim kubku. Nikt. Nawet ojciec wie, że to niemalże święty artefakt.
Wściekła usiadłam. Słowo daję, zadzwonię do Penny i skończymy tę farsę.
- Słucham, o co ci tym razem chodzi? - zapytałam chłodnym tonem.
- Może mi wytłumaczysz, co robiłaś w środku nocy na zewnątrz z jakimś chłopakiem - oddychaj, Ally, nie daj się sprowokować.
- Mówiłam już, byliśmy na szkolnym balu, Austin mnie odwiózł - jeden, dwa, trzy, wdech, cztery, pięć, sześć, wydech.
- Nie podoba mi się, że obściskujesz się z jakimiś chłopakami - siedem, osiem, dziewięć, wdech. - Nie znam go, córeczko, nie chciałbym, żeby ktoś nieodpowiedni cię skrzywdzi.
Taa, a Kathy jest odpowiednia. I w tym momencie przestałam liczyć. Ojciec olewa mnie przez całe życie, a teraz, kiedy jestem szczęśliwa nagle zaczyna zauważać moje istnienie i nagle teraz się martwi? A gdzie był przez szesnaście lat?
- Gdybyś kiedykolwiek zwracał uwagę na to, co robię, znałbyś moich przyjaciół.
- Ally, nie chodzi tylko o to, nie przypominam sobie, żebym pozwolił ci iść na ten bal. Wyszłaś na całą noc i to bez pozwolenia.
- Ale ja miałam pozwolenie - wypraszam sobie!
- Czyżby? - Kathy postanowiła się wtrącić.
- Mama mi pozwoliła, jechałam na bal od niej. I ona, i Mark znają Austina. Zadzwoń i zapytaj - punkt dla mnie. Dotychczas zawsze stałam po stronie ojca, ale miarka się przebrała. Sally miała rację - Penny nie jest taka zła, a tato, cóż, myślę, że go kocham, ale wzorem odpowiedzialnego rodzica to on nie jest.
- Zadzwonię i lepiej żebyś mówiła prawdę.
- Jutro, to znaczy dziś, przecież już rano, jadę do Simmsów na obiad, zawieź mnie to przy okazji zapytasz. Idę spać - zostawiłam osłupiałego ojca w salonie i poszłam do siebie. Gdyby rzeczywiście się martwił, byłoby to miłe, ale on chciał tylko zabłysnąć przed Kathy. Zrobiło mi się smutno, ale wystarczyło, że zerknęłam na bransoletkę od blondyna i zaraz uśmiech powrócił. W sumie ta cała sytuacja była całkiem śmieszna, dziewczyny padną, kiedy im to opowiem! Wszyscy moi przyjaciele wiedzą jakim super ojcem jest mój tato, czasami myślę, że zazdroszczą mi tego luzu i swobody. Mimo, że często narzekam na moją pokręconą sytuację, nie wyobrażam sobie takiego rygoru jaki ma w domu Trish czy Rocky, nawet CeCe, choć mieszka z samą mamą, która pracuje często całymi dniami.
Rozmyślania przerwał mi dzwonek telefonu. Zdziwiona zerknęłam na wyświetlacz. Znałam tylko jedną osobę, która mogłaby niepokoić mnie o tej godzinie. Przeczucie mnie nie myliło.
- Trish, błagam, właśnie zakopałam się w łóżku, opowiesz mi później - ziewnęłam w słuchawkę. Nie udawałam, po całym dniu i nocy byłam wykończona.
- Wyobraź sobie, że ja też już spałam - z wyrzutem zarzuciła mi przyjaciółka. - A ledwo mi się to udało po cudownym wieczorze w towarzystwie Deuce.
- I dzwonisz do mnie tylko po to żeby się bulwersować? - rzuciłam z sarkazmem.
- Idiotka - z niesmakiem powiedziała Trish i jestem pewna, że w tym momencie popukała się w czoło. - Austin mnie obudził i kazał sprawdzić czy przeżyłaś starcie z ojcem i jego damą.
- To dlaczego nie zadzwonił do mnie? - zapytałam głupio.
- Może boi się, że pan Lester zamontował w domu podsłuchy?
Wybuchnęłam śmiechem.
- Tak i teraz siedzą z Kathy i podsłuchują o czym rozmawiamy.
- Idiotka - ponownie mruknęła Trish. - Co to za afera? Austin nie chciał nic powiedzieć.
- Ojciec zrobił awanturę o bal, na który rzekomo wyszłam bez pozwolenia.
- Aha.
- Kiedy usłyszał o Penny, zaniemówił.
- I co z tym zrobisz?
- Z czym konkretnie? - nie rozumiałam do czego dąży moja przyjaciółka. Zdegustowana rzuciła mi odpowiedź, którą nie usłyszanoby na żadnych salonach.
- Z Penny, ojcem i jego nową panną - przesylabowała spokojnie, jakby mówiła do dziecka.
