18 kwietnia
- Wdech, wydech, wdech, wydech – blondynka spoglądająca na nas jak na ludzi gorszego gatunku kolejno podnosiła i opuszczała ramiona.
Nie wierzyłam w to, że spędzam sobotę w towarzystwie Eve. W dodatku na jakichś dziwacznych zajęciach z pilatesu. To było tak cholernie nierealne. A jeszcze bardziej nierealne było to, że towarzyszyli nam Matt Summers, Jose oraz Trish. I nikt z nas się nie pokłócił, nie rzucił na siebie z pięściami ani nie posyłał sobie nienawistnych spojrzeń.
- A teraz wyciągamy ręce wysoko do góry i rozszerzamy palce, o, właśnie tak. W taki sposób, jakbyśmy chcieli chwycić słońce – instruowała nas panna w dresie adidasa.
Obiecywałam sobie, że zabiję Trish, która nas tu zaciągnęła. I nie byłam w tym osamotniona. Matt wyglądał, jakby się zastanawiał kogo zamorduje w pierwszej kolejności – moją przyjaciółkę czy laskę w dresie. Odliczałam każdą sekundę, z niecierpliwością czekając na godzinę czternastą, kiedy będziemy mogli wyjść z sali i przestać się kompromitować. No dobrze, tylko ja się kompromitowałam. Wywaliłam się miliard razy i czułam, że skończy się na siniakach. Przyjaciele zabiją mnie śmiechem, kiedy to zobaczą. Wygląd dziecka pokrzywdzonego przez los albo pochodzącego z patologicznej rodziny gwarantowany. Chociaż my już chyba podlegamy pod standardy patologii. Narkotyki, policja, interwencje.
- Wolałabym przycinać trawę nożyczkami – burknęłam pod nosem.
- Co? - zmarszczył brwi Matt.
- No wiesz, jak na tych filmach o więzieniach – wyjaśniłam. - Dają ci nożyczki i każą ścinać trawnik albo myć korytarze szczoteczką do zębów.
- Ally, serio, czasami mnie przerażają filmy, które oglądasz – westchnął brunet.
- No halo, to sama klasyka gatunku! - oburzyłam się.
- Przecież ty oglądasz wszystko, nawet totalny syf, który odrzucono przed dystrybucją. A później przeżywasz, że straciłaś trzy godziny swojego życia na coś, co było tak okropne jak Eve – Trish włączyła się w rozmowę, wykonując pozycję jakieś ryczącej lwicy czy innej zwinnej sarenki.
A nie. Te zwierzęce nazwy były chyba w jodze. Albo w innych dziwacznych ćwiczeniach rodem z baśni z kanonu Tysiąca i jednej nocy. Szeherezada wymiata, poważnie. Widziałam kiedyś taki film na podstawie...
- Naprawdę oglądasz aż takie okropieństwa?! - Komentarz Jose i nasz śmiech sprawił, że Eve posłała nam wymowne spojrzenie.
- A czego się po niej spodziewałaś? Ambitnych pozycji? Nie zrozumiałaby ich swoim małym rozumkiem. - Henrietta posłała nam uśmiech.
- Czy ja wam przeszkadzam? - Blondynka w dresie podeszła do naszej grupy z rządzą mordu wypisaną w każdej rysie swojej twarzy. - To są poważne zajęcia! Proszę się dostosować do regulaminu albo żegnam.
Najchętniej kazałabym jej spadać na drzewo, w kapustę czy gdziekolwiek, byle jak najdalej ode mnie. Inni chyba chcieli zrobić to samo, ale powstrzymaliśmy się i gryząc się w języki, wyburczeliśmy coś, co brzmiało, a przynajmniej w założeniu miało tak brzmieć, jak przeprosiny. Wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że Trish nas tu zaciągnęła. A zaczęło się bardzo niewinnie. Wiedziałam, że nie mogę po prostu siedzieć w domu i czekać na kolejny ruch policji czy dilerów. Nie mogłam! Nie potrafiłam, no! Austin kazał mi się nie wychylać, zostawić sprawę profesjonalistom, nie narażać i nie wtykać się w coś, na czym się nie znam. Rodzice i przyjaciele mówili mi to samo. I nawet ja gdzieś w głębi duszy czułam, że to są dobre rady. Nie chodziło przecież o wtrącenie się w związek znajomych, planowanie imprezy czy cokolwiek, co jest zwyczajną bzdurą, choć nam, nastolatkom wydaje się problemem nie do przeskoczenia. Ale mimo że wiedziałam, że powinnam siedzieć cicho, moja natura upierdliwca nie pozwalała mi zostawić spraw samych sobie. Dlatego piątkowy wieczór spędziłam w towarzystwie Josha, Jose i Henrietty Evening oraz Matta Summersa. Byliśmy dokładnie w tej samej sytuacji – nasze młodsze rodzeństwo narozrabiało, a my, starszaki, czuliśmy się odpowiedzialni za to, żeby wyprowadzić ich na prostą. Jack, chwała panu adwokatowi, wyszedł już z aresztu, ale ciągle był obserwowany. Care, Bonnie i May musiały udać się na komisariat i złożyć zeznania. Również i one