Witajcie!
Nie sądziłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie, ale muszę niestety to zrobić. Bardzo nie chcę, ale muszę na jakiś czas, a dokładnie na dwa tygodnie zawiesić bloga.
Trochę pokomplikowało mi się życie i nie mam głowy do pisania, priorytetem w tym momencie jest dla mnie to, co powinnam zrobić - zostać, wyjechać, zerwać, wybrać kogoś innego, olać wszystko.
Wybaczcie, ale naprawdę nie mogę inaczej.
"Widzimy" się za dwa tygodnie.
Przepraszam, zawiodłam Was i siebie.
Kocham najmocniej!
Wasza M.
środa, 17 kwietnia 2013
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
"Nie wiem czy potrafię być jeszcze tą samą Ally..."
10 października
Październik…
Ze zdumieniem przyjmowałam fakt, że minął miesiąc od
rozpoczęcia roku szkolnego. Tyle się działo, moje życie zmieniło się tak mocno,
że jedynie szkoła, która wciąż niezmiennie trwała i wciąż wyglądała tak samo,
utrzymywała mnie w jakimś poczuciu rzeczywistości. Marne pocieszenie, ale fakt,
że wciąż muszę odrabiać zadania domowe, uczyć się na sprawdziany, rano wstawać
i punkt ósma być w sali, pomagał mi zapanować nad chaosem w moim życiu.
Zmieniłam się. Czułam i zauważałam to. Już nie byłam tą
samą nieśmiałą i niepewną Ally. Stałam się jakimś dziwnym tworem, kimś pomiędzy
dziewczyną, którą byłam dawniej w obecności przyjaciół, a zgorzkniałą, obojętną
na wszystko osobą. Zaczęłam sprawiać problemy, ojciec zaczął częściej bywać w
domu i nawet Sally nie wróciła do Nowego Jorku. Została, bo widziała jak mi
ciężko odnaleźć się w tej sytuacji, chciała mnie wspierać i pomóc mi zapanować
nad emocjami. Na próżno. Zamknęłam się w sobie i nawet przyjaciele nie
potrafili przebić tego pancerza w który obrosłam przez ostatnie tygodnie.
Kiwałam tylko głową, uśmiechałam się sztucznie i powtarzałam – „ej, jest okej,
przestańcie się martwić”. Z początku zaprzeczali, przecież znali mnie jak
samych siebie, ale z czasem odpuścili, przyjmowali te monosylabiczne odpowiedzi
i kłamliwe zapewnienia. Oddaliliśmy się od siebie. Każdą wolną chwilę spędzałam
w szpitalu, zaraz po próbach biegłam do siostry i wychodziłam późną nocą,
najczęściej wyganiana przez pielęgniarki. Nagle cały urok dopiero co zdobytej
popularności przestał się liczyć. Nic już nie miało znaczenia.
To dziwne, jak los potrafi nas zaskakiwać! Zawsze
uważałam się za dobrą osobę, kiedy widywałam ubogich, doświadczonych przez
życie ludzi, współczułam im i chciałam pomóc. Czułam się zbulwersowana i zła,
kiedy tę pomoc odrzucano i wykręcano się jakimiś wytartymi frazesami. Dopiero teraz,
kiedy role się odwróciły i to ja stanęłam na miejscu tych cierpiących,
zrozumiałam wszystko. Współczucie to dość specyficzne uczucie, każdemu z nas
wydaje się wysokim i pozytywnym odruchem, ale to bzdura! Mało kto z nas jest
zdolny do prawdziwego współczucia, nie tego popularnego, tak często
nadużywanego słowa, ale do prawdziwego, gorącego WSPÓŁ-CZUCIA. Właśnie w tym
tkwi problem. Nie umiemy czuć tego, co przeżywa drugi człowiek i tę pozytywną
emocję zastępujemy czymś, co wydaje nam się pokrewne – litością. Jest nam żal
kogoś, komu posypał się cały świat, kogo dopadło nieszczęście i komu los
zasadził porządnego kopniaka w tyłek. To wszystko wydaje nam się naturalne.
Dopiero dziś, gdy stanęłam po drugiej stronie, już wiem, że o ile prawdziwe
współczucie można przyjąć, to na litość reagujemy niechęcią i złością. Chcemy
być uważani za silnych i zdolnych pokonać wszystkie przeszkody, a litość to
coś, co ten wizerunek burzy i całkowicie
niszczy. Nie mogłam przyjąć litości otoczenia, co więcej, wpadałam w paranoję i
dopatrywałam się jej w każdego, u Trish, Deza, Dominiki, Dzikich Sokołów czy
nawet u babci. Podobno atak jest najlepszą formą obrony, dlatego i ja stałam
się uszczypliwa i złośliwa, nie chcąc aby ktoś dotarł do mojego wnętrza. To
było lepsze niż płakanie i ból psychiczny, którego nie potrafiłam znieść. Znów zaczęłam
brać tabletki nasenne, tylko one przynosiły mi jakąkolwiek ulgę. Było ze mną
źle. Wiedziałam o tym, ale odrzucałam pomocne dłonie. Ktoś, kto nie istnieje
nie może nas już zranić.