- Dopóki nie wtrącają się w moje sprawy, nie widzę problemu.
- A jak nazwałabyś to, co dziś zaprezentowali Kathy i Lester?
- O to będę się martwiła, kiedy się wyśpię. Możesz zameldować Austinowi, że żyję - zaśmiałam się. - Cześć!
Było dokładnie tak, jak powiedziałam, miałam zamiar położyć się spać i nie myśleć o tym co jeszcze może wymyśleć tato, żeby zapunktować u Kathy. Choć szczerze mówiąc, wątpię żebym ją interesowała. Co tam, była super zabawa, idę spać!
***
- Allyson, wstawaj! - łomotanie do drzwi wyrwało mnie ze snu. Zerwałam się z łóżka nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
- Pali się czy co? - powieki wciąż miałam zapuchnięte i sklejone. Ciężko mi było je unieść, co budziło we mnie podejrzenie, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Kiedy w końcu udało mi się otworzyć oczy, zobaczyłam Kathy stojącą w korytarzu. Miała na sobie szlafrok, a ja mimo zmęczenia wolałam sobie wmawiać, że nocowała w pokoju gościnnym.
- Co ty robisz? Oszalałaś? - wrzasnęłam.
- Nie tym tonem, Allyson - oburzyła się kobieta. - Ubierz się i zejdź na dół. To wyjątkowa okazja - rzuciła znaczącym tonem.
Zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem i rzuciłam się na łóżko. Gdzieś mam jej specjalne okazje, chcę spać! Spać, spać, spać!
- Allys, czekamy za trzydzieści minut! - krzyknęła z dołu Kathy. Mimo zmęczenia nie mogłam nie czuć podziwu dla siły głosu tej kobiety. Żeby tak wrzasnąć na cały dom, wow, ja tego nie potrafiłam, choć nie wiem, czy kiedykolwiek tego próbowałam.
Chcąc, nie chcąc, zwlokłam się z łóżka i podeszłam do szafy. W pierwszej chwili pragnęłam włożyć dżinsy i tshirt na złość Kathy, ale przypomniało mi się, że wybieram się na obiad do Simmsów. Włożyłam brązową sukienkę w białe groszki, dżinsową kurteczkę z rękawkiem 3/4, brązowe botki do kolan i apaszkę w kolorze bieli. Włosy upięłam w kok i starannie wykonałam makijaż, tak, jak pokazała mi ciocia. Nie za elegancko i nie za prostacko, idealnie na rodzinny obiad.
- Co to niby za okazja? - mruknęłam i nalałam sobie kawy. Kathy zdążyła się już ubrać i nawet nie wyglądała tak tragicznie. Czerwony kostium i granatowa koszula do granatowych butów na zabójczym obcasie, mogło być gorzej. Tato był w sportowej marynarce i dżinsach, już dawno nie widziałam go tak wystrojonego.
- Allyson, zaręczyliśmy się - uśmiechnął się tato.
- Dlaczego? - wykrztusiłam z siebie, kiedy udało mi się odzyskać oddech.
- Jesteś już dużą dziewczynką i wiesz, że kiedy ludzie się kochają to chcą być razem - ton Kathy doprowadził mnie do szału.
- Tato, przecież ty jej nawet nie znasz!
- Ally, skarbie, daj szansę Kathy, zobaczysz, że szybko ją polubisz.
Tato nic nie rozumiał. Niech sobie będzie z tą kobietą, nic do tego nie mam, dopóki jest szczęśliwy, ale Kathy uwielbiała Eve, a Eve była naszą sąsiadką. Nie zniosę ich w swoim domu.
- Tato, już raz się rozwiodłeś, powinieneś się bardziej zastanowić nad kolejnym ślubem - próbowałam dotrzeć do rozsądku ojca, ale ten najwyraźniej został oślepiony przez dziką czerwień stroju wybranki.
- Zobaczysz, że szybko się zaprzyjaźnicie - uśmiechnął się mój ojciec. - Kathy będzie dla ciebie dobrą mamą.
Na te słowa odebrało mi mowę. Hola, hola, ktoś tu się zagalopował!
- Ja już mam mamę, zapomniałeś? - syknęłam. - Nazywa się Penelope.
Chwyciłam torbę i wyszłam zatrzaskując za sobą głośno drzwi. Nie mogłam pójść do ani do Trish, ani do Dominiki, ojciec zauważyłby to przez okno i chcąc się pokazać przed swoją narzeczoną, mógłby pójść za mną. U Deza także mógłby mnie szukać. Mimo tak znikomej wiedzy o moim życiu, znał moich najbliższych przyjaciół. Sama nie wiem, kiedy znalazłam się pod domem Moonów. Zastukałam do drzwi i nerwowo przegryzłam wargę. Może nie powinnam tu przychodzić?
- Ally? - Cass otworzyła po kilku minutach.
- Coś się stało? - dziewczyna była wyraźnie podenerwowana.
