4 kwietnia
- Trish, a mogę dodać maliny? - z zainteresowaniem zapytał Pablo.
- Jasne, młody! - pokiwała głową moja przyjaciółka.
Gdybym na własne oczy nie widziała, jakim posłusznym i kochanym dzieckiem jest Pablo De La Rossa, nigdy bym w to nie uwierzyła. Jeszcze kilka dni temu byłam pewna, że uciekniemy stąd z krzykiem. Wszystko na to wskazywało. Ten bachor testował nas na wszystkie sposoby. Krzyczał, kopał, pluł, wrzeszczał, że go bijemy, rzucał w nas zabawkami, jedzeniem, wylewał nam na głowy wodę i uciekał, gdy zabierałyśmy go na spacer. Wytrwałyśmy jeden dzień i poważnie zastanawiałyśmy się czy nie spakować walizek i nie uciec do Miami. Pearl i Rodrigo byli kochani i wyrozumiali. Zabierali nas do muzeów, pokazywali miasto, robili wszystko, żebyśmy się tu dobrze czuły i chyba to nas powstrzymywało od wyjazdu. Nie chciałyśmy im robić kłopotu. Przecież to tylko tydzień. To tylko siedem dni.
Tylko że w piekle czas mija inaczej. Sekunda zdaje się być godziną, a godzina dobą. Każda tortura trwa i trwa, i zdaje się nie kończyć. Człowiek dałby wszystko za chwilę wytchnienia i odpoczynku. Właśnie dlatego takie miejsca nazywa się piekłem. Można albo płakać i się załamywać, albo starać się jakoś stamtąd wydostać. Ale jest jeszcze jedna opcja. Nie zawsze przyjemna i wymagająca pewnych ustępstw. Chcesz mieć niebo w piekle? Zawrzyj pakt z szatanem.
- Megan? Cześć, siostrzyczko - zaświergotałam do słuchawki, wyczesując z włosów owsiankę.
Znałam dwoje diabelskich dzieci. Jednym z nich był Finn, brat CeCe, drugim była moja własna siostra, Meg. Może byli niebezpieczni w inny sposób - wzbudzali strach i respekt przez swoją cholerną inteligencję i wyjątkową dojrzałość, ale byli również dziećmi i potrafili myśleć jak one. I dałabym sobie rękę uciąć, że jeśli istnieje ktokolwiek, kto jest w stanie okiełznać Pabla, to są to właśnie oni.
- Nowy Orlean jest taki ładny jak w telewizji? - zapytała siostra.
- Nie - odparłam, siadając na brzegu wanny. - Jest ładniejszy.
Opowiedziałam jej o muzeach i placach, które zobaczyłam przez weekend oraz o tych wszystkich cudownych miejscach, jakie poznałam we francuskiej dzielnicy. To był całkowicie inny świat. Taką mieszankę kulturową, wyznaniową i modową widziałam wyłącznie w Nowym Jorku. Co więcej, te wszystkie różnice tu się zacierały. Nie było podziału. Nie było stref. Nie czuło się wyobcowania. Biali chodzili wśród czarnych, Amerykanie wśród Europejczyków, Azjaci wśród zabytkowych budynków nie rzucali się tak w oczy. Nawet, jeśli co pięć sekund obfotografowywali każdy kosz na śmieci, każdy pas oddzielający jezdnie. Nawet jeśli ktoś nie mówił po angielsku, nie stwarzało to problemu. Przyglądając się z boku, miałam wrażenie, że cała dzielnica jest jedną wielką rodziną. Starałam się opowiedzieć o tym wszystkim Meg, wiedząc, że uwielbia takie historie. Mogła godzinami oglądać programy podróżnicze i nigdy nie było jej dosyć.
- I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie ten okropny dzieciak - zakończyłam z nadzieją, że siostra poprosi o rozwinięcie tematu.
- Jaki dzieciak? Pablo? - zapytała z zainteresowaniem.
Streściłam jej sytuację, nie ukrywając żadnej złośliwości ani żadnego agresywnego zachowania.
- Nie mamy pojęcia co możemy zrobić. Chciałabym pomóc tym ludziom, bo naprawdę na to zasługują, ale jedyne o czym marzę to ucieczka - wyznałam.
Może dla kogoś, kto spoglądałby z boku ta sytuacja wydawałaby się dziwna i komiczna. Starsza siostra radzi się młodszej. I to tyle młodszej, że nie potrafi jeszcze sama wrócić ze szkoły. Nie, nie tyle, że nie potrafi, jestem pewna, że Megan poradziłaby sobie nawet wyrzucona z samolotu na środku pustyni, ile nie może jeszcze sama opuszczać terenu szkoły. Że niby dzieci są bezbronne i narażone na niebezpieczeństwa. Jasne. Może i ja byłam takim dzieckiem, ale patrząc na Pablo czy nawet Meg i Finna, dochodzę do wniosku, że albo wszczepiono im mózgi nastolatków, albo świat poszedł tak bardzo do przodu. Albo to my jesteśmy takimi ofiarami. Jakkolwiek brzmi odpowiedź, radzenie się młodszej siostrzyczki wcale nie oznacza, że nie umiem sobie radzić. Oznacza, że czasami napotykamy przeszkody, z którymi ktoś inny potrafi sobie radzić bardziej.