Sobota, ostatnio tak bardzo ich nienawidzę! W tygodniu
miałam jakieś obowiązki, pójście do szkoły to było coś, co musiałam zrobić, w
weekendy nie wychodziłam z pokoju. Nienawidziłam i bałam się tych smutnych
spojrzeń otoczenia. Przestałam odbierać telefony i odpowiadać na zaproszenia. W
swojej komnacie mogłam godzinami spoglądać w ścianę i z przerażeniem myśleć,
jak mało czasu zostało Kice. Było gorzej niż myślałam. Podczas tych lat, kiedy
chorowała, przeprowadzono dwa przeszczepy, oba nie przyjęły się. Rozumiałam co
to znaczy, ale blokowałam myśl o tym. Ostatnio szło mi to całkiem nieźle.
Nauczyłam się ignorować bolesne i złe myśli. To było dobre. Dawało mi chwilę
wytchnienia.
- Ally, ktoś do ciebie – Sally zapukała do drzwi i
zajrzała do pokoju. Dochodziła jedenasta, siedziałam na parapecie i oglądałam
jakiś głupawy serial na laptopie.
- Powiedz, że mnie nie ma – mruknęłam, nawet nie podnosząc
wzroku.
- O nie, moja panno! – krzyknęła babcia. Zdumiona spojrzałam
na nią. Sally nigdy się na mnie nie denerwowała. – Tolerowałam te twoje fochy i
humorki, bo wiem, jak bardzo cierpisz z powodu Kiki, ale koniec z tym! My także
ją kochamy i także cierpimy! W tej chwili przestaniesz zgrywać księżniczkę i
wrócisz na ziemię!
- Skończyłaś? – zapytałam z ironią. Babcia trzasnęła
drzwiami i wyszła. Odetchnęłam z ulgą. Było mi głupio, że tak z nią postępuję,
miała rację, nie tylko ja cierpię, ale tak trudno mi to wszystko ogarnąć.
Pukanie do drzwi oderwało mnie od niszczącego mózg
serialiku.
- Sally, mówiłam już, że mnie nie ma! – krzyknęłam w
stronę drzwi.
- Poczekam aż wrócisz – odpowiedział cichy męski głos.
O framugę opierał się Austin. Poczułam nieprzyjemną gulę
w gardle i skurcz w sercu, kiedy przypomniałam sobie podobną scenę. Blondyn
wówczas tak samo zawadiacko opierał się o moje drzwi. Minęło tylko kilka
tygodni, a całe szczęście i radość, które wtedy czułam, przeminęło gdzieś z
wiatrem.
- Czego chcesz? – mruknęłam i niechętnie zamknęłam
laptopa.
- Porozmawiać – usiadł na łóżku i wbił we mnie wzrok. –
Mimo, że próbujesz o tym zapomnieć, wciąż masz przyjaciół, którzy cię kochają i
się o ciebie martwią.
- Wszystko jest okej – zaczęłam, ale chłopak zniecierpliwiony
przerwał mi.
- Stop! – krzyknął i zbliżył się do mnie. – Powtarzasz to
od chwili, kiedy dowiedziałaś się o Kice. Obudź się, dziewczyno!
- Nie rozumiem o czym mówisz – zająknęłam się. Nie
potrafiłam pod ostrzałem tych oskarżycielskich, tak przecież przeze mnie
kochanych oczu, kłamać.
- Rozumiesz, bardzo dobrze rozumiesz.
- Nie chcę waszej litości – zawołałam i zerwałam się z
miejsca.
- Litości? Ally, to nie jest litość! Jesteś dla nas ważna
i to, co z sobą robisz, to nas boli. Chcemy ci pomóc.
- Nie potraficie mi pomóc.
- Bo co? Bo uroiłaś sobie, że jesteś cierpiętnicą numer
jeden na świecie?! – zdenerwował się chłopak. Widziałam, że ledwie udaje mu się
zapanować nad gniewem. Wzruszyłam ramionami, pragnąc żeby ta rozmowa się już
skończyła.
- Moja siostra umiera, a ja mogę się tylko bezsilnie temu
przyglądać. W jaki sposób możecie mi pomóc?
