- Był tu wczoraj Święty Mikołaj - powiedział wtedy tatuś i pocałował mnie w czoło. - Zostawił ci coś na poduszce.
- Och, tatusiu! - zawołałam podekscytowana. - To najpiękniejsze święta w moim życiu!
Miałam pięć lat i nie potrzebowałam wiele do szczęścia. Wystarczyła Kluska, która uroczo przebierała swoimi malutkimi łapkami. W każdy świąteczny poranek, przygotowywałam dla niej tort z kocich chrupek i świętowałam jej urodziny. Robiłam tak przez kilka lat. Kluska wpadła pod rozpędzone auto dwa dni przed wigilią i swoimi szóstymi urodzinami. Pamiętam, że przepłakałam całe święta. Tato, chcąc mnie pocieszyć, powiedział, że Kluska wróciła do Mikołaja i jeździ teraz wraz z nim jego saniami. Już od dawna znałam prawdę, skąd biorą się prezenty, ale mimo to, gdy zbliżały się kolejne święta, napisałam list, w którym prosiłam o jedno - powrót mojego małego sierściucha. Kluska nie wróciła, a ja obiecałam sobie, że już nigdy o nic nie poproszę tego grubasa z brodą, ubranego w czerwony kombinezon. Dotrzymałam słowa aż do tegorocznej wigilii. Paradoksalnie, tamtego roku, kiedy straciłam kota, pokochałam Boże Narodzenie jeszcze mocniej. Wierzyłam, że któregoś razu stanie się cud i kiedy się obudzę, na mojej poduszce znów ujrzę znajomy kłębuszek.
Tegoroczne święta były inne. Nie było we mnie ani krzty jakiejkolwiek nadziei. Czułam się dokładnie tak, jak wtedy, gdy odeszła Kluska.
- Co jest do cholery nie tak, że wszystkie złe rzeczy spotykają mnie zawsze kilka dni przed wigilią? - siedziałam na parapecie i obejmując rękoma nogi, tępo spoglądałam przez okno. Nie widziałam trawnika ani ulicy. Przed oczami wciąż miałam wirujące płatki śniegu i znikającego w tłumie Austina. Od czasu balu nie odezwał się do mnie ani słowem. Nie wysłał mi nawet żadnego głupawego wierszyka z życzeniami świątecznymi, wiesz, pamiętniku, takiego w stylu: "Świątecznego nastroju, miłosnego podboju, pieniędzy w woreczku, uciechy w łóżeczku, Bourbonu na stole i porsche w stodole. A gdy pierwsza gwiazdka na niebie zabłyśnie, niech cię ode mnie mocno uściśnie.", czy czegoś równie żałosnego, co każdego roku zostaje wysłane hurtowo do każdego kontaktu na liście. Nie. Austin zapadł się pod ziemię. Pewnie dobrze bawił się ze swoimi bliskimi w Denver i nie obchodziło go, że z każdym kolejnym dniem rozpadam się na coraz mniejsze kawałeczki. Najgorzej było podczas kolacji wigilijnej.
- Jak pięknie wszystko przygotowaliście! - zachwycała się ciocia Kristina. Nawet takiego dnia jej mąż nie uznał za stosowne jej towarzyszyć. Wolał spędzać wigilię ze swoją siostrą i Kim. Cóż, ani ciocia, ani moje kuzynki nie wyglądały na zmartwione tym faktem.
- To wszystko zasługa Kathy - uśmiechnęłam się wymuszenie. Głupia gulo, spieprzaj z mojego gardła!
- Och, jak tu pięknie! Lesterze, szczerze mówiąc, byłam dość sceptycznie nastawiona co do tego remontu, ale miałeś rację, dom wygląda wspaniale! - Penny wraz z tatą i Markiem krążyli po domu i podziwiali efekty naszej pracy.
- Niemożliwe! Gdzie się podziała twoja święta szafa? - zachichotał Mark, a tato pokazał mu mebel stojący w rogu pokoju, teraz przemalowany na biało. Zerknęłam w tamtą stronę i poczułam, że moje oczy zachodzą łzami. Z tą szafą i remontem wiązało się tyle wspomnień.