były pod stałą opieką policji, ale chodziło wyłącznie o zapewnienie im bezpieczeństwa. To Jack siedział po uszy w gównie. Nie licząc tej bójki na ulicy, podrzucono mu do domu narkotyki, więc nie miał wyjścia – albo współpraca z policją, albo sąd dla nieletnich. Dziewczyny bardzo się tym przejęły, Szczególnie May, co mnie zdziwiło, bo przecież była tak bardzo podobna do swojej starszej siostruni, i same zgłosiły się, chcąc pomóc mojemu bratu. Naprawdę miło dowiedzieć się, że wciąż istnieją ludzie, którzy wyznają zasadę – bawimy się razem, razem mamy po dupie. Ja także miałam pewną zasadę – cokolwiek się dzieje, pomagam mojej rodzinie. Nawet, jeśli muszę zbratać się z wrogiem. Zresztą w tej sytuacji nie czułam, że Henrietta jest moim wrogiem. Była moim sprzymierzeńcem, takim, któremu nie mogę ufać, ale jednak sprzymierzeńcem. I jej, i mi zależało na tym, żeby nasze rodziny jak najmniej ucierpiały. W dodatku odkąd zaczęła się spotykać z Dallasem, stała się bardziej ludzka. Nie wywyższała się tak i nawet udawało nam się zamienić kilka słów, kiedy zjawiałam się w Sonic Boomie lub wpadałyśmy na siebie na ulicy czy w szkole. Czasami nawet myślałam, że rację ma Dez, kiedy twierdzi, że wyolbrzymiam i nadinterpretuję, traktując kogoś, jak śmiertelnego wroga, który mnie mocno skrzywdził, kiedy tak naprawdę nic mi nie zrobił, a ja jestem uprzedzona. Tylko że Eve zrobiła mi świństwo wtedy, kiedy okłamała Austina, że zdradzam go z Jasonem. Ale cóż, niech sobie żyje w tym samym ekosystemie. Ani mnie ziębi, ani grzeje. Czy jakoś tak.
Mimo to, wolałam nie zostawać sam na sam z tą podstępną blondyną. Dlatego zaprosiłam również kochanych Jose i Josha. I Matta, który stwierdził, że Bon-Bon nie wyjdzie sama z domu aż do czterdziestki, bo jest nieodpowiedzialną, pustą gówniarą, która ma w głowie ciasto na naleśniki. Był na nią wściekły, ale zbyt mocno ją kochał, żeby olać sytuację. Cała nasza grupa dyskutowała i szukała niezbędnych informacji. Maglowaliśmy adwokata państwa Saltzmanów, przekopywaliśmy się przez internet, a także narzucaliśmy się znajomemu oficerowi, którego do pomocy zwerbowała Dominika. Krótko mówiąc – byliśmy niesamowicie upierdliwi. I w końcu, gdy mieliśmy ochotę się poddać, bo wszystkie nasze próby odbijały się o ogromny mur, jeszcze wyższy i bardziej potężny niż Mur z Pieśni Lodu i Ognia, który pokazywał nam środkowy palec z komentarzem „idźcie bawić się do piaskownicy, dzieci i pozwólcie pracować policji”, Trish, całkowicie niespodziewanie znalazła wyłom. Małą szczelinkę. Tak malusieńką, że mysz miałaby problem z przeciśnięciem się. Ale jak ogólnie wiadomo, wystarczy postukać, popukać i z malutkiej dziurki robi się ogromne dziurzysko. I właśnie to doprowadziło nas na zajęcia z pilatesu. Były naszym dłutem, młotkiem czy butem, którym chcieliśmy zniszczyć ten mur i pomóc ludziom, których kochaliśmy.
- Pamiętacie te zajęcia z pilatesu, na które chodzę? - zapytała Trish.
Kilka tygodni temu uznała, że chce skończyć szkołę średnią jako szczupła, gorąca laska, taka, jakie widuje się w tych żałosnych filmach, które oglądamy, kiedy nie możemy w nocy spać i śmiejemy się, zniesmaczone ich niskim poziomem. Chociaż wszyscy, z Deucem na czele, staraliśmy się jej uświadomić, że waga nie ma znaczenia, bo liczy się tylko to, jak wspaniałym jest człowiekiem, Trish uznała, że ma straszliwe kompleksy, przeszła na dietę, zaczęła ćwiczyć i zapisała się na pilates. Ciągle o tym mówiła, nałogowo wyliczała kalorie i sobie, i innym, i ogólnie nie było szans, żeby nie wiedzieć, o jakich zajęciach mówi.
- Tak – pokiwała głową Jose.
- Wyobraźcie sobie, że Iryna, Rosjanka, która jest naszą instruktorką, prowadza się z tym całym Frostem! - wykrzyknęła. - Tym dilerem, o którym mówiła Care.
Oczywiście, że wiedzieliśmy kim jest Frost. Nie mieliśmy tylko pojęcia, skąd zna go Trish, skoro nawet my nie mamy pojęcia, jak on wygląda. Josh o to zapytał.
- Pomagam w Domu Dziecka i Care z Bonnie chciały się zapisać jako wolontariuszki. Umówiłyśmy się, że spotkamy się po moich zajęciach z pilatesu. Kiedy wychodziłyśmy z budynku, Iryna wsiadała do auta swojego chłopaka. Caroline nie ma wątpliwości, że to Frost.
