12 października
W życiu każdego człowieka zdarzają się takie dni, kiedy
budząc się rano, zdaje sobie sprawę, że właśnie ten dzień, te kilka godzin to
mówiąc językiem literackim, początek reszty jego życia. W życiu każdego z nas następuje pewien
przełom, z którego możemy nie zdawać sobie nawet sprawy, ale nasza
podświadomość już o nim wie i instynktownie wyczuwamy go we wszystkim, co nas
otacza. Czasami takim przełomem może być jakieś banalne, z pozoru błahe
wydarzenie, ale kiedy z perspektywy czasu spojrzymy na nie, wiemy, że to
właśnie to, a nie nic innego miało kolosalne znaczenie. Wiemy, że gdyby nie
takie, a inne zdarzenie miało miejsce, nasze życie potoczyłoby się inaczej.
Jesteśmy tacy mądrzy, kiedy siedzimy w fotelu i wspominamy, ale gdy budzimy się
rano tego dnia, kiedy rozpoczynają się zmiany, wyczuwamy je. Jedni słabiej,
inni mocniej, ale zawsze, zawsze nasza intuicja daje nam o nich znać.
Tego październikowego poniedziałku, pierwszego
poniedziałku od bardzo, bardzo dawna, kiedy obudziłam się by żyć, a nie tylko istnieć,
wiedziałam, że dzisiejszy dzień będzie inny niż zazwyczaj. To uczucie, które
mnie wypełniało od momentu, kiedy tylko obudziłam oczy, można przyrównać do tej
lawiny emocji, która buzowała we mnie w dzień rozpoczęcia roku oraz podczas
przesłuchania do musicalu. Miałam wrażenie jakby w mojej głowie mieszkał jakiś
krasnal czy inny dobry duszek i krzyczał radośnie – „Ej, Ally, nie pękaj,
wszystko się zmieni! Na lepsze, wiesz?”
Tak. Tak właśnie się czułam.
Nigdy nie lubiłam poniedziałków, zresztą, któż z nas je
lubi, ale pełna takiej fajnej, pozytywnej energii, zerwałam się z łóżka już po
pierwszych dźwiękach budzika. Jak za dawnych, dobrych czasów, kiedy to nie
przytłaczały mnie emocjonalno-rodzinno-sercowe problemy, włączyłam Elvisa i
tańcząc, szykowałam się do szkoły. Nawet jeśli Sally rozpierała ciekawość, była
na tyle taktowna żeby milczeć i nie zadawać żadnych pytań. Prawdę mówiąc,
cieszyłam się z tego, bo co jej miałam powiedzieć? Wiesz babciu, mam dobre
przeczucia? A może – mam taki świetny humor, bo coś mi się ubzdurało w główce?
Nie. Zdecydowanie wolałam milczeć i w duszy śmiać się oraz skakać z tej
przepełniającej mnie radości. Jeśli mam być zupełnie szczera, zresztą, przecież
to mój pamiętnik, szczerość tutaj jest sprawą priorytetową, rozkoszowałam się
tym niezwykłym poczuciem szczęścia. Od wielu tygodni nie czułam się taka wolna
i nieograniczona. Wszystko to, co złe poszło w zapomnienie. Ważna była tylko
jedna sprawa – coś się zmienia.
- Śniadanie – uśmiechnęła się babcia, kiedy nucąc pod
nosem, zbiegłam ze schodów i skierowałam się prosto w stronę drzwi. Zbyt mocno
rozpędzona, wpadłam wprost na nie, ale nawet uderzenie w głowę nie zepsuło
mojego humoru. Śmiejąc się z własnej nieporadności, usiadłam przy stole i
zaczęłam zajadać smakołyki przygotowane przez Sally.
- Inaczej wyglądasz – mruknęła pozornie bez zainteresowania
znad filiżanki z kawą.
Zachichotałam.
Już ja znam te jej półsłówka i niedopowiedzenia. Zawsze
to robi, a ja, choć te jej triki znam na pamięć, za każdym razem się na to
nabieram i daję z siebie wyciągnąć absolutnie wszystko.
- Może to ta sukienka – próbowałam się wywinąć – dawno
nie ubierałam się na miętowo.