- No już, siostra, weź się w garść - koło mnie stał Jack i delikatnie potrząsał mnie za ramiona.
- Chciałabym umrzeć - szepnęłam do siebie, jednak mój brat to usłyszał i strasznie się zdenerwował.
- Nigdy więcej tak nie mów! Rozumiesz?! - pokiwałam głową, co innego miałam zrobić? Gdybym teraz się rozkleiła, nie mogłabym przestać płakać. Płakałabym i płakałbym, aż w końcu zabrakłoby mi łez. Nie chciałam tego. Nie chciałam kolejnych smutnych świąt, spędzonych w pokoju z pudełkiem lodów, które straciły dla mnie smak. Chciałam się śmiać i cieszyć z towarzystwa rodziny. Chciałam być szczęśliwa! Powinnam być szczęśliwa.
- On z pewnością dobrze się bawi. Pewnie siedzą teraz przy stole i żartują - pomyślałam. - Albo lepią bałwana. W Denver musi być teraz ciemno i zimno. Śnieg pruszy za oknami, Liz i Cass pomagają pani Moon przygotować kolację, a Austin, Nelson i pan Moon rzucają się śnieżkami w ogrodzie. Albo siedzą przy kominku, a Austin gra na gitarze jakąś kolędę. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy Moonowie mają kominek. Powinnam wiedzieć takie rzeczy, prawda? Dlaczego nie mam pojęcia, jak wygląda rodzinny dom mojego chłopaka?
- Eks-chłopaka - szepnął jakiś głosik w mojej głowie.
Tak, drogi mózgu, dziękuję za przypominanie mi o tym.
Dlaczego nic nie wiedziałam o istnieniu Liz, dopóki Dez mnie nie uświadomił? To chyba normalne, że komuś, z kim chce się być, z kim wiąże się plany, opowiada się o swojej rodzinie. Cóż, widzę tylko jedną odpowiedź - Austin nie wiązał ze mną żadnych planów, nigdy nie traktował mnie poważnie. Byłam dla niego tylko epizodem, kimś, kogo pozbył się przy pierwszej lepszej okazji. Gdyby mnie kochał, nie odszedłby w taki sposób. Gdyby czuł do mnie choć odrobinę tego, co ja do niego, nie zostawiłby mnie na środku sali, na oczach całej szkoły.
- Ally, wszystko okay? - Sally pomachała mi dłonią przed oczami. Wzdrygnęłam się i odskoczyłam do tyłu.
- Zamyśliłam się - przyznałam i spróbowałam się uśmiechnąć. - Coś się stało?
- Siadamy do stołu - babcia przyglądała mi się uważnie. Odkąd wróciłam z balu, wciąż próbowała się dowiedzieć, co się stało. Zbyt dobrze mnie znała, potrafiła poznać, kiedy coś jest nie tak. Uparcie milczałam, a reszta wraz ze mną. Nie czułam się jeszcze gotowa, żeby powiedzieć rodzinie, że Austin i ja to przeszłość.
- Myślałam o Klusce. Bardzo za nią tęsknię - to tylko część prawdy.
- Skarbie, przecież możemy przygarnąć nowego kota - tato usłyszał moje słowa. On również bardzo ją kochał.
- Naprawdę? - uśmiechnęłam się szczerze po raz pierwszy od czasu balu.
- Oczywiście. Nie zrobiliśmy tego wcześniej tylko dlatego, że się nie zgadzałaś.
Nagle wszyscy zainteresowali się tematem. Dyskutowaliśmy o zwierzętach w domach z małymi dziećmi i chociaż większość była przeciwna, Kathy stanowczo poparła ten pomysł. Ona wiedziała. Nie mam pojęcia skąd, ale wiedziała. Poznawałam to po trosce, która pojawiała się w jej oczach, gdy na mnie spoglądała. Gdy zeszłam na dół dzień po balu, tylko na mnie zerknęła i mocno mnie przytuliła. Tak bardzo chciałam jej opowiedzieć, jak mi źle, ale nie potrafiłam.