To była cenna, bardzo, bardzo, bardzo cenna informacja. Pozostawała tylko jedna kwestia – co z nią zrobimy. Zastanawialiśmy się nad tym cały wieczór i nie wpadliśmy na żaden pomysł. Przecież nie podejdziemy do jakiegoś bandyty i nie rzucimy tekstu: „Ej, ziomek, odczep się od naszego rodzeństwa, bo wyprowadzimy ci jedynki na spacer”. No bez przesady. Nie żyjemy w GTA. Ani w żadnej innej grze, gdzie można wpisać kod nieśmiertelności i rzucać się w paszczę śmierci. Ale odpuścić także nie chcieliśmy. Zdecydowaliśmy, że po prostu zbadamy teren, zobaczymy z kim mamy do czynienia i powiemy policji, o tym, jak znaleźć Frosta. Dlatego wbiliśmy się w sportowe obuwie i ubrania, i udawaliśmy, że jesteśmy spragnieni ruchu i ćwiczeń. Zrozumieliśmy, że to nie był dobry pomysł, kiedy po dziesięciu minutach intensywnego pocenia się, okazało się, że to dopiero rozgrzewka, a prawdziwy trening jeszcze się nie rozpoczął. Z każdą kolejną minutą umierałam i przyznawałam rację Austinowi. Mogłam siedzieć w domu. Mogłam robić cokolwiek. Mogłam być gdziekolwiek.
- Dziękuję bardzo, byliście świetni! - Słowa kończące dwugodzinną sesję brzmiały jak harfy anielskie.
Usiadłam na podłodze i zamknęłam oczy.
- Nie wstaję – mruknęłam.
- Nie bądź słabeuszem, Dawson – prychnęła zniesmaczona Trish.
Łatwo było jej mówić, ona już miała za sobą okres urwanego oddechu po pięciu sekundach wysiłku.
- Spadajmy stąd – zaproponowała Eve, a ja się z nią zgodziłam.
Udaliśmy się do szatni. Nie chcieliśmy stracić Iryny z oczu, więc musiały nam wystarczyć błyskawiczne prysznice i okulary przeciwsłoneczne w miejsce makijażu. Mieliśmy szczęście. Instruktorka właśnie sprawdzała coś w torbie. Widać było, że na kogoś czeka. Ludzie, którzy się z kimś umówili, a ten ktoś się spóźnia zachowują się tak specyficznie – grzebią w torebkach czy plecakach, co kilka sekund sprawdzają telefon, nerwowo zerkają na wszystkie strony i przede wszystkim udają, że wcale, ale to wcale nie czekają na umówioną osobę. To śmieszne, ale odnoszę wrażenie, że wstydzimy się czy boimy, że inni ludzie, spoglądając na nas, uznają nas za frajerów i towarzyskie dno, bo musimy postać pięć minut. Chore. Nawet bardzo, ale sama jestem jedną z tych osób „nie-ja-wcale-na-nikogo-nie-czekam”.
- Będziemy tak stać i się gapić? - zapytała Eve.
- A masz lepszy pomysł? - odgryzła się Jose.
- Patrzcie i się uczcie, dzieciaczki – prychnęła blondynka.
Byłam strasznie ciekawa co wymyśliła w tym swoim niecnym rozumku.
- Och, darujcie sobie! Bez łaski! - wykrzyknęła niespodziewanie, odbiegając od nas.
Oszalała? Za dużo sportu? Szok?
- Nie, nie, wszystko w porządku – doszły do nas jej rozgorączkowane, szlochliwe okrzyki. - Naprawdę? Jesteś aniołem!
Widząc, jak Eve wraz z tłumaczącą coś facetowi siedzącemu w czarnej hondzie, Eve wsiada do auta i odjeżdża, rzucając nam spojrzenie „na kolana, lamusy”, uznałam, że jest królową podstępów. Biję pokłony, panno Evening, jesteś mistrzem.
- Boję się jej – powiedziałam z uznaniem.
- W tym momencie jestem dumna, że jest moją siostrą – dodała Jose.
Chociaż stawalibyśmy na głowie, nie udałoby nam się podejść tak blisko do Frosta bez wzbudzania podejrzeń. A jej się to udało. Byłam pewna, że jeszcze tego samego dnia będziemy mieli pełen raport, gdzie ten człowiek mieszka, z kim się spotyka i jak policja może go zamknąć. Jeśli istniała osoba, która mogła się tego dowiedzieć, była nią wyłącznie Henrietta Evening.
Jadąc do domu, rozmawialiśmy na ten temat i cała nasza grupa podzielała moje zdanie. Trish czuła się dumna, w końcu to ona nas zaciągnęła na ten pilates.
- Jesteśmy patologiczni – wyrwało mi się z głębi serca.
- Co masz na myśli? - zapytał Matt zza kierownicy.
- Inni ludzie w naszym wieku spędzają weekendy na imprezowaniu, a my ganiamy za dilerem narkotykowym.
- Żeby życie miało smaczek... - próbowała żartować Jose, ale moje wyznanie padło na podatny grunt.
Miałam rację. Nie byliśmy normalnymi nastolatkami, chociaż z całej siły udawaliśmy, że nimi jesteśmy. Mogliśmy robić te wszystkie dziwaczne rzeczy, ale i tak, z naszej winy lub bez naszego udziału, dosięgały nas macki szaleństwa. To było tak, jakby cały świat na siłę próbował nam udowodnić, że nie mamy szans na zwyczajne, spokojne życie. A my nie próbowaliśmy z tym walczyć. Zgadzaliśmy się na te dreszczyki emocji i dawaliśmy się im porwać. Jasne, było to ekscytujące, ale czy proste życie jest złe? Nie jest.