- Ignorancja to dobre rozwiązanie, ale na krótko - oceniła Maggie po wysłuchaniu opowieści.
- Też tak sądzę - pokiwałam głową, chociaż ona w żaden sposób nie mogła o tym wiedzieć ani tego zobaczyć. - Olewając jego wybuchy, tylko spychamy problem na bok, nie rozwiązując go.
- A dopóki go nie rozwiążecie, zalecam chodzenie w kasku i skafandrze. - Byłam pewna, że Meg właśnie uniosła lewą brew. Czasami jest taka irytująca.
- Liczyłam na jakieś pomysły.
- Czy to nie ty jesteś przypadkiem moją starszą siostrą?
Jeśli Megan robi z siebie dziecko, które nie potrafi zawiązać sobie sznurowadeł, wiedz, że zaraz zgodzisz się na bieganiu w stroju wielkiego kurczaka po plaży. Właśnie. Strój kurczaka. Plaża. Sylwestrowy zakład. Chyba trzeba to przypomnieć reszcie, bo ani Rocky ani Austinowi nie śpieszy się do wypełniania zadania. Swoją drogą, już widzę te nagłówki - Austin Moon w stroju kurczaka! Czy to osobliwa promocja albumu?
- Słuchasz mnie, Ally? - zniecierpliwiony głos Meg sprowadził mnie na ziemię.
- Jasne, że tak. To chyba jakieś zakłucenia. - Lepiej jej nie drażnić.
- Powiedziałam, że zbliża się szkolny festyn, a ja potrzebuję doładowania dodatnich punktów z zachowania.
- Co przeskrobałaś?
Sama pamiętałam jeszcze ten punktowy system z podstawówki, zresztą tej samej. Każde dziecko zaczynało rok szkolny z piędziesięcioma punktami, które w razie przewinień zostawały odejmowane, w zależności od skali wybryku - dwa, pięć lub dziesięć, a kiedy ktoś żywo uczestniczył w życiu szkoły, dodawane. Najniższą, dopuszczalną liczbą punktów, z którą należało zakończył rok szkolny bez ryzyka wpisu do akt czy wakacyjnych prac, była liczba dwadzieścia. Wiedziałam, że pula Meg jest sporo uszczuplona po listopadowym wybryku, kiedy to notorycznie poprawiana przez nią nauczycielka, kazała jej milczeć, twierdząc, że jest tylko małą dziewczynką, a to ona, pani Code skończyła Harvard. "Chyba nie ten w mieście Cambridge" - rzuciła z pogardą Maggie. Rodzice oficjalnie udawali zszokowanych i udzieli jej reprymendy, ale w rzeczywistości cała rodzina się z tego śmiała i powtarzała małej, że ma walczyć o swoje zdanie i nie dawać sobą pomiatać, bo ktoś uważa się za lepszą czy mądrzejszą osobę.
- Jasne, młody! - pokiwała głową moja przyjaciółka.
Gdybym na własne oczy nie widziała, jakim posłusznym i kochanym dzieckiem jest Pablo De La Rossa, nigdy bym w to nie uwierzyła. Jeszcze kilka dni temu byłam pewna, że uciekniemy stąd z krzykiem. Wszystko na to wskazywało. Ten bachor testował nas na wszystkie sposoby. Krzyczał, kopał, pluł, wrzeszczał, że go bijemy, rzucał w nas zabawkami, jedzeniem, wylewał nam na głowy wodę i uciekał, gdy zabierałyśmy go na spacer. Wytrwałyśmy jeden dzień i poważnie zastanawiałyśmy się czy nie spakować walizek i nie uciec do Miami. Pearl i Rodrigo byli kochani i wyrozumiali. Zabierali nas do muzeów, pokazywali miasto, robili wszystko, żebyśmy się tu dobrze czuły i chyba to nas powstrzymywało od wyjazdu. Nie chciałyśmy im robić kłopotu. Przecież to tylko tydzień. To tylko siedem dni.
Tylko że w piekle czas mija inaczej. Sekunda zdaje się być godziną, a godzina dobą. Każda tortura trwa i trwa, i zdaje się nie kończyć. Człowiek dałby wszystko za chwilę wytchnienia i odpoczynku. Właśnie dlatego takie miejsca nazywa się piekłem. Można albo płakać i się załamywać, albo starać się jakoś stamtąd wydostać. Ale jest jeszcze jedna opcja. Nie zawsze przyjemna i wymagająca pewnych ustępstw. Chcesz mieć niebo w piekle? Zawrzyj pakt z szatanem.
- Megan? Cześć, siostrzyczko - zaświergotałam do słuchawki, wyczesując z włosów owsiankę.
Znałam dwoje diabelskich dzieci. Jednym z nich był Finn, brat CeCe, drugim była moja własna siostra, Meg. Może byli niebezpieczni w inny sposób - wzbudzali strach i respekt przez swoją cholerną inteligencję i wyjątkową dojrzałość, ale byli również dziećmi i potrafili myśleć jak one. I dałabym sobie rękę uciąć, że jeśli istnieje ktokolwiek, kto jest w stanie okiełznać Pabla, to są to właśnie oni.