- Ally – powiedziała babcia z ironią i miną, którą
młodzież nazywa „bitch please” .
Roześmiałam się. Kocham tę kobietę z całego serduszka!
- Wygrałaś – wciąż nie przestawałam się śmiać.
Tacie, który właśnie wszedł do kuchni musiało to wydać
się podejrzane, zważywszy na fakt, jak ostatnimi czasy się zachowywałam.
Nieufnym wzrokiem obrzucił gofry leżące na moim talerzyku i niby to od
niechcenia przyjrzał się kubkowi z herbatą.
- Nastolatki – machnął ręką i kręcąc głową, wycofał się
do swojego gabinetu.
Przerywając samej sobie wybuchami śmiechu, opowiedziałam
Sally o wczorajszej rozmowie z Jose, o rozejmie z moimi przyjaciółmi oraz o
tym, co się ze mną dzieje, odkąd tylko otworzyłam oczy.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się cieszę
widząc cię znów taką radosną, taką prawdziwą, taką bardzo Ally! – babcia nie
kryła wzruszenia, ale rozumiałam ją. Starałam się powstrzymywać, ale i mi
zaszkliły się oczy. Teraz byłam tego pewna – wróciłam.
- Starczy już tego sentymentalizmu, zmiataj na autobus!
Właśnie za to najbardziej kocham moją Sally, nie jest jak
inne babuszki, co to wciskają wnuczętom góry jedzenia, robią sweterki na
drutach i ćwierkają do uszka „ach, jak wyrosłaś, pewnie kawalerowie się już za
tobą oglądają”. Sally jest bardziej jak przyjaciółka, tylko taka bardziej
doświadczona, która zawsze doradzi, ustawi do pionu i pomoże. Teraz nie mogłam
zrozumieć, jak to się stało, że zamknęłam się przed nią i traktowałam jak wroga
lub jak powietrze.
- Nie myśl o tym – wzruszyłam ramionami i wyszłam z domu.
Mimo dość wczesnej godziny, słońce grzało niesamowicie.
Zatęskniłam za plażą i oceanem, ja, która nienawidzę tego typu rozrywek! Gwar i
ogrom miasta zaczęły mnie przytłaczać. Idąc na przystanek, myślałam o dwóch
wyprawach na plażę. Różniły się od siebie jak noc od dnia, a ogień od lodu, ale
obie we wspomnieniach rysowały się jak coś wspaniałego. I tak było. Nie ma nic
cudowniejszego od chwil spędzonych z przyjaciółmi i piszę to nie dlatego, że
przez egoizm i egocentryzm omal swoich przyjaciół nie straciłam. Nie ma
znaczenia czy człowiek jest sam, czy w tłumie, nie ma znaczenia, co się dzieje,
tylko dzięki prawdziwym przyjaciołom zawsze można wrócić do domu, ale nie do
domu, jako do budynku, lecz do stanu poczucia bezpieczeństwa, szczęścia oraz
nadziei. Nawet najmocniejsza miłość nie jest w stanie tego uczynić, tylko
przyjaźń ma tę moc, bo buduje, nie dzieli i nie oczekuje niczego w zamian. To
jest piękne, wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Drugiej takiej więzi nie ma. I
bez znaczenia jest czy masz jednego, czy stu przyjaciół, znaczenie ma to, czy
to prawdziwe i niezniszczalne uczucie.
Pełna wzniosłych myśli, które może komuś innemu mogłyby
się wydać płytkie i infantylne, dochodziłam do przystanku, kiedy mój wzrok
przykuło coś dziwnego. Nieopodal, tuż za rogiem stała Eve i rozgorączkowana
tłumaczyła coś Lenie, dziewczynie, która była postrachem całej szkoły,
oczywiście tej części, której nie obejmowała opieka popularnych osób i która,
jestem tego pewna, nie mieszkała w tej okolicy. Zaintrygowana zwolniłam i
ukradkiem spoglądałam, czekając na rozwój wydarzeń. Nic się jednak nie działo.
Eve powtórzyła coś podniesionym głosem i posławszy Lenie gniewne spojrzenie,
odeszła. Ku mojemu niezadowoleniu, zrównała się ze mną już po chwili.