- Chcę zrobić imprezę urodzinową. - Nie przyszło mi na myśl nic, co byłoby bardziej normalne niż świętowanie. - Ognisko albo biwak.
- Ty tak poważnie? - Trish uniosła brew.
- No tak – zdziwiłam się.
- Ale serio? - moja przyjaciółka wciąż nie dowierzała.
- No tak – powtórzyłam.
- Dzieją się takie szalone rzeczy, o których mogliśmy przeczytać tylko w książkach, a ty chcesz robić imprezę? - brunetka była zniesmaczona.
- Właśnie dlatego chcę ją zrobić – powiedziałam z mocą. - Spójrzcie, nasze życie przypomina teraz jakąś alternatywną rzeczywistość. Takie rzeczy nie powinny się dziać. Nie nam. Nie, kiedy mamy naście lat. Jesteśmy dzieciakami, nie oszukujmy się, jesteśmy nimi. Nie powinniśmy bawić się w detektywów czy policjantów i złodziei. To jest nasz czas na zabawę, popełnianie błędów i szukanie swojej życiowej ścieżki. Jakiegoś celu. Powinniśmy się upijać, tańczyć i śmiać. Jasne, super przeżyć coś, co znam wyłącznie z powieści i filmów, ale wolałabym nudę niż strach, co się stanie dalej. Chcę wytchnienia. Wakacji od otaczającego nas syfu. I nawet jeśli się ze mną nie zgadzacie, nawet, jeśli te wakacje mają trwać tylko kilka godzin, od pierwszego piwa do urwanego filmu i kaca, chcę ich. A co to za wakacje bez przyjaciół? Dlatego zrobię tę imprezę, choć wcale nie mam na nią ochoty i chociaż obiecałam sobie, że już nigdy się nie upiję. Pobawmy się, pożartujmy, utopmy w normalności.
- Albo w alkoholu – uśmiechnął się Matt. - Jestem za, Ally.
- Spędzałyśmy razem każde urodziny, siedemnaste nie będą wyjątkiem – Trish przewróciła oczami.
- Imprezę sylwestrową pamiętam jak przez mgłę, ale to chyba wyznacznik świetnej imprezy, także możesz zaznaczyć na liście gości, że będę – zaśmiała się Jose.
Zaczęliśmy się przekrzykiwać, ustalając, czy powinnam zorganizować większy biwak, czy może jednodniowe ognisko. Moje urodziny wypadały w przyszłym tygodniu, więc nie miałam dużo czasu na planowanie. W dodatku moi przyjaciele mogliby mieć problem z przekonaniem rodziców do takiego spontanicznego wyjazdu. Ognisko w okolicy było najlepszą opcją.
- Dziś obdzwonię wszystkich! - Byłam strasznie podekscytowana, a i reszcie udzielił się mój nastrój. Rzucali świetne propozycje atrakcji i miejsc, które mogłyby się nadać na zorganizowanie tam moich urodzin. Ani przez moment nie bałam się, że rodzice się nie zgodzą. I tato, i Kathy, i mama, i Mark będą zachwyceni, kiedy powiem im, że jednak chcę coś zorganizować. Nie rozumiem dlaczego wciąż uważają, że mam problemy z kontaktami towarzyskimi, przecież mam duże grono przyjaciół i cudownego chłopaka. To chyba tak jak z aktorami, jeśli raz do kogoś przylgnie jakaś łatka, cokolwiek będzie robił, bardzo trudno mu będzie się jej pozbyć. Elijah Wood dla niektórych już zawsze będzie Frodem, a ja będę szarą myszką, stojącą samotnie w kącie. Trudno.
Kiedy pożegnałam się z przyjaciółmi i weszłam do domu, skierowałam swoje kroki do kuchni, gdzie zastałam mamę i Kathy.
- Chciałabym zorganizować urodzinowe ognisko w przyszły weekend – oznajmiłam.
Tak, jak się spodziewałam, nie usłyszałam ani słowa wyrzutu. Obie panie były zachwycone i z marszu zaczęły układać menu oraz myśleć, w jakim miejscu najlepiej będzie to wszystko zorganizować, żebyśmy nie czuli się niekomfortowo, wystawieni na widok innych ludzi oraz żebyśmy nie musieli jechać gdzieś bardzo daleko. Pozwoliłam im się na tym skupić i poszłam do salonu, chcąc spędzić trochę czasu z Meg.
- Jest u Nelsona – rzucił Jack znad konsoli.
Nie chciałam go męczyć rozmowami i tak czuł się paskudnie, jak najgorszy człowiek na świecie. Kika była na randce z Brianem, więc pozostawiona sama sobie, zakopałam się w swoim pokoju. Rozpuściłam niedbale związane włosy i rzuciłam się na łóżko. To był intensywny dzień i byłam wykończona, choć do wieczora było jeszcze daleko. Próbowałam coś poczytać, ale nie mogłam się skupić. Miałam tyle myśli w głowie, którymi chciałam się podzielić z kimś, kto mnie zrozumie. Wyjęłam telefon i wybrałam numer Austina, modląc się, żebym nie przeszkodziła w nagraniach czy jakimś wywiadzie, których udzielał coraz więcej. Duet z Hailie wzniósł go na wyższy poziom i oczy całej Ameryki zwróciły się na niego. Wszyscy mieli wobec Ausa niesamowite oczekiwania, ale nie martwiłam się, że sobie nie poradzi. Da z siebie milion procent, jak zawsze. I osiągnie sukces, jak zawsze.