- Nowy Orlean jest taki ładny jak w telewizji? - zapytała siostra.
- Nie - odparłam, siadając na brzegu wanny. - Jest ładniejszy.
Opowiedziałam jej o muzeach i placach, które zobaczyłam przez weekend oraz o tych wszystkich cudownych miejscach, jakie poznałam we francuskiej dzielnicy. To był całkowicie inny świat. Taką mieszankę kulturową, wyznaniową i modową widziałam wyłącznie w Nowym Jorku. Co więcej, te wszystkie różnice tu się zacierały. Nie było podziału. Nie było stref. Nie czuło się wyobcowania. Biali chodzili wśród czarnych, Amerykanie wśród Europejczyków, Azjaci wśród zabytkowych budynków nie rzucali się tak w oczy. Nawet, jeśli co pięć sekund obfotografowywali każdy kosz na śmieci, każdy pas oddzielający jezdnie. Nawet jeśli ktoś nie mówił po angielsku, nie stwarzało to problemu. Przyglądając się z boku, miałam wrażenie, że cała dzielnica jest jedną wielką rodziną. Starałam się opowiedzieć o tym wszystkim Meg, wiedząc, że uwielbia takie historie. Mogła godzinami oglądać programy podróżnicze i nigdy nie było jej dosyć.
- I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie ten okropny dzieciak - zakończyłam z nadzieją, że siostra poprosi o rozwinięcie tematu.
- Jaki dzieciak? Pablo? - zapytała z zainteresowaniem.
Streściłam jej sytuację, nie ukrywając żadnej złośliwości ani żadnego agresywnego zachowania.
- Nie mamy pojęcia co możemy zrobić. Chciałabym pomóc tym ludziom, bo naprawdę na to zasługują, ale jedyne o czym marzę to ucieczka - wyznałam.
Może dla kogoś, kto spoglądałby z boku ta sytuacja wydawałaby się dziwna i komiczna. Starsza siostra radzi się młodszej. I to tyle młodszej, że nie potrafi jeszcze sama wrócić ze szkoły. Nie, nie tyle, że nie potrafi, jestem pewna, że Megan poradziłaby sobie nawet wyrzucona z samolotu na środku pustyni, ile nie może jeszcze sama opuszczać terenu szkoły. Że niby dzieci są bezbronne i narażone na niebezpieczeństwa. Jasne. Może i ja byłam takim dzieckiem, ale patrząc na Pablo czy nawet Meg i Finna, dochodzę do wniosku, że albo wszczepiono im mózgi nastolatków, albo świat poszedł tak bardzo do przodu. Albo to my jesteśmy takimi ofiarami. Jakkolwiek brzmi odpowiedź, radzenie się młodszej siostrzyczki wcale nie oznacza, że nie umiem sobie radzić. Oznacza, że czasami napotykamy przeszkody, z którymi ktoś inny potrafi sobie radzić bardziej.
- Ignorancja to dobre rozwiązanie, ale na krótko - oceniła Maggie po wysłuchaniu opowieści.
- Też tak sądzę - pokiwałam głową, chociaż ona w żaden sposób nie mogła o tym wiedzieć ani tego zobaczyć. - Olewając jego wybuchy, tylko spychamy problem na bok, nie rozwiązując go.
- A dopóki go nie rozwiążecie, zalecam chodzenie w kasku i skafandrze. - Byłam pewna, że Meg właśnie uniosła lewą brew. Czasami jest taka irytująca.
- Liczyłam na jakieś pomysły.
- Czy to nie ty jesteś przypadkiem moją starszą siostrą?
Jeśli Megan robi z siebie dziecko, które nie potrafi zawiązać sobie sznurowadeł, wiedz, że zaraz zgodzisz się na bieganiu w stroju wielkiego kurczaka po plaży. Właśnie. Strój kurczaka. Plaża. Sylwestrowy zakład. Chyba trzeba to przypomnieć reszcie, bo ani Rocky ani Austinowi nie śpieszy się do wypełniania zadania. Swoją drogą, już widzę te nagłówki - Austin Moon w stroju kurczaka! Czy to osobliwa promocja albumu?
- Słuchasz mnie, Ally? - zniecierpliwiony głos Meg sprowadził mnie na ziemię.
- Jasne, że tak. To chyba jakieś zakłucenia. - Lepiej jej nie drażnić.
- Powiedziałam, że zbliża się szkolny festyn, a ja potrzebuję doładowania dodatnich punktów z zachowania.
- Co przeskrobałaś?