- Cześć – próbowałam się uśmiechnąć, lecz wyszedł z tego
tylko jakiś dziwaczny grymas.
- Czego chcesz? – Henrietta spojrzała na mnie z góry.
Licząc do dziesięciu, próbowałam nie wybuchnąć.
- Staram się być miła. Jesteś dziewczyną mojego
przyjaciela – wzruszyłam ramionami.
- Nie nabierzesz mnie na te słodkie minki i niewinne
spojrzenie, Dawson – syknęła. – Owszem, jestem dziewczyną Austina, ale myślisz,
że nie widzę jak próbujesz zarzucić na niego sieci? Zgrywasz pokrzywdzoną żeby
cały świat się o ciebie zamartwiał, ale nie pozwolę ci znów namieszać Austinowi
w głowie! Odkąd tylko przyjechał starasz się go omamić i nie chcesz przyjąć do
wiadomości, że cię nie chce. Wymyślasz sobie nowe problemy, żeby tylko choć
przez moment był przy tobie, ale to się już skończyło, rozumiesz? Nie pozwolę
ci wkroczyć między mnie, a Austina!
- Nie mierz innych swoją miarą – rzuciłam i odeszłam,
zdumiona, jak można tak opacznie pojmować rzeczywistość.
Okej, przyznaję, że jestem beznadziejnie zakochana w
Austinie, ale reszta tych oskarżeń to bzdura! Nie udaję, że świat mi się wali
po to, żeby zdobyć chłopaka. W ogóle tego nie udaję! Mój ty świecie, chyba taki
sposób myślenia i przekrzywiania tego, co się dzieje mają szaleńcy i
psychicznie chorzy. Kto to wie, może i Eve należałoby przebadać pod tym kątem?
Zachichotałam i podbiegłam w stronę Trish, która czekała
na autobus w towarzystwie Deza i Josha.
- Cześć wszystkim! – przywitałam się.
- Jak możesz być tak pełna energii? Mamy poniedziałek,
jest rano i od dziś zaczynamy próby tańca – moja przyjaciółka nawet nie
ukrywała zmęczenia. Ostentacyjnie ziewnęła i przeciągnęła się.
- Ostatnimi czasy się nie przemęczałam – odparłam wymijająco
i spojrzałam na Josha. – Nie pojechałeś z Jose?
- Nie – z jego ust dobył się chichot. – Moja kochana
siostra tym razem skasowała tył w samochodzie mamy, kiedy parkowała w garażu.
Cała nasza czwórka wybuchnęła śmiechem. Każde z nas już
nieraz się przekonało, że o ile Jose prowadzi świetnie to parkowanie jest dla
niej czarną magią. Przed oczami stanął mi dzień, kiedy rozpędzona wjechała do
mojego ogrodu. Mój boże! Gdyby Josephine tamtej soboty nie skasowała mojego
ogrodzenia nie przyjaźniłybyśmy się dziś! Zadrżałam na samą myśl. Bez tej
życzliwej i pełnej miłości do całego świata dziewczyny nie wyobrażam sobie
mojego dalszego życia. Tak szybko i łatwo ją zaakceptowałam i pokochałam jak
siostrę. Wszyscy tak postąpiliśmy.
- Ally? – podniosłam głowę. Dez coś do mnie mówił.
- Przepraszam, zamyśliłam się – uśmiechnęłam się
przepraszająco. – Mógłbyś powtórzyć?
- Pytałem czy dzwoniłaś do siostry.
- Której? – zmarszczyłam brwi. Nie miałam pojęcia do
czego zmierza.
- Do Megan. Może nie pamiętasz, ale zbliża się Halloween,
a Meg wieki temu prosiła cię o pomoc w ich szkolnym przyjęciu.
- O cholera! – całkowicie o tym zapomniałam! –
Porozmawiam z nią zaraz po szkole.
Jak mogłam nie pamiętać o czymś tak ważnym? Nigdy nie
miałam dobrego kontaktu z moją najmłodszą siostrzyczką. Była zbyt bystra, zbyt
inteligentna i zawsze potrafiła mnie zawstydzić swoją przenikliwością. Teraz,
kiedy stałyśmy sobie bliższe niż kiedykolwiek przedtem, ja byłam na najlepszej
drodze żeby ją zawieść, a tego nie wybaczyłaby mi nigdy.