- Cześć, Mała! - usłyszałam najcudowniejszy głos świata.
- Zgadnij co! - zawołałam, przekręcając się na brzuch i splatając uniesione do góry nogi w kolanach.
- Złapali tych dilerów? - zapytał blondyn.
Opowiedziałam mu o wszystkim. Nie chciałam żeby dowiedział się od kogoś innego. Trochę się obawiałam, jak to wpłynie na jego karierę. Media są bezlitosne, potrafią wyciągnąć wszystko żeby komuś zaszkodzić, a ja jestem siostrą chłopaka podejrzanego o handel heroiną. Idealny materiał na dziewczyną dla wschodzącej gwiazdy muzyki, prawda? Podzieliłam się swoimi obiekcjami z blondynem, ale wyśmiał mnie, mówiąc, że mogłabym być córką alkoholika, narkomana, transwestyty czy drag queen, a jego niewiele by to obeszło. „Kocham ciebie, nie twoją rodzinę. Jasne, lubię ich i cieszę się, że są tacy, jacy są, ale gdyby byli inni, nie zrobiłoby to mi żadnej różnicy. Są tylko dodatkiem do ciebie. Nie tobą. To z tobą jestem. Nie z diabelną Meg, nieodpowiedzialnym Jackiem, uroczą Kiką czy kochaną Kathy. Z tobą. Moją upierdliwą, irytującą, słodką Ally.”
- Nie, ale jesteś blisko – odparłam i opowiedziałam mu o naszej akcji.
Wiedziałam, że będzie zły, ale hej, to nie ja się narażałam tylko Eve. Nikt jej nie zmuszał. Ba, nikt z nas nie wiedział, co zamierza zrobić. To był tylko jej wybór. I właśnie to powiedziałam Austinowi nim zaczął mi wyrzucać, że jesteśmy nieodpowiedzialni i pchamy się w niebezpieczeństwo dla zabawy.
- Dlatego nie musisz się martwić, bo ja nie zamierzam nic więcej robić. Oprócz powiadomienia policji, rzecz jasna – dodałam.
- Ally, ty się nigdy nie zmienisz – westchnął blondyn i dałabym sobie rękę uciąć, że zrezygnowany kręci w tym momencie głową.
- Nie o tym chciałam ci opowiedzieć – zmieniłam temat. - To znaczy o tym też, przecież nie ukrywałabym czegoś takiego. Ale nie dlatego dzwonię. W przyszłą sobotę organizuję urodzinowe ognisko!
- Urodzinowe ognisko? - zapytał zdziwiony.
Spodziewałam się innej reakcji. Jakiegoś entuzjazmu. Czegoś w stylu: „jej, super, nie mogę się doczekać, wow, to świetny pomysł, o mamo, jak wspaniale!” Pozytywnych odczuć, a nie takiego zimnego „co?”
- No wiesz, urodziny. Moje. Siedemnaste. Za tydzień. W środę – wyrzucałam z siebie niepewnie.
- Ally, wiem kiedy masz urodziny – w głosie chłopaka brzmiała irytacja, a ja czułam się coraz bardziej niepewna i zła.
- To skąd taka reakcja?
- Nie sądziłem, że będziesz cokolwiek organizowała.
Super. Kolejna osoba ma mnie za towarzyskie nic. Dzięki bardzo, dziiiiiiięki.
- Fakt, taki plebs jak ja nie ma prawa do urządzania imprez – syknęłam z ironią.
- Po prostu mnie zaskoczyłaś, Alls. Mówiłaś, że nie chcesz żadnego huku, blasku fleszy i fajerwerków - Zbyt dobrze znałam głos Austina, zdawałam sobie sprawę, że powstrzymuje się, żeby na mnie nie nawrzeszczeć. - Nie musisz dorabiać do tego ideologii.
- Po prostu chciałabym spędzić czas z przyjaciółmi jak normalna nastolatka – sparodiowałam jego ton. - Nie musisz dorabiać do tego ideologii.
- Nie bądź arogancka.
- Nie bądź takim wywyższającym się dupkiem.
Odkąd Austin nagrywał płytę, większość naszych telefonicznych rozmów kończyła się kłótniami i chociaż po dniu lub dwóch jedna ze stron odpuszczała, dzwoniła, przepraszała i znów wszystko było dobrze, męczyło mnie to. Takie emocjonalne huśtawki dobijały mnie i psychicznie rozpieprzały, chociaż wciąż sobie powtarzałam, że wszystko wróci do normy, kiedy Austin wróci do domu i będę znów go miała blisko siebie. I zagłuszałam wredny, zimny głosik, który szeptem pytał, czy wtedy wciąż będziemy chcieć mieć siebie obok.
- W sobotę rano mamy wywiad i będziemy grać naszą piosenkę z Hailie w Dzień Dobry. Mówiłem ci – powiedział chłopak, przerywając ciszę.
- Przepraszam, że nie wpisałam się w grafik dziesięć miesięcy temu – syknęłam.
Zachowywałam się jak dziecko, które wie, że mama nie ma lodów w torbie, a i tak krzyczy, żądając miętowo-czekoladowych pyszności.
- Ally, nie oczekuj, że oleję swoją karierę będąc na etapie wspinania się na szczyt, dla jakiegoś ogniska.