- Pamiętasz co mówiłem ci wtedy w samochodzie? –
pokiwałam głową. Historia Cassy i Davida. – Byłem wtedy tylko dzieciakiem, ale
sądzisz, że łatwo było mi się pogodzić z tym, co spotkało moje rodzeństwo? Myślisz,
że udało mi się z tym poradzić? Myślisz, że spoglądając na Nelsona nie myślę o
tym gwałcie? Myślisz, że nie mam przed oczami mojej kochanej siostrzyczki,
którą spotkało coś takiego? Myślisz, że nie zastanawiam się, co się stało z
Davem? Nie, Ally. Kiedy ludzi, których kochamy spotyka coś takiego, a my
jesteśmy bezsilni, narasta w nas bunt. Oskarżamy cały świat, każdy jest winny,
ale to nieprawda! Nikt nie jest winny. Niektóre rzeczy dzieją się bez powodu. Mój
brat wybrał najprostsze z możliwych rozwiązań – uciekł, bo nie potrafił sobie
poradzić z poczuciem winny i bezsilnością. Ty nie możesz pójść na łatwiznę! Nie
możesz się zamykać w sobie i odpychać przyjaciół. Nie sprawimy jakimś magicznym
sposobem, że Kika wyzdrowieje, ale będziemy zawsze przy tobie i będziemy cię
wspierać z całych sił.
- Nie wiem czy potrafię być jeszcze tą samą Ally –
szepnęłam cicho. – W tym całym bałaganie, ona gdzieś się zgubiła i nie pamięta
drogi powrotnej.
Austin podszedł do mnie, chwycił moją dłoń i spoglądając głęboko
w oczy, pochylił się ku mnie.
- Będę tuż obok, będę jej drogowskazem i pomogę jej
wrócić.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. Zawsze będę obok ciebie.
Rozpłakałam się. Całe napięcie ostatnich tygodni, ból, złe
emocje, które się we mnie kumulowały, to wszystko znalazło ujście w histerycznym,
przeraźliwym płaczu. Blondyn tulił mnie w ramionach i kołysał jak małą
dziewczynkę. Całował moje włosy i cichutko szeptał do ucha zapewnienia, że już
dobrze. Po raz pierwszy od tamtej pamiętnej soboty, poczułam się bezpiecznie.
Mimo, że wiedziałam, że to tylko taki zwrot, uwierzyłam w to, że będzie dobrze.
Co więcej, wszystkie te uczucia, które blokowałam w sobie, które ukrywałam
głęboko na dnie swojej podświadomości i nie pozwalałam sobie o nich myśleć –
wróciły. Znów mogłam płakać, krzyczeć, kochać, nienawidzić. Byłam czymś więcej
niż tylko cierpieniem i kimś, od kogo na kilometr wyczuwało się postawę „milcz,
nie zbliżaj się, gryzę, kopię i zabijam”. Przede mną była jeszcze długa i kręta
droga do miejsca, w którym zatraciłam siebie, ale kryzys minął. Wierzyłam, że
teraz może być już tylko lepiej. Znów poczułam, że zamiast tonąć, wyczuwam pod
stopami grunt. Co prawda, był to nieduży archipelag wysunięty daleko, daleko od
brzegu, ale z każdy krok zbliżał mnie do równowagi duchowej i psychicznej.
Austin uświadomił mi dziś coś bardzo ważnego, cokolwiek się stanie, mam obok
siebie przyjaciół, którzy są gotowi skoczyć za mnie w ogień jeśli tylko im na
to pozwolę. Są tuż obok i zawsze będą mnie wspierać, dlatego powinnam im na to
pozwolić, bo nie ma nic bardziej wartościowego i ważniejszego niż prawdziwa
przyjaźń.
- Austin, dziękuję – powiedziałam, kiedy udało mi się
zapanować nad łzami.
- Ally – szepnął chłopak, a ten krótki, ledwie
dosłyszalny szept wyrażał więcej niż tysiące słów. Zawierało się w nim
wszystko, co mówił, ale to, co najbardziej mnie uderzyło, co sprawiło, że po
raz pierwszy od bardzo dawna szczerze i naturalnie się uśmiechnęłam była miłość.
Tak, miłość. Widziałam ją w jego oczach, słyszałam ją w jego głosie i
wyczuwałam w jego wciąż obejmujących mnie ramionach.
Austin mnie kochał, nie miałam co do tego wątpliwości, a
ja, choć usilnie próbowałam o tym zapomnieć, również go kochałam. Kochałam go
jak wariatka, a myśl, że między nami stoi tyle spraw i ludzi, doprowadzała mnie
do szału i powodowała, że zachowywałam się jak psycholka. Teraz spoglądając w
zakochane oczy blondyna zrozumiałam jedno, cokolwiek się wydarzy, będę o niego
walczyła i nie pozwolę mu nigdzie odejść. Nie pozwolę nikomu z moich bliskich
odejść.
__________________________________________________________________________
Tak, wiem, rozdział bardzo króciutki, w dodatku dodany po tak długim czasie, po raz kolejny zawdzięczacie go napomnieniom Weroniki. ;*
Ostatnio w moim życiu nie dzieje się najlepiej, dlatego blog zszedł na drugi plan. Odcinam się od ludzi, którzy mnie ograniczają, odcinam się od tego, co nie pozwala mi się skupić na sprawach najważniejszych. Wracam, powoli wracam, będzie mnie tu więcej.
Obiecuję.
M.
Subskrybuj:
Posty (Atom)