- Masz więcej takim rewelacji? – zapytałam Deza, ale ten
tylko pokręcił głową.
Nadjechał autobus. Wsiedliśmy i zatopieni w ożywionej,
choć niekoniecznie poważnej rozmowie, nawet nie zauważyliśmy, kiedy znaleźliśmy
się na przystanku końcowym.
Strach pochwycił mnie za gardło, nie miałam pojęcia czego
mogę się spodziewać. Zamknęłam się w swojej obojętności, więc teraz muszę
ponosić konsekwencje. Trudno.
Rozdzieliłam się z przyjaciółmi tuż za wejściem do
szkoły. Ruszyłam w stronę ganku, oni ku swoim szafkom.
- Wyluzuj – szepnęłam do siebie i wziąwszy głęboki wdech,
otworzyłam drzwi.
Było na tyle wcześnie, że ganek, który nigdy nie był
mocno oblegany, świecił pustkami. Prócz CeCe, Rocky i Mike nie było nikogo
innego. Szeptali coś przy szafce rudowłosej, lecz odwrócili wzrok, kiedy
usłyszeli moje kroki.
- Hej – uśmiechnęłam się niepewnie.
- Cześć – przeciągle odparła Rocky.
- Nie będę wam przeszkadzała, wezmę tylko książki i
uciekam.
- Idiotka – mruknęła CeCe i ruszyła w moją stronę.
Poczułam się jak wtedy, pierwszego dnia roku szkolnego,
kiedy ruda po raz kolejny próbowała mnie poniżyć, a ja jej odpyskowałam. To
chora i głupia myśl, przecież od tamtej pory wszystko się zmieniło. Teraz
stoimy po tej samej stronie, jesteśmy przyjaciółmi i świetnie się dogadujemy.
- Można wiedzieć co ty sobie uroiłaś w tej pokręconej
główce?! – wrzasnęła dziewczyna stając tuż obok mnie.
- Słucham? – zdziwiłam się.
- Nie przychodzisz na próby, nie odbierasz telefonów, nie
odpowiadasz na wiadomości, nie zjawiasz się w stołówce, wybiegasz z sali zaraz
po pierwszym odgłosie dzwonka, zamykasz się w domu, olewasz wszystkich, a teraz
stajesz tutaj i jakby nigdy nic mówisz „wezmę tylko książki i uciekam” – CeCe
przerwała tyradę wyłącznie dlatego, że zabrakło jej powietrza w płucach.
- Wow – powiedziałam z podziwem – wyrzucić z siebie to
wszystko na jednym oddechu.
- Kretynka – parsknęła rudowłosa, a towarzystwo z tyłu
ledwie hamowało się od śmiechu.
- Nie przeczę, że zachowywałam się jak idiotka, ale teraz
już z tym koniec. Wróciła denerwująca mała Ally i tak łatwo się mnie nie
pozbędziecie – zaśmiałam się.
- Chodź tu! – Mike wyciągnął ramiona i śmiejąc się,
wykonaliśmy grupowy uścisk.
To zdumiewające, jak właściwie bezboleśnie i
błyskawicznie udawało mi się naprawić każdą z zaniedbanych przeze mnie relacji.
Przecież gdyby wystarczyło podejść, powiedzieć „cześć, znowu jestem fajna i was
lubię” to nie istniałaby ta cała masa zranionych, samotnych i opuszczonych
ludzi. Życie nie jest proste, słyszałam to powielekroć, a tu nagle wszystko
układa się po mojej myśli i na najmniejszy przyjazny gest z mojej strony,
wracają kumple. Coś tu było bardzo, bardzo nie tak. Cały ten dzień przebiegał
według tego samego schematu – spotkanie,
rozmowa, uśmiechy, przytulaniec i „żyli długo i szczęśliwie”. Denerwowało
mnie to. Miałam ochotę stanąć i zacząć wrzeszczeć. Rozumiem, że istnieją ludzie
wyrozumiali, że przyjaciół traktuje się inaczej niż przeciętnego znajomego, ale
to nie miało sensu. Zaczęłam zastanawiać się, jak ja bym postąpiła stojąc na
miejscu moich przyjaciół. Na początku wściekłabym się i to bardzo, później
wybaczyłabym, ale trwałoby to dłużej niż minutę czy dwie!