- Powiem im po świętach - pomyślałam i przyjrzałam się uśmiechniętym twarzom. Poczułam skurcz w sercu. Zasłużyli na cudowny czas. Bez zmartwień i moich problemów. Ja także na nie zasłużyłam, prawda? Wystąpiłam w musicalu przed całym tłumem ludzi! Pokonałam swoją największą słabość. Skoro udało mi się coś takiego, dlaczego nie potrafię pokonać zżerającego mnie smutku? Dlaczego muszę tak strasznie cierpieć, bo jakiś dupek, który najprawdopodobniej wcale mnie nie kochał, złamał mi serce? Chwila, chwila. Ktoś, kto bawi się czyimiś uczuciami, nie zasługuje na miano "człowieka", a skoro nie jest człowiekiem, jest niczym. Ktoś, kto jest niczym, nie istnieje, przynajmniej dla mnie. A skoro nie istnieje, nie może mnie już skrzywdzić.
- I na tym kończymy etap mojego życia o nazwie "Austin" - pomyślałam. - Powodzenia, stary! Siedź sobie w Denver, Nowym Jorku czy na Sycylii, już mnie to nie obchodzi. Odpuszczam. A teraz patrz, jak zaczynam się dobrze bawić i jak zaczynam nowe, szczęśliwie życie. Życie bez ciebie, skarbie.
- Uwaga, uśmiech! - zawołałam, gdy wszyscy wstaliśmy od stołu. - Zdjęcie!
Rozsiedliśmy się na podłodze, obok choinki. Jack, tata i Mark grali na gitarach, Kika, Kostka, Emma, Megan i ja śpiewałyśmy kolędy, a Penny, Kathy, Sally i ciocia robiły za chórki. Było dokładnie tak, jak zawsze sobie wyobrażałam idealną wigilię. Między jedną, a drugą piosenką żartowaliśmy i nawet ja świetnie się bawiłam. W cudownej, magicznej atmosferze, wieczór zmienił się w noc. Nie rozdawaliśmy sobie prezentów, to miało nastąpić dopiero jutro, podczas obiadu u mamy i Marka. Dogryzaliśmy sobie, wymyślając coraz bardziej szalone podarunki. Co chwila ktoś z nas wybuchał śmiechem, a reszta szła za jego przykładem. Nawet nie zauważyliśmy, jak strasznie późno się zrobiło, dopiero widok Meg zasypiającej na sofie uzmysłowił nam upływ czasu. Niechętnie zaczęliśmy się żegnać, choć wiedzieliśmy, że spotkamy się za kilkanaście godzin.
- Dziękuję - przytuliłam tatę, gdy zostaliśmy już sami. - To był wspaniały wieczór.
- Cieszę się skarbie - z twarzy taty biło szczęście. Przyjrzał mi się uważnie, jak gdyby nad czymś myślał. - Pszczółko?
- Tak? - zaczęłam sprzątać ze stołu.
- Wiesz, że możesz nam wszystko powiedzieć.
- Mhm - mruknęłam, układając stosik z talerzy.
- Czy ty i Austin - zerknęłam na zawstydzonego mężczyznę - czy wy pokłóciliście się?
- Skąd te pytanie? - wciąż panowałam nad głosem.
- Odkąd wróciłaś z balu nie wychodzisz z pokoju. I jesteś smutna.
- Jestem tylko zmęczona - zbagatelizowałam. - Ostatni czas był bardzo pracowity, sam wiesz.
- Pszczółko - najwyraźniej wigilia to nie tylko dzień, kiedy zwierzęta mówią ludzkim głosem, a także dzień, kiedy zmartwieni ojcowie, nie odpuszczają swoim nastoletnim córkom.
- Wszystko gra - wywróciłam oczami. - A co do Austina, jest u rodziców, w Denver.