- Nie, nie - zaprzeczyła szybko.
Poczułam się głupio, kiedy stałam tak na progu. Ewidentnie coś było nie tak.
- Jest Austin? - zapytałam po chwili milczenia.
- Austin? - blondynka zerknęła za siebie. - Austin wyszedł.
- Cass naprawdę wszystko okej? - złapałam ją za rękę. - Wiesz, że możesz na mnie liczyć.
- Tak, tak, po prostu mam gorszy dzień - uśmiechnęła się wymuszenie. Akurat.
- Przekaż Austinowi, że czekam u mamy - skoro Cass nie zamierzała mnie zaprosić, nie chciałam się narzucać. - I pozdrów Nelsona.
- Dobrze - miałam wrażenie, że kiedy odchodziłam na twarzy Cassidy malowała się ulga. To było dziwne, nawet bardzo. Jadąc autobusem, zastanawiałam się, dlaczego Cass miałaby mnie okłamać. Może po prostu już całkiem mi odbiło i wszędzie węszę podstęp? Trochę więcej ufności by nie zaszkodziło, tym bardziej, że Cassidy należała do tej grupy osób, która zawsze mówi to, co myśli. Zmęczenie i zmartwienia na każdym wywierają jakieś piętno.
Postanowiłam dłużej tego nie roztrząsać, ja także miałam swoje problemy, a jednym z nich był mój własny ojciec. Nigdy bym nie przypuszczała, że z ulgą wejdę do domu Simmsów i pomyślę ciepło o kobiecie, która wydała mnie na świat.
- Cześć! - zawołałam. Po raz pierwszy użyłam kluczy, które dostałam od Penny i Marka, kiedy wprowadzili się do tego domu.
- Hej kochanie - Mark taszczył jakieś kartony. - Chodź, pomożesz mi.
Posłusznie poszłam za nim do gabinetu, gdzie odgrzebywał jakieś stare pisma z czasów swoich studiów.
- Po co ci te zabytki? - zapytałam.
- Pracuję teraz nad dziwnym przypadkiem, jestem pewien, że czytałem o identycznym schorzeniu, pisząc pracę doktorancką.
- Mark, daj Ally odpocząć, widzisz, że jest wykończona - Penny zajrzała do gabinetu i z wyrzutem spojrzała na męża.
- Ale ja bardzo chętnie - zaczęłam.
- Wyglądasz na wycieńczoną, spałaś w ogóle?
- Trochę - przyznałam.
- Szoruj do łóżka, obudzę cię na obiad.
Penny siłą wyciągnęła mnie z gabinetu i zaprowadziła do pokoju, który w zamierzeniu miał być mój. Ściany pomalowano w nim na jasny pudrowy róż, a proste, białe meble tylko dodawały uroku.
- Porozmawiam poważnie z Lesterem na temat jego metod wychowawczych - obiecała Penny.
- Mamo, on się zaręczył z tą kobietą z Sonic Booma! - musiałam to z siebie wyrzucić.
Nie tylko mnie to zdumiało. Mama także zaniemówiła, a jej mina wskazywała jasno, co myśli na temat gustu swojego byłego męża.
- Cóż, jest dorosły - powiedziała po dłuższej chwili.
- Ale ona próbuje mnie wychowywać!
- Ally, nie martw się porozmawiam z Sally i twoim ojcem na ten temat.
- Z babcią? - zdziwiłam się. Sally zawsze dziwnie wypowiadała się na temat taty, a Penny faworyzowała i broniła pomimo tego, że mnie zostawiła.
- Sally nie pozwoli żebyś ucierpiała przez decyzje Lestera - uśmiechnęła się uspokajająco. - Śpij, Ally, dziś twój dzień.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się tak bezpiecznie. Wierzyłam, że wszystko jakoś się ułoży. Penny obiecała, że załatwi sprawę tipsiastej narzeczonej taty, a ja czułam, że mogę w to ufać. Czułam, że mogę liczyć na matkę. Czułam, że mam mamę. Mam mamę. Pełna nadziei i optymizmu, zasnęłam.
______________________________
Uff, ten rozdział powstawał przez trzy miesiące, pisałam go w bólach, zdanie po zdaniu, a od miesiąca czekał gotowy na dysku. Nie jestem z niego zadowolona, ale publikuję go, takiego, jaki jest. Spodziewajcie się zwrotu akcji już w kolejnym rozdziale, który, mam nadzieję, pojawi się szybciej niż za pół roku. :)
Poza tym to właśnie zaczynam się pakować, jadę w odwiedziny do domu - po raz pierwszy od ośmiu miesięcy zobaczę rodziców, rodzeństwo, mojego kota i cudownych przyjaciół! Nawet nie wiecie, jakie to wspaniałe uczucie!
Zabiegana, zalatana, zapracowana, ale pamiętająca o Was
m.
Subskrybuj:
Posty (Atom)