- Okej! Co jest? – nie wytrzymałam.
- To znaczy? – uprzejmie zdziwił się Ty.
Siedzieliśmy całą paczką w stołówce podczas przerwy na
lunch. Wszyscy byli tacy kochani, tacy normalni, tacy zwyczajni, że aż zbierało
mi się na mdłości.
- Powinniście się wściekać na mnie, a nie traktować z
taką wyrozumiałością!
- Ally, nie przesadzaj – machnęła ręką Maga.
- Coś się stało? – drążyłam temat, zauważywszy wymianę
spojrzeń między Deucem, a Kostką.
- Nie – w głosie Rocky ledwie co dało się wyczuć wahanie.
- No już, mówcie.
- Ally, chodź, zaraz mamy sprawdzian – CeCe poderwała się
z krzesła.
Kto by pomyślał, że będzie się tak śpieszyła na
matematykę.
- Chcę to usłyszeć, cokolwiek to jest – powiedziałam
stanowczo, ale spokojnie. – Obiecuję, że nie będę wariować.
- Jak chcesz – rudowłosa usiadła ponownie. – Liczyliśmy,
że uda nam się to ukryć przed tobą chociaż do końca lekcji.
- Ukryć? – zdziwiłam się.
- Posłuchaj Ally – odezwał się Austin. – Jakoś to
załatwimy, nie martw się.
- Co załatwicie? – zdenerwowałam się. – Mówcie w końcu.
Przenosiłam wzrok z jednej osoby na drugą, jednak wciąż
panowała cisza. O dziwo, nie bałam się tego, co miałam za chwilę usłyszeć.
- Speaker wyrzuciła cię z obsady musicalu – blondyn
wyrzucił to z siebie tak szybko, że bardziej domyślałam się słów niż je
słyszałam.
- Co? – błysnęłam inteligencją. Spodziewałam się
wszystkiego, ale nie czegoś takiego.
- Nie przychodziłaś na próby – szepnęła Maga nieśmiało.
No tak, olałam tę sprawę całkowicie, teraz mam za swoje.
- Nie myśl o tym! Załatwimy to jakoś – pośpieszył z
zapewnieniami Garby. – Napracowałaś się przy piosenkach i jesteś najlepsza.
- Zagrożę, że odejdę, jeśli będę musiał grać z kimś innym
– Austin uścisnął moją dłoń.
Zastanowiłam się nad tym. Gdyby cała obsada się zaparła,
wróciłabym do gry, ale czy rzeczywiście tego chciałam? Nie jestem tego pewna.
Miło byłoby błyszczeć na scenie, ale z moim lękiem już sam udział w przesłuchaniu
był cudem. Cudownym uczuciem była współpraca z tymi genialnymi ludźmi, ale ja
tak naprawdę nigdy nie wierzyłam w mój występ na premierze.
- Nie chcę – powiedziałam po dłuższej chwili milczenia. –
Dziękuję wam, ale ja nigdy nie mogłabym wystąpić przed publicznością.
- Ally, rozmawialiśmy już o tym – szepnął Austin.
- Będę zadowolona, jeśli będę mogła pomagać wam przy
muzyce – uśmiechnęłam się.
Nie przyznałam się do tego głośno, ale kamień spadł mi z
serca. Cały ten stres, blichtr i światła reflektorów to nie dla mnie. O wiele
lepiej czuję się za kulisami, dbając o oprawę. Kiedy jestem tylko cieniem, daję
z siebie sto procent, bo nie dopadają mnie ataki paniki.
Dalszą konwersację uniemożliwił nam dzwonek
obwieszczający koniec przerwy. Jęknęłam. Sprawdzian z matematyki to nie jest
to, o czym marzy nastolatka przeżywająca załamania emocjonalne. Reszta nie
miała takowych problemów, ale ich miny mówiły mi, że podzielają mój umiarkowany
entuzjazm. Cieszyło mnie jedno – gdy krążyłam między swoim pokojem, a
szpitalem, podciągnęłam się z matematyki, więc teraz istniała szansa, że nie
skompromituję się totalnie i mogę liczyć na dość dobry stopień.
- Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie –
zacytowała Dantego CeCe i z miną cierpiętnicy usiadła.
Matematyczka spoglądała na nas podejrzliwie. Wciąż
byłyśmy na czarnej liście przez incydent ze ściąganiem.
- Na ławkach pozostają wyłącznie długopisy – odezwała się
Weinberger tym charakterystycznym głosem, od którego krew krzepnie w żyłach. –
Ściągnie będzie surowo karane, o czym już wiecie.
Uśmiechnęłam się pod nosem, czego absolutnie nie powinnam
była czynić.
- Coś cię bawi panno Dawson? – serce niemal mi stanęło,
kiedy na krwistoczerwone wargi matematyczki wypełzł okropny uśmieszek.
Oddychaj, Allyson, oddychaj!
- Nie pani profesor, przepraszam – modliłam się w duchu
żeby na tym się skończyło i ku mojemu zdumieniu, tak właśnie było. Alleluja!
- Siadaj, mam cię na oku – syknęła nauczycielka i zaczęła
rozdawać kartki z testami.
Po raz kolejny przekonałam się, że niebo czuwa nad
szaleńcami - potrafiłam rozwiązać wszystkie zadania. Weinberger starała się
uczynić polecenia zawiłymi i skomplikowanymi, ale kiedy się już rozszyfrowało o
co tak naprawdę chodzi, okazywały się one banalne i dziecinnie proste. Nawet
nie zauważyłam, gdy kończyłam rozwiązywać ostatnie zadanie i pewna siebie
podniosłam rękę żeby oddać pracę. Matematyczka przyglądała mi się przez moment,
a ja dałabym sobie głowę uciąć, że w jej oczach czaiły się zaczątki uśmiechu.
To upiorne.
Rozejrzałam się po klasie. Większość osób uśmiechała się
pod nosem, a ja cieszyłam się z tego. Lubię tych ludzi i życzę im wszystkiego
najlepszego. Rok dłużej z Weinberger nie zalicza się do tej kategorii.
- Panno Dawson, odwracanie się podczas sprawdzianu jest
zabronione!
Cholera, jakże ja nie znoszę tej kobiety!
- Przepraszam – szepnęłam i zaczęłam bawić się
długopisem.
Do końca lekcji pozostało niewiele ponad pięć minut, a ja
wciąż bezmyślnie spoglądałam w ścianę, czekając na dzwonek, jak na wybawienie.
Każda lekcja matematyki upływała nam na odmawianiu modlitw i ukradkowym
czekaniu na przerwę. Zawsze, kiedy już traciłam nadzieję, że usłyszę ten
najpiękniejszy dźwięk na świecie, on rozbrzmiewał. Tak było i tym razem. Nie
czekając na resztę zebrałam swoje rzeczy i wyszłam. Nie byłam w stanie
przebywać w tej sali choć minutę dłużej. Świdrujący wzrok Weinberger przerażał
i irytował mnie jeszcze mocniej niż zazwyczaj.
- Uff! – odetchnęłam z ulgą i skierowałam kroki w stronę
ganku. Na korytarzu zaczęli pojawiać się uczniowie. Tłok i ścisk zapanował tak
niesamowity, że chcąc ominąć tych wszystkich ludzi, skręciłam ku sali
gimnastycznej, by drugimi drzwiami dojść do swojej szafki. Korytarz ten nie
jest tak oblegany, ponieważ tylko kilka sal lekcyjnych znajduje się tutaj, prym
wiedzie hala sportowa, która choć ogromna, wykorzystywana jest niezbyt często
zgodnie z jej przeznaczeniem. Na w-f w mojej szkole nie chadza wielu uczniów,
może tylko dwustu czy trzystu, mniej niż jest w samym moim roczniku.