Wyszłam z salonu, starając się nie przewrócić. Niosłam talerze i z całych sił skupiałam się na tym, żeby ich nie stłuc.
- Daj to, Allys - Kathy odebrała z moich rąk porcelanę. - Skończę to sprzątać, a ty uciekaj spać.
- Nie, Kathy - zaprzeczyłam. - Powinnaś odpoczywać.
- Zmiataj na górę - blondynka nawet nie chciała mnie słuchać. - Przecież widzę, że ledwo trzymasz się na nogach.
Miała rację. Kilka ostatnich nocy spędziłam na płakaniu w poduszkę, a dzisiejszy wieczór, choć niesamowicie przyjemny, był cholernie wyczerpujący. Próba utrzymania równowagi, kiedy jest się w totalnej rozsypce, kosztuje wiele energii.
- Na pewno? - zapytałam.
- Szoruj do pokoju - Kathy wywróciła oczami. Uśmiechnęłam się i posłusznie udałam się do siebie. Chociaż obiecałam sobie, że już koniec z rozpaczą, kiedy zamknęłam za sobą drzwi, depresyjne myśli zerwały się z uwięzi. Krążyłam od jednej ściany do drugiej i nerwowo wyłamywałam palce. Nim zdążyłam się nad tym zastanowić, chwyciłam z biurka telefon i nacisnęłam zieloną słuchawkę przy imieniu blondyna. Sygnał numer jeden, sygnał numer dwa, sygnał numer trzy.
- Halo? - gwałtownie wypuściłam z ust powietrze. Przez mój mózg przejechał cały batalion czołgów.
- Cześć - głos mi drżał. - Tu Ally.
- Hej, Ally - zmarszczyłam brwi i nagle zaczęłam kontaktować. To nie Austin odebrał telefon. Dawson, ty idiotko! - Mówi Liz.
- Chciałam tylko... - właściwie to nie mam pojęcia, dlaczego dzwonię. - Nieważne. Wesołych Świąt, Liz.
- Ally, Austin - dziewczyna próbowała coś powiedzieć, ale przerwałam jej.
- Nic nie mów - poczułam, że w moich oczach znów pojawiają się łzy. - Dobranoc, Elizabeth.
Rozłączyłam się. Byłam na siebie wściekła. I po co ja tam dzwoniłam?! Już niżej upaść nie mogłam. Żałosna, porzucona kretynka. Austin pewnie już wie, z kim rozmawiała Liz i zapewne prycha pod nosem, poirytowany, że się narzucam.
- Nie będę nieszczęśliwa - syknęłam i wierzchem dłoni otarłam łzy. - Nie życzę sobie być nieszczęśliwa!
Przesunęłam palcem po ekranie telefonu. Klik. Słuchając sygnału, usiadłam na parapecie.
- Hej, Ally! - usłyszałam radosny głos i mimowolnie się uśmiechnęłam. - Wesołych Świąt!
- Wesołych Świąt, Dave! Dzwonię, żeby zapytać, czy masz ochotę wyskoczyć jutro na świąteczną kawę?
- Jasne, Ally! Uda ci się wymknąć z domu?
Zachichotałam.
- Dziesiąta? - zaproponowałam.
- Stoi! Przyjadę po ciebie - rozmawialiśmy jeszcze przez moment.
Cieszyłam się na jutrzejsze spotkanie. Lubiłam spędzać czas w towarzystwie blondyna. Zawsze potrafił mnie rozbawić, nigdy mnie nie oceniał. Pozwalał mi mówić i słuchał, a później wyciągał słuszne wnioski. Wiedziałam, że będę mogła mu się wygadać, wyrzucić ze swoich myśli wszystko to, co mnie zżera, nawet wypłakać się na jego ramieniu. Wiedziałam, że będę mogła zwierzyć mu się z tego wszystkiego, czego nie mogę powiedzieć przyjaciołom. Nie dlatego, że im nie ufam. Nie mogłam im wszystkiego wyznać, bo Austin był również ich przyjacielem. Nie chciałam zmuszać ich do wyboru. Nie potrafiłam stanąć przed Dezem, który znał go od niemowlęcia i zażądać, żeby stanął po którejś ze stron. Dave był moją tarczą. Okay, może to brzmi dość egoistyczne, ale Dave był tylko mój.