Sama pamiętałam jeszcze ten punktowy system z podstawówki, zresztą tej samej. Każde dziecko zaczynało rok szkolny z piędziesięcioma punktami, które w razie przewinień zostawały odejmowane, w zależności od skali wybryku - dwa, pięć lub dziesięć, a kiedy ktoś żywo uczestniczył w życiu szkoły, dodawane. Najniższą, dopuszczalną liczbą punktów, z którą należało zakończył rok szkolny bez ryzyka wpisu do akt czy wakacyjnych prac, była liczba dwadzieścia. Wiedziałam, że pula Meg jest sporo uszczuplona po listopadowym wybryku, kiedy to notorycznie poprawiana przez nią nauczycielka, kazała jej milczeć, twierdząc, że jest tylko małą dziewczynką, a to ona, pani Code skończyła Harvard. "Chyba nie ten w mieście Cambridge" - rzuciła z pogardą Maggie. Rodzice oficjalnie udawali zszokowanych i udzieli jej reprymendy, ale w rzeczywistości cała rodzina się z tego śmiała i powtarzała małej, że ma walczyć o swoje zdanie i nie dawać sobą pomiatać, bo ktoś uważa się za lepszą czy mądrzejszą osobę.
- Code się na mnie uwzięła - lekko odparła dziewczynka. Najwyraźniej kompletnie się tym nie przejmowała. Czasami odnosiłam wrażenie, że to dziecko to jakiś robot. Albo jakiś kosmita ukrywający się w dziecięcym ciałku. Nie miałam złudzeń, ona poradziłaby sobie nawet ze starą Weinberger.
- Co mam zrobić? - zapytałam wprost. Pogaduszki, pogaduszkami, ale przejdźmy do konkretów.
- Szkoła organizuje ten piknik promocyjny, wiesz...
Wiedziałam o czym mówi. To była jedne z najfajniejszych imprez w okolicy. Ogromny festyn z karuzelami, stoiskami z jedzeniem, prażoną kukurydzą, watą cukrową i atrakcjami na miarę wesołego miasteczka. Super sprawą było to, że sporą część stoisk i zabaw przygotowywali uczniowie i nauczyciele. Uwielbialiśmy tam przychodzić z Dezem i Trish. Zawsze z niecierpliwością oczekiwaliśmy na ten piknik.
- Przygotowujesz stoisko? - zapytałam.
- Nie, stoisko to tylko dwa punkty, za mało.
Okay. Moja siostra to młodociana chuliganka. Chyba powinnam się cieszyć, że wychowuje mnie tata. Prawda?
- Chyba nie będę pytała o twoje szkolne przygody -zakpiłam. - Co z tym piknikiem?
- Najlepsza atrakcja to dziesięć punktów - tym razem w głosie Meg brzmiał entuzjazm. - A ja mam pomysł na rewelacyjną atrakcję. Furorę zrobiłaby młoda, zdolna, śpiewająca osoba...
Nie ma mowy, tam będzie tłum ludzi. Umrę ze stresu i strachu!
-...w dodatku taka, którą pokazują w telewizji, a jej twarz widnieje na billboardach reklamujących debiutancki album.
Jeśli chociaż przez chwilę się łudziłam, że siostra mówi o mnie, właśnie zostałam sprowadzona na ziemię. Trudno. Sama tego chciałam. To ja odrzuciłam kontrakt, uciekając w kąt. Czas ponieść konsekwencje.
- Nie obiecuję, że Austin znajdzie czas - zastrzegłam od razu.
- Jasne, a ja nie obiecuję, że moje rady pomogą. Widzisz? To prosty układ.
Słowa Meg znaczyły jedno - stań na głowie albo zbyję cię czymkolwiek.
Kochane dziecko, pewnego dnia będziesz smażyć się w piekle za te niewypowiedziane szantażyki, aluzje i niedomówienia.
- Zrobię wszystko żeby się zgodził - powiedziałam.
- Wiem, przecież mnie kochasz i nie chcesz żebym w wakacje zmywała posadzki zamiast bawić się z braciszkiem.
Nie widziałam potrzeby informowania jej, że Alex będzie bratem wyłącznie moim i Kiki. Bardzo wczuła się w rolę starszej siostrzyczki i bardzo to przeżywała. Okay, może jesteśmy trochę bardziej zakręceni i odbiegamy od standardów typowej, przeciętnej rodziny, ale hej, kocham ich wszystkich!
- Pablo, jest bardzo szczwany jak na swoje trzy lata - oceniła Meg.
- Cztery za dwa miesiące - wtrąciłam.
- Nieważne. Ten dzieciak wie, że cokolwiek zrobi i tak wszyscy będą koło niego skakać i go kochać. A to mu daje władzę. I tę władzę trzeba mu odebrać.
Nie rozumiałam do czego zmierza siostra.
- Mam go straszyć, że rodzice go zostawią? - zapytałam niepewnie.
- Nie, oczywiście, że nie. To niczego nie zmieni.
Czasami zastanawiam się czy rodzice zdają sobie sprawę jak mocno rozwinięta jest Megan. Dla taty i Kathy to słodka, inteligentna dziewczynka. Dla mamy też, ale mamy są specyficzne. Dla nich nawet ich dorosłe, mieszkające z dala od domu córki są małymi dziewczynkami, którym należy przypominać o noszeniu ciepłych skarpetek i kurtki, kiedy wieje. I Penny nie jest wyjątkiem. Ale Mark, Mark to co innego. On patrzy obiektywnie i jestem pewna, że już dawno spostrzegł nadprzeciętną inteligencję córki. Może trzeba mu podrzucić pomysł jakieś specjalnej szkoły dla geniuszy?