Zabolało. Bardzo. Nie chodziło o ten wywiad. Nie jestem kretynką, wiem, jak wielką szansą jest ten program i jakim debilem byłby Aus, gdyby go odwołał. Nie chodziło o to, że w tym momencie kariera była dla niego priorytetem. Pracował całe życie, żeby znaleźć się w tym miejscu, w którym się teraz znajduje i gdyby teraz zrezygnował, to tak, jakby wyrzekł się samego siebie. Nie chodziło też o to, że uznał moje urodzinowe ognisko za jakieś wiejskie, niewarte krzty uwagi wydarzenie. Chodziło o jego ton. Było mi przykro i miałam ochotę płakać za każdym razem, gdy zwracał się do mnie jak król łaskawie zniżający się do plebsu.
- Austin, przestań mnie tak traktować. - Nie udawałam, że wszystko gra. Zdawałam sobie sprawę jak żałośnie i słabo brzmię. - Wiesz, że wspieram cię z całego serca. Cieszę się z każdego twojego sukcesu i każdy kolejny wywiad jest również dla mnie wspaniałym przeżyciem. Wiesz, że nigdy nie pozwoliłabym ci zrezygnować z czegoś, co może ci pomóc w karierze. I tak samo jest z tym ogniskiem. Wiem, że jesteś zajęty, że nie będzie cię przy mnie w moje urodziny, ale, hej, nie mam o to pretensji, rozumiesz? Po prostu myślałam, że się ucieszysz. Powiesz coś w stylu „tak strasznie żałuję, że nie mogę być przy tobie tego dnia, ale cieszę się, że spędzisz czas z ludźmi, których kochasz i którym ufasz”. Ale ty traktujesz mnie tak, jakbyś robił mi wielką łaskę, że w ogóle ze mną rozmawiasz. Okay, jesteś gwiazdą, a ja jestem tylko zwykłą dziewczyną z przedmieść, ale wiesz, co? Pieprzę ciebie i twoją karierę. Jest mi smutno i bardzo przykro, i strasznie chce mi się płakać, więc jeśli masz zamiar nadal zwracać się do mnie takim tonem, możesz sobie darować i nie rozmawiać ze mną w ogóle.
Zapadła cisza. Wyrzuciłam z siebie wszystko, co bolało mnie od kilku tygodni i paradoksalnie poczułam ulgę. Nie muszę się godzić na takie traktowanie. Nie muszę się zgadzać żyć w sposób, który mnie uwiera. Nie muszę dawać sobą pomiatać.
- Przepraszam, Ally, jestem wykończony i podminowany. Może tego nie widać, ale zżera mnie stres, że sobie nie poradzę, że zawiodę wszystkich – wytwórnię, siebie, rodzinę, was, Hailie, naszych nauczycieli z Rzymu, którzy we mnie uwierzyli. Czasami boję się, że nie dam rady i zmarnuję szansę. Nie chciałem cię urazić ani dziś, ani wcześniej. Wyżywam się na tobie, na każdy najmniejszy wyrzut reaguję złością, bo jestem strasznie słaby i przerażony. - To był mój Austin. Mój Austin, którego tak dobrze znałam i kochałam. Nie gwiazdor, którego najchętniej rzuciłabym cegłą w czoło. - Jasne, że chciałbym być przy tobie w twoje urodziny. Najmocniej na świecie chciałbym. Ale nie mogę i to mnie wpienia. Drażni mnie, że Dez, Trish, CeCe czy Ty będą razem z tobą, a ja, ja, który kocham cię tak, że aż boli, nie mogę tego zrobić. Zawsze myślałem, że bycie artystą i uprawianie wolnego zawodu daje komfort bycia tam, gdzie się chce i to wtedy, kiedy się chce. Ale to nie jest prawda. Kiedy tylu ludzi w ciebie wierzy, nie możesz ich zostawić i robić tego, na co masz ochotę. Chyba że chcesz szybko upaść. A ja nie chcę.
- Hej, hej, hej – przerwałam mu. - Austin, kochanie, stop! Dopiero budujesz swoją pozycję. Elvis nie stał się królem jednego dnia, tak? To, że tak bardzo się martwisz i przejmujesz świadczy tylko o tym, jak bardzo ci zależy na swojej ekipie. No i o tym, jak bardzo odpowiedzialny jesteś. To dobre cechy. Nie przejmuj się moimi urodzinami. Za rok będą kolejne, tak? To tylko głupia data. Po prostu rozmawiaj ze mną i bądź. I kochaj mnie. Tego potrzebuję. W moim szalonym życiu twoja miłość jest najbardziej stabilną rzeczą jaką mam, nie zabieraj mi tego.
- Jesteś dla mnie zbyt dobra, Ally.
- Nie, nie jestem – uśmiechnęłam się z goryczą. - Jestem okropna, przecież wiesz. I jestem egoistką. Tak, Austin, to jest egoizm. Wybaczam ci wszystko, bo nie chcę cię stracić.
- Zawsze będę należał do ciebie, kochanie – szepnął blondyn tym cichym, głębokim tonem, który tak bardzo kochałam. - Cokolwiek się stanie, gdziekolwiek rozrzuci nas los, zawsze będę cię kochał.
- A ja ciebie.