- Dobranoc, Austin - zerknęłam na nasze wspólne zdjęcie. Zrobił je Dez podczas jakiegoś wspólnego wypadu. Blondyn niósł mnie na barana. Spoglądaliśmy sobie w oczy i śmialiśmy się. Nagle te szczęście bijące z ramki zaczęło mnie irytować. Podniosłam but i celnym rzutem zrzuciłam je na podłogę. - Do zobaczenia w piekle.
- Raz, dwa, trzy, lecisz ty - wyliczyłam i na chybył trafił wyjęłam pierwszą rzecz. Koronkowa, bordowa sukienka przed kolano. Wygląda dobrze. Do tego długi, delikatny łańcuszek, bransoletka i buty na koturnie. Włosy spięłam w niedbały kok i wykonałam delikatny makijaż.
- Jest świetnie - zerknęłam w lustro. Wystawiłam sobie język. Chwyciłam torbę i wrzuciłam do niej telefon, klucze, odtwarzacz, kurteczkę i portfel. Dochodziła dziesiąta. Zbiegłam na dół. Ku mojemu zdziwieniu tato, babcia i Kathy siedzieli w salonie. Byłam pewna, że wciąż śpią.
- Wychodzę - zawołałam.
- Tak wcześnie? - Sally zmarszczyła brwi. - Dokąd?
- Umówiłam się ze znajomym.
- Pszczółko, pamiętasz o obiedzie u mamy? O czternastej.
- Tak, tato - wywróciłam oczami. - Spotkamy się na miejscu.
Pukanie do drzwi przerwało naszą rozmowę.
- Lecę - uśmiechnęłam się do rodziny i pobiegłam otworzyć. Na progu stał Dave.
- Hej - tym razem to ja pocałowałam go w policzek na powitanie.
- Pięknie wyglądasz - powiedział blondyn, gdy szliśmy w stronę samochodu. Jestem pewna, że moi bliscy właśnie bili się o dostęp do okna. W milczeniu wsiedliśmy do auta. Zerknęłam na mojego towarzysza i przełknęłam ślinę. Oddałabym wszystko, żeby na miejscu kierowcy siedział inny blondyn, ten, który...
Dosyć!
- O czym myślisz? - zapytał Dave, a ja poczułam, że po raz kolejny pęka mi serce. "O czym myślisz? " - te samo pytanie zadał mi Austin tamtego dnia.
Oddychaj, Ally, nie płacz. Nie płacz, idiotko.
- Przepraszam - otarłam jakaś zdradziecką łzę. - Od kilku dni nie jestem zbyt dobrą towarzyszką.
- Coś się stało?
- Pamiętasz, kiedy mówiłam ci o moim chłopaku? - odpowiedziałam pytaniem.
- Jasne - prychnął. - Prawie cię zabiłem, kiedy się pokłóciliście.
- On odszedł - szepnęłam.
- Odszedł? - zmarszył brwi i spojrzał na mnie uważnie.
- Odszedł ode mnie. Wyjechał. Zostawił mnie. Zostawił mnie na balu. Na oczach całej szkoły. Rozumiesz?
- Żartujesz?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Tylko kretyn zostawiłby taką dziewczynę, jak ty - w głowie Dave'a brzmiał gniew.
- Najwyraźniej nie mam zbyt dobrego gustu do facetów - prychnęłam.
Dojechaliśmy do kawiarni. Chłopak otworzył przede mną drzwi. Zajęliśmy miejsca i zamówiliśmy latte.
- Bardzo go kochasz, co? - zapytał blondyn.
- Nie mówmy o tym - upiłam łyk ciepłego napoju. - Opowiedz, co u ciebie.