- Ally! - Megan była wyraźnie poirytowana.
- Przepraszam, zamyśliłam się - wyznałam. - Ale już słucham. Wytłumacz mi.
- Finn kiedyś mi opowiadał co zrobiła jego mama, kiedy zachowywał się mniej więcej tak jak twój Pablo. Dodajmy do tego irytujący, ale skuteczny system punktowy ze szkoły. Posłuchaj...
Nie chciało mi się wierzyć, że to może być takie proste. Byłam przekonana, że to nie ma prawa się udać, ale w miarę postępu opowieści, wydawało mi się to coraz rozsądniejsze i genialne. Co więcej, czułam, że to może się udać!
Podziękowałam Meg za pomoc i podekscytowana pobiegłam do kuchni, gdzie Trish wraz ze swoim kuzynostwem piła kawę.
- Słuchajcie! - zawołałam podekscytowana i uważnie rozejrzałam się czy małego potwora nigdzie nie widać na horyzoncie. Kiedy się upewniłam, że teren jest czysty, streściłam zgromadzeniu rozmowę z siostrą. Z początku, tak samo jak ja, byli nastawieni dość sceptycznie, nie wierzyli, że to może się udać, ale im dłużej o tym rozmawialiśmy, tym bardziej realne im się to wydawało i, tak samo jak ja, zaczęli okazywać podekscytowanie i przebłyski nadziei. Pozostało nam tylko czekać aż Pablo pójdzie spać. Mieliśmy plan i byliśmy zdeterminowani wykonać go w stuprocentach.
Cały wieczór dyskutowałyśmy z Trish, zastanawiając się jakie i czy w ogóle jakiekolwiek będą efekty naszego, a raczej Meg pomysłu. Skutkiem tych nocnych rozmów było to, że rano zaspałyśmy. Zazwyczaj wstawałyśmy o dziewiątej, na spokojnie się ogarniałyśmy i czekałyśmy aż obudzi się potwór, który dzień w dzień wstawał punkt dziesiąta.
- Co się stało z moim pokojem?! - Wrzeszczące tornado biegało po korytarzu, kopiąc w każde możliwe drzwi.
Zerwałam się z łóżka i szybko naciągnęłam na siebie pierwsze lepsze ubranie. Wybiegłam na korytarz, gdzie omal zderzyłam się z Trish.
- Gotowa? - zapytała przyjaciółka.
- Ani trochę - przyznałam szczerze.
Odetchnęłyśmy głęboko i udałyśmy się do pokoju gremlina, skąd dobiegał skowyt.
- Cześć - przywitałyśmy się.
- CHCĘ MOJE ZABAWKI! - z furią wrzasnął chłopczyk.
W pokoju było pusto. Poza meblami, przytulanką, z którą spał i wiszącymi na ścianie fotografiami nie było tu absolutnie nic. W nocy, kiedy Pablo zasnął, nasza czwórka po cichutku wyniosła każdy gadżet, każdą najmniejszą zabaweczkę. Ukryliśmy je na strychu, ale dzieciak nie miał o tym pojęcia.
- To nie są twoje zabawki, Pablo - powiedziała Trish, siadając na niezaścielonym łóżku. Miała większe doświadczenie z dziećmi, wolontariat w Domu Dziecka i na koloniach czyni swoje, więc to ona wzięła na siebie przemowę. Zresztą należała do rodziny, miała większy autorytet. - To były zabawki kupione przez twoich rodziców, więc mieli prawo je zabrać.
- Oddajcie mi moje rzeczy, wy głupie idiotki! - wrzeszczał dalej Pablo, kopiąc w ścianę.
- Milcz! - tym razem to Trish wrzasnęła.
Złapała dzieciaka za ramiona i postawiła na łóżku, ustawiając go na wysokości swoich oczu. - A teraz słuchaj!
- Za każdym razem kiedy wrzaśniesz, kopniesz, rzucisz czymś, będziesz piszczał, pluł, odzywał się bezczelnie, robił cokolwiek, co jest niewłaściwe i krzywdzi innych, stracisz jakąś swoją rzecz - powiedziałam cicho z pozoru obojętnym i zimnym tonem. Megan twierdzi, że nic tak nie przykuwa uwagi jak spokojny szept, kiedy ktoś próbuje cię sprowokować i chyba ma rację, bo Pablo przestał wyć i zerkał to na mnie, to na Trish.
- Powiem rodzicom! - krzyknął, chlipiąc i ściskając mocniej pluszowego misia.
- Droga wolna. - Trish wstała z łóżka, wyjęła z szafy ubrania i podała je chłopcu. - Załóż i przyjdź na śniadanie.
Wyszłyśmy, zostawiając Pabla samego.
- Jak myślisz, to coś da? - zapytałam, kiedy znalazłyśmy się w kuchni.
- Kto wie - wzruszyła ramionami brunetka. - Jak na razie nie jest źle.
Przygotowałyśmy na śniadanie naleśniki z musem owocowym. Minęła godzina, a chłopiec wciąż się nie pojawiał. Na początku byłyśmy zmartwione, więc dyskretnie zajrzałyśmy do pokoju. Chłopczyk siedział na łóżku, wciąż w piżamie i pociągając nosem, opowiadał swojemu misiowi jakie jesteśmy głupie, puste i złe. I że nas nienawidzi z całego serca. Wycofałyśmy się do kuchni, nie zdradzając swojej obecności.