Może to brzmiało jak z taniego melodramatu czy romansu, którego zakończenie zna się po przeczytaniu trzeciej strony. Może ktoś uznałby, że jesteśmy zbyt młodzi, żeby składać takie obietnice i rzucać tak poważnymi deklaracjami. Może ktoś uznałby nas za naiwniaków, którzy nie znają życia. Miałam to gdzieś. Można mieć pięćdziesiąt lat i nie przeżyć prawdziwej miłości. Prowadzić jałową egzystencję bez żadnych uniesień i emocji. Można także mieć piętnaście lat i przeżyć wszystko. Miłość, nienawiść, śmierć, ból, radość, łzy, nieszczęście, szczęście, zło, dobro, przyjaźń, chłód milczących nocy i ciepło poranków, kiedy jesteś z kimś, kto jest twoim powietrzem. Wiek to tylko liczba. A czas to tylko chwila, która przemija. Dlatego kochajmy z całych sił i nie bójmy się tego. Niech ludzie się śmieją, ich prawo. Niech uważają się za bardziej rozsądnych i odpowiedzialnych, ich prawo. Niech sobie żyją tak, jak chcą, ich prawo. Ale niech nie odbierają nam prawa do miłości, uważając, że nie mamy o niej pojęcia. To podłość i nie będę się na to zgadzać. Nigdy.
Słowa „kocham cię” są takie specyficzne. Nie mam na myśli tego, jak strasznie są nadużywane. Ktoś da ci spisać zadanie - „kurczę, kocham cię, stary!” - wołamy. Ktoś nam zaimponuje - „kocham cię, jesteś mistrzem!” - wołamy. Ktoś nas rozśmieszył - „kocham cię” - wołamy. Ale to tylko zwykłe słowa, które równie dobrze moglibyśmy zastąpić jakimikolwiek innymi słowami. Ziemniak, kamień, wodorosty. Cokolwiek. Nie mają znaczenia. Nie mają głębi. I to się czuje. Co innego, kiedy mówimy „kocham cię” do kogoś, komu naprawdę chcemy przekazać tę całą mieszankę emocji, którą niosą za sobą. Dwa słowa. Dziewięć liter. Huragan pragnień i uczuć. Takie „kocham cię” jest inne. Takie „kocham cię” może zmienić wszystko. I zmienia. W moim świecie zmienia. Dlatego, chociaż byłam wcześniej zła i smutna, i bolało mnie serce, teraz czułam się lekka i radosna, i taka szczęśliwa. I nawet, gdy już skończyliśmy rozmowę, a ja z książką, ciasteczkami i kubkiem herbaty wyszłam przed dom, wciąż buzowały we mnie te wszystkie dobre fluidy.
- Dawson, całuj mnie po stopach – powiedział ktoś, wyrywając mnie z Petersburga, gdzie zawędrowałam wraz z Raskolnikowem*.
Na moim podjeździe stała Eve. Zadowolona z siebie Eve, należy dodać.
- Wyglądasz jakbyś była kotem i właśnie upolowała mysz – zauważyłam, wskazując dziewczynie miejsce obok mnie. Zapytałam czy ma ochotę na herbatę i ciastka. Skinęła głową, więc udałam się do środka i wróciłam po chwili z kubkiem i talerzykiem.
Siedziałyśmy na werandzie i opierając się o barierki, wpatrywałyśmy się w cichą, spokojną ulicę.
- Długo cię nie było – odezwałam się.
Nie żebym zauważyła.
- Byłam na komisariacie – w głosie blondynki brzmiała duma.
- Zamieniam się w słuch – powiedziałam z ciekawością, wgryzając się w ciastko.
Moja sąsiadka upiła łyk herbaty i zachichotała, ani chyba na wspomnienie swojej brawurowej akcji.
- Udałam przed Iryną pokrzywdzoną dziewczynkę, która przed chwilą się dowiedziała, że zdradza ją chłopak. Tak jak przypuszczałam, zaproponowała, że podwiezie mnie do domu.
- Nie bałaś się?
- Czego? Przecież widziała mnie po raz pierwszy w życiu. Frost także. Nie byliby w stanie powiązać mnie z May ani zresztą tych idiotów – prychnęła dziewczyna.
Nie skomentowałam tego, że nazwała mojego brata idiotą. W tym przypadku miała rację.
- I co było dalej? - Nie mogłam się doczekać dalszego ciągu opowieści.
- Zapytali, czy miałabym coś przeciwko, jeśli podjedziemy odebrać przesyłkę od znajomego Frosta, nim mnie odwiozą. Powiedziałam, że nie, ale muszę uprzedzić rodziców, że się spóźnię. Oczywiście to było kłamstwo. Napisałam smsa do komisarza Borrowa, tego, który zajmuje się sprawą Jacka.
- Gdyby się zorientowali... - Włos zjeżył mi się na głowie.
- Przecież byłam załamaną nastolatką ze złamanym sercem! - Blondynka wybuchnęła śmiechem.
W tej chwili mój szacunek do niej sięgał naprawdę wysokiego poziomu.
- Policja zwinęła ich w momencie, gdy Frost odbierał towar. Udawałam, że nie wiem o co chodzi i jestem przerażona. Później musiałam zeznawać. Iryna także.
Eve opowiedziała mi o przesłuchaniu. Pozostało mieć nadzieję, że dzisiejsza akcja jakoś poprawi notowania Jacka i nie wyląduje w poprawczaku za coś, czego nigdy nie zrobił. A jeśli uda mu się wyjść z tego obronną ręką i bez szwanku, że ta sytuacja go czegoś nauczy i gówniarz przestanie zachowywać się tak, jak do tej pory. Jak książę, którego rodzina wyciągnie z każdej opresji.