- Przecież wiesz - dużo pracy, teraz, kiedy w końcu dostaliśmy sprzęt, działamy z podwójną siłą.
- Litości! - spojrzałam na niego z politowaniem. - Czy ty masz jakiekolwiek życie prywatne? Miłostki, wyjścia z przyjaciółmi, mówi ci to coś?
- Pewnie, mój najlepszy kumpel, Jas, od miesiąca ma doła, bo dziewczyna, z którą się spotykał nagle urwała kontakt. Jesteś jeszcze ty - i jesteś odbiciem tego, co przeżywam z Jasonem.
- Wzgardzeni przez rodzeństwo Moonów - mruknęłam, a Dave zakrztusił się kawą. - Jesteśmy aż tacy żałośni?
- Ally, nigdy tak nie myśl! - oburzył się blondyn.
Wiedziałam, że w jego towarzystwie spędzę miło czas. Najlepsze w nim jest to, że nawet, gdy zwierzam mu się z bolesnych spraw, on prowadzi rozmowę w taki sposób, jakbyśmy rozmawiali o nowym sezonie Gry o Tron - "och, myślisz, że Arya jeszcze kiedykolwiek zobaczy Jona? A przy okazji, wspominałam, że rzucił mnie facet?" Ktoś mógłby pomyśleć, że to strasznie dziwne, ufać komuś, kogo tak krótko znam, ale kiedy spoglądam na Dave'a, czuję, jakbym znała go od wieków.
Przed te trzy godziny, kiedy siedzieliśmy razem w kawiarni, ani razu nie pomyślałam o tym, jak strasznie smutna jestem. Ba, absolutnie nie czułam się smutna. Nie czułam się załamana i zraniona. Nie czułam się jak skończona idiotka. Czułam się dla kogoś ważna.
- Pewnie śpieszysz się na rodzinny obiad? - zapytałam, gdy blondyn wiózł mnie do domu Penny.
- Właściwie to nie.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Nie mam rodziny.
- O mój Boże! - wykrzyknęłam i złapałam go za rękę. - Przepraszam!
- Hej - uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się pokrzepiająco - Nic się nie stało.
- Może miałbyś ochotę zjeść z nami obiad? - zaproponowałam. - Jeśli nie przeraża cię moja ogromna rodzina.
- To bardzo miłe, Ally, ale nie chcę wam przeszkadzać.
- Nie będziesz! - zaprzeczyłam. - Są święta. Nie powinieneś siedzieć sam.
Zatrzymaliśmy się pod domem mojej mamy.
- No już, Dave - pogoniłam go. - Wysiadamy.
- Ally to nie jest dobry pomysł - blondyn miał opory.
- Jak dziecko - wywróciłam oczami i pociągnęłam go za rękę. - Idziemy.
Nim zdążył zareagować, wepchnęłam go do domu.
- Hej, wszystkim! - zawołałam.
- W salonie! - odkrzyknął Mark.
Udałam się tam wraz z opierającym się chłopakiem. Na miejscu byli już wszyscy. Cała moja rodzina. Minus mąż cioci. On znów był nieobecny.
- Słuchajcie - uśmiechnęłam się do blondyna, chcąc dodać mu otuchy - to jest Dave.
- Cześć - Jack podszedł do chłopaka i zlustrował go wzrokiem. - Ćwiczysz coś?
- Kickboxing - wyszczerzył się mój towarzysz.
- Już go lubię - uśmiechnął się mój brat. - Jestem Jack i jeśli złamiesz serce mojej siostrze, skopię ci tyłek.
- Zachowuj się - pacnęłam idiotę w ramię. - Przedstawię ci resztę towarzystwa. Ten krztuszący się ze śmiechu mężczyzna przy oknie to Mark, mój ojczym. Drugi wybitnie rozbawiony pan to mój tato, Lester. Blondynka siedząca obok niego to Kathy, moja macocha. Dama popijająca drinka to Sally, swoją drogą, babciu, nie za wcześnie na alkohol?