- Mam nadzieję, że Alex nie będzie takim potworkiem - westchnęłam, wgryzając się w naleśnik.
- Oby, bo inaczej moja noga nie przekroczy progu waszego domu.
Zaczęłyśmy rozmawiać o Alexie, urządzaniu pokoiku, kolejnych badaniach Kathy, ze względu na dość dojrzały wiek, musiała dbać o siebie o wiele mocniej i częściej pojawiać się na kontrolach u lekarza, ekscytacji całej rodziny, zbliżającym się przyjeździe Sally i mojej wakacyjnej wizycie u dziadków od strony mamy. Jak to zwykle bywa, nasza razmowa wkrótce zeszła na temat związków. Omówiłyśmy idealny, cukierkowy związek Teish i Deuce'a oraz mniej idealny i ostatnio mało cukierkowy mój. Prawdę mówiąc, bałam się. Od czasu wywiadu rozmawiałam z Austinem dwa razy i za każdym razem te rozmowy trwały tylko moment. Wszelkie informacje o planowanym mini koncercie, postępach w nagraniach i kolejnych wywiadach pochodziły od Deza i Dave'a. Tak, Austin miał czas spotkać się z kumplem, a nie miał czasu zadzwonić do swojej dziewczyny. Próbowałam tłumaczyć to różnymi strefami czasowymi, ale halo, Rzym i Miami dzieli większa odległość, a znajdował sekundę na napisanie głupiego smsa. Było mi przykro. Dave tłumaczył mi, że nagrania są bardzo zaawansowane, ale mimo to, czułam się pominięta.
- Mam nadzieję, że kiedy wyda tę płytę sytuacja wróci do normy - powiedziałam.
- Ally, nie chcę cię dobijać ani ci dogryzać, ale sama go popchałaś do sławy.
- Jasne, Trish, wiem - zgodziłam się. - Ale wszystko miało wyglądać inaczej.
- Porozmawiaj z nim - poradziła przyjaciółka.
- Kiedy?
- Teraz. Zadzwoń, napisz, cokolwiek, Ally. Nie ma nic gorszego niż zadręczanie się.
Musiałam się z tym zgodzić.
- Masz rację - pokiwałam głową i idąc za radą brunetki, szybko napisałam wiadomość.
"Słyszałam o nagraniach, szkoda, że nie od Ciebie, ale gratuluję.
Ally, twoja dziewczyna, gdybyś zapomniał"
Dziwnie się czułam wysyłając tego smsa, ale postanowiłam nie zagłębiać się w swoją podświadomość. Nie teraz. Teraz był czas na drugą fazę operacji "Pablo".
- Twardy, gnojek - mruknęła Trish, kiedy szłyśmy do pokoju chłopczyka.
- No co, geny De La Rossów - uśmiechnęłam się, wiedząc, że nie ma bardziej upartego stworzenia na tej półkuli niż moja własna przyjaciółka.
Zapukałyśmy do drzwi i ignorując miłe powitanie o treści "wynoście się, wredne czarownice", weszłyśmy do środka.
- Czas minął. - Nie mogłam nie podziwiać stali w głosie Trish. - Masz ostatnią szansę. Ubierz się i szoruj na śniadanie albo pożegnasz się z kolejną rzeczą.
- Zabrałyście mi wszystko, głupie!
- Ally, widzisz tego pluszaka?
- Tak, Trish, chyba wyląduje tam, gdzie reszta.
- Łapy precz od Skoczka! - zawył dzieciak, ściskając przytulankę.
- Za pięć minut widzimy cię w kuchni albo pożegnasz się z zabaweczką - spokojnie odparła Trish, po czym wyszłyśmy, zostawiając Pabla samego.
Nie liczyłam, że to podziała, a jednak! Nie zdążyłyśmy nawet usiąść, kiedy przy stole pojawił się naburmuszony dzieciak.
- Nie ma takiej skrytyki, gdzie ukryłbyś Skoczka - zastrzegłam, nakładając chłopcu naleśniki.
Reszta dnia upłynęła nam spokojnie, choć w milczeniu. Obrażony Pablo nie odzywał się do nas, pominąwszy te chwile, kiedy sądził, że nie słyszymy i mruczał, że jesteśmy przeklęte wiedźmy. Cóż, w porównaniu z poprzednimi dniami, ten był iście relaksacyjny. Nasz plan uczłowieczenia gremlina opierał się w dużej części na systemie kar i nagród, dlatego wracając ze spaceru, kupiłyśmy naszemu podopiecznemu duże lody, chwaląc go, że był taki grzeczny. Może powłóczenie nogami i mamrotanie pod nosem to nie są wybitnie grzeczne zachowania, ale dla tego dziecka to był milowy krok. Zerkał na nas podejrzliwie, ale przyjął smakołyk i nawet się uśmiechnął. No bo kto nie lubi czekolady? Mimo to nie miałyśmy złudzeń, że gówniarz zrobi nam piekło, kiedy Pearl i Rodrigo wrócą do domu. I wcale się nie pomyliłyśmy.