- Dziękuję, Eve – uśmiechnęłam się do blondynki. - Dobrze wiesz, że May jest gdzieś na pograniczu tego i nic jej nie grozi, nie z punktu prawnego. To Jack ma kłopoty, a ty, ty mu pomogłaś. Dziękuję ci za to. Wiem, że nie masz powodu mnie lubić – odbiłam ci chłopaka, nie zapewniłam ci łatwego startu w szkole i w mieście. Prawdę mówiąc, utrudniłam ci to i zatruwałam ci życie jak tylko mogłam. A ty, mimo to, pomagasz mojemu bratu. Dziękuję. Naprawdę – mówiłam szczerze. Mogła wybuchnąć śmiechem, splunąć mi w twarz, wyzwać mnie. To nie miało znaczenia. Byłam jej wdzięczna.
- Między nami nigdy nie było i nigdy nie będzie przyjaźni, ale nie jestem twoim wrogiem, Dawson. Już nie. Jasne, byłaś cholerną jędzą, ale ja także nią byłam i pewnie będą nią dalej. I ja także namieszałam ci w życiu. Ta akcja z Austinem i ta zdradą... To było słabe i mnie męczyło. Nie musisz w to wierzyć, ale było mi z tym źle. Teraz jesteśmy kwita.
- Tak, jesteśmy kwita – pokiwałam głową.
A później pomyślałam sobie, że przecież co mi szkodzi.
- Eve, miałabyś ochotę przyjść na moje urodziny? Organizuję ognisko w przyszłą sobotę. Możesz zabrać Dallasa.
Przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, jakby badając czy to żart, czy któraś z nas, jak to miałyśmy w zwyczaju, wyskoczy z czymś, co zniszczy nasz budowany na kruchych fundamentach sojusz.
- Przyjdziemy, Ally. Chętnie.
Uśmiechnęłam się, a blondynka odwzajemniła ten gest. Zapewne miała rację mówiąc, że między nami nigdy nie będzie przyjaźni. Ale możemy być koleżankami. Tego nikt nam nie zabroni.
* „Zbrodnia i kara” F. Dostojewski
_________________________________________________________________
Hi-ya, Robaczki!
Kiedy Wy będziecie czytać ten post, ja będę siedziała w samolocie do Bristolu i z bólem serca, depresją oraz totalnym rozpieprzem psychicznym, będę myślała o powrocie do Walii, do moich hostów, którzy są, no skończymy na stwierdzeniu, że są złymi ludźmi i ich hejtujemy, dobrze? Bo jeśli zacznę o tym pisać, zacznę płakać, jak zawsze, kiedy opowiadam Raff i Anulce (kalafior, porzeczki i marchewka nie smakują tak samo bez Ciebie, miss you, darling!) o tym, co znów odwalili. Ale ten powrót będzie inny. I chyba właśnie dlatego napisałam ten rozdział. I dwa następne. Mówiąc wulgarnie - wena jak sam skurwysyn.
Nie czułam czegoś takiego od bardzo, bardzo dawna. A teraz, kiedy tak lekko mi na duszy, kiedy mi tak dobrze, tak bezpiecznie, nagle wszystkie blokady odeszły i mogę pisać, i znajduję czas, i godzę ostatnie chwile z rodziną, z pisaniem opowieści, którą kocham jak własne dziecko.
Spytacie pewnie, skąd ta zmiana? Co się stało?
Uwolniłam się. Znalazłam nową, cudowną i ciepłą host rodzinę, która mieszka pod Londynem i u której zamieszkam już we wrześniu. I'm super excited!
Jestem strasznie szczęśliwa. Naprawdę! Moja przyjaciółka, K. powiedziała dziś coś, co uświadomiło mnie, jak dobrze mnie zna: "Kiedy wczoraj rozmawiałyśmy o Twoim powrocie do Walii, wyglądałaś, jakbyś miała się rozpłakać. Byłaś szara i stłamszona. Dziś, kiedy mówisz o wylocie, błyszczą Ci oczy, cała się śmiejesz i jesteś znów tą samą Miką, którą żegnałam dwa lata temu w sierpniu."
Ktoś mógłby zapytać dlaczego nie odeszłam, skoro było tak źle. Bo dorosłość uczy tego, żeby nie palić za sobą mostów. Czasami musimy poświęcić siebie, bo ktoś inny na tym ucierpi. Ale przychodzi moment, kiedy przestaje nas już to obchodzić. I to jest ten moment.
Jasne, będę tęskniła za Jules, kocham ją, wychowywałam ją, można powiedzieć, że od kołyski. Ale czas powiedzieć "żegnaj". Czas ruszyć dalej.
Moi starzy hości?
Cóż, dziękuję im. Nauczyli mnie, co to znaczy być człowiekiem. Pokazali mi jakimi wartościami należy się kierować w życiu i jakim człowiekiem chcę być. Jeśli kiedykolwiek usłyszę, że jestem do nich podobna, będzie to najgorsza oblega.
Empatia, zrozumienie, szacunek do innych - to cechy, których im zabrakło, ale które tym mocniej rozwinęły się u mnie. I to chyba jedyny plus tych dwóch lat w Walii.
Dziękuję, dobranoc, żegnam.
Trzymajcie się i pamiętajcie,
być człowiekiem, a BYĆ CZŁOWIEKIEM to różnica.
pisząca to w niedzielę, w filozoficznym nastroju,
wasza M.