- Południe juz minęło - zachichotała babcia.
- Rodzina Addamsów - wywróciłam oczami. - Ta pani krzątająca się ze sztućcami to moja mama, Penny, pomaga jej ciocia Kristina. To ta blondynka z talerzami. Brunetka na fotelu to Kika, moja siostra, ta blondynka z lewej strony to moja kuzynka, Emma, brunetka po prawo to siostra Emmy, Kostka.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu?
- Gdzie Maggie? - zapytałam.
- Tutaj - Meg wyszła z kuchni. Spojrzała na Dave'a i na mnie, i już wiedziałam, że dobry nastrój szlag trafił.
- To nie jest Austin - bachor rzucił z wyrzutem. Nie, skarbie, nie jest. Austin jest wiele mil stąd.
- To jest Megan, moja siostra - zignorowałam słowa Meg. - A to jest Dave. Bądź miła.
- Cześć - blondyn uśmiechnął się do tego nieznośnego dzieciaka, a ona w odpowiedzi posłała mu dziwne spojrzenie.
- Dlaczego nie zaprosiłaś Austina? - tym razem to Megan zignorowała moje słowa.
- Pojechał do rodziców - syknęłam.
- Meg, pomóż mi z talerzami - podziękowałam cioci spojrzeniem i szeptem przeprosiłam mojego towarzysza. Chyba miał rację, że ten obiad to nie najlepszy pomysł. Nie wzięłam pod uwagę upierdliwości Megan i jej uwielbienia dla Austina. I Nelsona. Cholera. Jak ja jej powiem, że oni już tu nie wrócą?
- Długo się znacie z Ally? - zapytała Kika. Ona i moje kuzynki nie pozwały Dave'owi odetchnąć, zasypywały go pytaniami. Cieszyłam się z tego, bo po komentarzach Megan, mój dobry humor i pogoda ducha gdzieś się ulotniły. Podczas obiadu głównie milczałam lub uśmiechnęłam się. Na szczęście nikt nie zwracał na to uwagi, więc mogłam tonąć w moich myślach. Złych myślach. Czy ja przypadkiem nie traktuję Dave'a jako zamiennika, bo tak cholernie tęsknię? Nie zasłużył na to, żeby ktoś się bawił jego uczuciami. To dobry przyjaciel i dobry człowiek.
- Prezenty! - moje rozważania przerwała Emma. Była podekscytowana jak dziecko. Biegała z aparatem i obfotografowywała każdy szczegół. Tak jak wczoraj, usiedliśmy obok choinki.
- Łap, Alls! - Jack rzucił w moją stronę małą paczuszką. Otworzyłam ją i moim oczom ukazał się łańcuszek w kształcie otwieranej gwiazdki. Otworzyłam ją. W środku było zdjęcie, zrobione podczas przedstawienia, a wzdłuż ciągnął się napis, wygrawerowany drobnym druczkiem "Nie bój się wzlecieć, niebo należy do gwiazd".
- Jest cudowny! Dziękuję! - rzuciłam się bratu na szyję.
- A to od nas - Mark i Penny podali mi jakąś kopertę.
- Bez jaj! - wykrzyknęłam, kiedy zobaczyłam co jest w środku.
- To pierwszy krok do dorosłości - uśmiechnął się mój ojczym.
Kurs prawa jazdy. Super!
- Skoro już wiesz, co podarowali ci mama i Mark, czas na prezent od nas i Sally - tatuś wręczył mi małe puzderko. Otworzyłam je i zobaczyłam kluczyk.
- Nie rozumiem? - zapytałam. Kluczyk? Jaki kluczyk?
- Pszczółko, jak myślisz, czym będziesz jeździła, kiedy zdasz egzamin? - Sally wywróciła oczami.
- Bez jaj! - krzyknęłam ponownie i mało inteligentnie. - Kupiliście mi samochód?
- Niespodzianka! - Kika wybuchnęła śmiechem. - Sama wybierałam.