- Mamo, tato! - wrzasnął dzieciak, kiedy w korytarzu rozbrzmiały znajome kroki. Krzycząc i tupiąc nóżkami, opowiedział, że zabrałyśmy mu zabawki, chcemy zabrać Skoczka, on nas nienawidzi, jesteśmy złe i mamy się wynosić.
- Bardzo cię kochamy, Pablo, ale nie odzyskasz zabawek, dopóki nie będziesz grzecznym chłopczykiem - Pearl ukucnęła przed dzieckiem. - A grzeczni chłopcy nie nazywają innych ludzi "czarownicami, idiotkami ani piekielnymi pomiotami". Tym razem dostaniesz ostrzeżenie, ale kolejny taki wybryk i pożegnasz się ze Skoczkiem.
- Nienawidzę was! - rozpłakał się Pablo i pobiegł do swojego pokoju.
- Serce mi pęka, kiedy na niego patrzę - wyznała Pearl, gdy nasza czwórka została sama.
Opowiedziałyśmy dorosłym o całym dniu i niewątpliwych postępach. Może nasza metoda nie była najbardziej humanitarna, ale z pewnpścią skutkowała. Teraz mogło być tylko lepiej. Gorzej się nie da. Naprawdę.
- Jestem głodny. - Pablo wrócił do salonu i chyba po raz pierwszy słyszałam, że zwraca się do innych bez agresji.
Rodrigo zarządził wyjście do pobliskiej włoskiej knajpki. Posiłek upłynął nam w świetnych nastrojach! Żartowaliśmy i przekomarzaliśmy się, i nawet Pablo uczestnił w rozmowie. Z początku tylko burczał pod nosem, ale ignorowaliśmy to, udając, że wcale nas to nie denerwuje. Zwracaliśmy się do niego jak do dorosłego, dając mu czas na wypowiedzi. To go chyba zaskoczyło, ale wyraźnie mu się spodobało, bo pod koniec obiadu trajkotał jak katarynka, a Pearl i Rodrigo wymieniali zdumione, ale radosne spojrzenia o jednej treści - czy to kochane stworzenie to nasz syn?
Oczywiście, wszyscy wiedzieliśmy, że jeszcze masa pracy przed nami, ale pierwszy, ten najtrudniejszy krok został wykonany. Mieliśmy pomysł, co ważniejsze, skuteczny, jak działać. Megan miała rację - zabierz komuś poczucie władzy nad tobą, a go zwyciężysz.
- Pablo, pamiętasz jaka była umowa? - zapytał Rodrigo, gdy byliśmy już w domu i szykowaliśmy się do snu.
- Tak - pokiwał głową chłopczyk. - Jak będę grzeczny, odzyskam jedną rzecz.
- Myślisz, że byłeś dziś grzeczny?
- Tak - w głosie Pabla brzmiała niepewność.
- Trish, Ally, Pearl?
Widać było, że bardzo stresuje się naszym werdyktem. Zerkał z nadzieją i lękiem. Uznaliśmy we czworo, że nastąpiła duża poprawa i na zachętę możemy mu oddać jedną rzecz, którą wybierze. Kiedy to usłyszał, zawył z radości i rzucił się wszystkim na szyję, krzycząc, że nas kocha. Do pokoju wróciła jego lampka z dinozaurem, druga po Skoczku, najcenniejsza dla niego rzecz.
- Ally, twoja siostra to geniusz - wyznała Pearl, gdy po wypiciu codziennej, wieczornej herbaty rozchodziliśmy się do swoich pokoi.
- Tak, Megan to skarb - pokiwałam głową, ciesząc się, że ktoś pochwalił mojego diabełka. Może często na nią narzekam, ale strasznie ją kocham.
- Jeśli kiedykolwiek będzie chciała nas odwiedzić, zawsze jest mile widziana.
Uśmiechnęłam się. Porozmawialiśmy jeszcze przez moment, po czym rozeszliśmy się do siebie. Byłam padnięta i marzyłam o śnie. Zastanawiałam się jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. Czy Pablo, tak jak Finn wykalkulował, że bardziej opłaca mu się pozostać grzecznym? A może to był tylko jeden dzień oddechu? Nie byłam pewna, więc nie wiedziałam na co psychicznie się przygotować. Cokolwiek się zdarzy, sen jest tym, czego potrzebuję. Niestety, nie było mi pisane rzucić się na łoże. Kiedy tylko przyłożyłam twarz do poduszki, rozdzwonił się telefon. Zaklęłam pod nosem, ale zmęczenie odeszło jak ręką odjął, gdy zobaczyłam na wyświetlaczu nazwę kontaktu.
- Cześć - powiedziałam, w myślach wrzeszcząc na moje głupie, rozszalałe serce.
- Cześć, Pszczółko!
Zapadła cisza. Chciałam tyle powiedzieć, tak wiele z siebie wyrzucić, ale nie umiałam. Nie przez telefon.
- Jak nagrania? - zapytałam po prostu.