- O mój Boże! - rzuciłam się tacie na szyję i zaczęłam krzyczeć, że to najbardziej cudowne święta w całym moim życiu. Dostałam całą masę cudownych prezentów! Biżuterię i książki, i wiele innych wspaniałych rzeczy. Strasznie się ze wszystkiego cieszyłam. Siedzieliśmy i śpiewaliśmy kolędy, nawet Dave w tym uczestniczył. Okazało się, że świetnie gra na gitarze. Dużo się śmiał i żartował z moimi bliskimi. Miałam wrażenie, że go polubili, tylko Megan burczała coś niezadowolona. Rozumiałam ją. Pomagała Austinowi od początku. Najpierw ten jej szkolny bal, później wspólne wypady na plażę, świetnie się razem rozumieli.
- Kochanie - zbliżał się wieczór, tato, Kathy i Sally postanowili zostać na noc. - Zostań z nami.
- Dziękuję, ale jestem umówiona na śniadanie z Trish, nie martwcie się o mnie - to było kłamstwo. Trish pojechała do dziadków. Nie chciałam zostać na noc u mamy, bo wiedziałam, że Kika i Meg wyciągną ze mnie wszystko, a ja nie byłam jeszcze gotowa na zwierzenia. Najpierw muszę nabrać do tego wszystkiego dystansu.
- Proszę się nie martwić, pani Simms - uśmiechnął się Dave. - Odwiozę Ally.
- Miło było cię poznać - mama odwzajemniła uśmiech. Żegnaliśmy się i wciąż nie mogliśmy się rozstać. Miałam rację - moja rodzina bardzo polubiła blondyna.
- No już - wybuchnęłam śmiechem. - Wychodzimy!
Kiedy w końcu znaleźliśmy się w samochodzie, dochodziła dwudziesta.
- Masz super rodzinę! - wykrzyknął Dave.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się. - Przez całe życie ich nienawidziłam.
- Żartujesz sobie? - zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Odpychałam ich od siebie, twierdząc, że to oni mają mnie gdzieś. Dopiero niedawno to wszystko się zmieniło.
- Niesamowite, jesteście tacy zgrani.
- Wiele się wydarzyło, najpierw choroba Kiki, później ciąża Kathy, ciężko mi było się w tym odnaleźć. Byłam dla nich naprawdę okropna. Właściwie byłam okropna dla wszystkich. Nie potrafiłam sobie z tym wszystkim poradzić. Gdyby nie wsparcie Austina, nie dałabym rady.
- Dlaczego nie powiedziałaś im o wyjeździe Austina? - zapytał blondyn.
- Nie chcę im psuć świąt - wzruszyłam ramionami.
- Czyżby? - zakpił Dave.
- Coś insynuujesz? - zdenerwowałam się.
- Myślę, że ciągle masz nadzieję, że on wróci.
- Możesz przestać? - nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.
- Wybacz, mała, nie uciekniesz przed swoimi myślami.
- Wysadź mnie tu! - zawołałam.
- Daj spokój, odwiozę cię, to tylko kawałek - prychnął blondyn.
- Proszę - szepnęłam.
- Jak chcesz - chłopak wzruszył ramionami. - Jesteś zła?
- Nie - uśmiechnęłam się. - Po prostu muszę pomyśleć.
- Na razie, Ally - blondyn pochylił się i pocałował mnie w policzek.
- Trzymaj się - wysiadłam i rozejrzałam się. Nie miałam ochoty iść do domu. Potrzebowałam powietrza. Odwróciłam się i przeszłam na drugą stronę ulicy. Plac zabaw. Tak. To było dobre miejsce. O tej porze nikogo tam nie było. Usiadłam na ławce, o ironio, tej samej, na której spędziłam tak wiele czasu czekając na powrót Austina.
- Nie myśl, nie myśl, nie myśl - szeptałam do siebie. Ze złością wyszarpałam odtwarzacz z torebki. Przeglądałam listę utworów, ale wszystkie wydawały mi się nieodpowiednie, zbyt płytkie.