- Super! Idziemy jak burza! Nagraliśmy już ścieżki do dwóch kolejnych singli, ale dalej pracujemy nad słowami. I wiesz, wytwórnia załatwiła mi duet z jedną z najpopularniejszych nastoletnich piosenkarek! Wszyscy uważają, że to będzie świetna reklama dla mojej płyty. Niesamowite, że chcą ją wypuścić jeszcze przed wakacjami!
Blondyn był podekscytowany, opowiadał o płycie i nagraniach, o kolejnych wywiadach i wszystkich super miejscach, które zwiedził z panem Sykesem i Glou, która właśnie przyleciała do Miami.
- Brzmi świetnie - rzuciłam, udając entuzjazm.
- No i ten koncert! Mój pierwszy mini koncert!
- Cieszę się, że się realizujesz - powiedziałam, chociaż miałam ochotę kazać mu się przymknąć.
- Dave trochę się wścieka, że nie nadrabiam zaległości w szkole, ale sama widzisz, że tyle się dzieje.
- Snow i Weinberger nie będą wyrozumiali - zauważyłam.
- Jasne, wiem, ale przecież sobie poradzę. W końcu zaraz wakacje. Wytwórnia planuje mi mini trasę po Stanach! Dez już zapowiedział, że jedzie ze mną. Ty i Trish oczywiście też jesteście zaproszone!
- Mam inne plany. - Miałam już dość tej jego ekscytacji. Rozmawialiśmy piętnaście minut, a on mówił tylko o tej cholernej współpracy z wytwórnią.
- Ally, co jest ważniejsze niż wyjazd ze mną w trasę? - zdziwił się blondyn.
- Dużo rzeczy - syknęłam. - Narodziny Alexa i spędzanie z nim czasu, moja wizyta u dziadków, spędzanie czasu z przyjaciółmi i rodziną, ludźmi, którzy interesują się mną i moim życiem.
- Pszczółko, oczywiście, że się interesuję twoim życiem!
- Tak bardzo, że nie zapytałeś mnie co u mnie ani nie znalazłeś czasu, żeby do mnie zadzwonić - zakpiłam.
- Kochanie, jestem strasznie zajęty...
- Ja też! Opiekuję się najgorszym dzieckiem na świecie, zwiedzam Nowy Orlean, ale mam czas na to, żeby obdzwonić wszystkich i zapytać co u ciebie, bo ty nie raczysz mi udzielić tych informacji!
- Jesteś zazdrosna?
- Jestem wściekła. Bardzo. I w tej chwili się rozłączam zanim powiem coś, czego nie chciałabym powiedzieć i...
- Zanim to zrobisz, chcę ci coś wyznać - przerwał mi Austin. - Kocham cię. Nigdy o tym nie zapominaj.
- Czasami nie dajesz mi o tym pamiętać.
- Czasami nie widzisz wszystkiego.
- Słucham?!
- Masz śliczną piżamkę - zachichotał chłopak.
- Co? - zapytałam mało inteligentnie.
- Jak zawsze zapominasz o zasłonięciu rolet.
- Co? - powtórzyłam o zerwałam się z łóżka, chcąc zasłonić okno.
Wyciągnęłam rękę i wtedy zobaczyłam postać stojącą na parkanie przed domem.
Bez jaj. To nierealne! Ja śnię, prawda?
Szybko otworzyłam okno i zamarłam.
- Cześć, Pszczółko.
- Co ty tu robisz?! - To było jedyne, co przyszło mi na myśl.
- Ta piosenkarka, z którą nagrywam duet jest w trasie. Mogliśmy spotkać się w studio w Nowym Jorku, Waszyngtonie albo w Nowym Orleanie.
- Ale co ty TU robisz?!
Skąd wiedział, gdzie mieszkają Pearl i Rodrigo? Skąd wiedział, gdzie jest mój pokój?
- Możesz twierdzić, że nie interesuję się twoim życiem, ale jeśli chodzi o ciebie, wiem wszystko.
- Zabiję Trish! - syknęłam.
- A może zamiast tego zejdziesz i po prostu mnie pocałujesz? - zaśmiał się chłopak.
Niektóre dni zaczynają się źle. Niektóre miejsca kojarzą się tragicznie. I czasami coś, co uważamy za okropne, właśnie takie jest. Myślałam, że mój pobyt w Nowym Orleanie właśnie taki będzie, ale wiesz co, pamiętniczku? Myliłam się. Nowy Orleanie, kocham cię!
__________________________
Hiya!
Wiecie jakie to uczucie napisać jedenastostronicowy rozdział i go stracić? Ja wiem.
Dlatego tyle czekaliście.
Nie jestem zadowolona z tej wersji tak, jak z poprzedniej, ale cóż, nie cierpię dwa razy pisać twgo samego.
Przez dwutygodniową chorobę mam straszne zaległości w Waszych blogach i w komentowaniu, ale spokojnie, wracam do życia!
Tabletki wzmacniające i podwójne dawki witamin to precjozo. ;)
Uciekam do kościoła, wzdychać do miłości mojego życia.
Trzymajcie się ciepło!
Ps. Zapraszam na wafla, link w zakładce, gdzie czeka rozdział numer osiem.
M.