- Zostaw mnie, proszę – zza kolumienki dobiegł mnie
znajomy głos. Przyśpieszyłam kroku chcąc zobaczyć, co jest przyczyną takiej
zmiany w zazwyczaj radosnym tonie Jose. Scena, którą ujrzałam sprawiła, że nie namyślając
się wiele, podbiegłam do przyjaciółki. Rozsadzał mnie tak wielki gniew, że samą
mnie przeraził. Kiedyś biłam się z Kiką na korytarzu, to, co wypełniało mnie
teraz było nieporównywalnie większe i straszniejsze.
- Zostaw ją! – powiedziałam na pozór spokojnie, ale stal
dźwięczała w moim głosie.
Przede mną stała Lena i jakby nigdy nic, zagradzała
przejście blondynce bawiąc się jej telefonem.
- Słucham? – jeszcze nikt nie postawił się tej grubej i
siejącej postrach dziewczynie. Chodziły słuchy, że kilka lat spędziła w
ośrodku, bo nie panuje nad agresją. Wyżywała się na każdym uczniu, jedynie
grupę przyjaciół CeCe zostawiając w spokoju, a teraz ja, niepozorna, mała
dziewczynka śmiałam rozkazywać tej hydrze.
- Zostaw ją! – powtórzyłam jeszcze bardziej stanowczo.
Gniew kipiał ze mnie. Błyskawicznie skojarzyłam sobie tajemniczą poranną
rozmowę Eve i Leny. Rozumiem, że można być świnią dla innych, ale żeby dręczyć
własną siostrę?!
- Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy, bo oberwiesz – Lena popchnęła
mnie na ścianę. Niezbyt mocno, ale wystarczająco, żeby rozsierdzić mnie jeszcze
bardziej, a nie sądziłam, że to możliwe.
- Rozumiem, że jesteś tylko sługuską, która wykonuje
czarną robotę, ale spróbuj jeszcze raz ruszyć tę dziewczynę, a pożałujesz! –
wrzasnęłam nie bacząc na słowa.
- Co ty – zaczęła dziewczyna, ale nie pozwoliłam jej
skończyć.
- Zamelduj swojej pani, że tym razem przegięła – syknęłam
z furią.
Złapałam Jose za rękę i odbierając Lenie telefon mojej
przyjaciółki, ruszyłam w dół korytarza. Hydra stała jak skamieniała. Nikt jej
jeszcze nie odpyskował, to, że takie chucherko jak ja się na to odważyło
musiało ją mocno zdziwić i przystopować. Nie zastanawiałam się nad tym, co by
było, gdyby Lena rzuciła się na mnie, myślałam tylko o tym, że nikomu nie
pozwolę tak traktować moich przyjaciół.
- Co to było? – wyrzuciła z siebie mocno zdziwiona i
wystraszona Jose.
- Nic, nie przejmuj się – próbowałam się uśmiechnąć,
kiedy wpadłam na kogoś i upadłam na ziemię.
- Uważaj trochę! – wrzasnął ktoś tuż obok mnie.
Rozcierając stłuczonego łokcia, spojrzałam na osobę,
która podnosiła się z ziemi.
Eve.
- Przesadziłaś – syknęłam, a dawna furia i nienawiść do
tego blond stwora znów mnie ogarnęła.
- Co proszę? To ty we mnie wpadłaś!
- Ally, chodźmy – Jose ciągnęła mnie za ramię. Rozumiałam
ją, była już świadkiem moich wybuchów i pewnie nie chciała żeby jej siostra
oberwała.
- Spodziewałam się po tobie wszystkiego, ale jak mogłaś
nasłać Leną na Josephine?! Zwariowałaś?! – wydarłam się olewając totalnie
błagalne prośby mojej przyjaciółki.
- Skąd – zająknęła się Eve, jednak po chwili opanowała
się. – Masz nie po kolei w głowie!
- Możesz sobie grać w swoje gierki i knuć intrygi, ale
wara od moich przyjaciół!
- Wymyśliłaś to sobie żeby zdobyć Austina, ale on jest
mój. Wygrałam – zaśmiała się gardłowo.
- Wygrałaś? – zakpiłam. – To twoje gry i jesteś w nich
dobra, ale ja nie zamierzam w to grać. Nie!
- Mała Ally, przegrywać też trzeba umieć – twarz Eve
wykrzywiła się w nieprzyjemnym i triumfującym uśmieszku.
Roześmiałam się.
- A co ja przegrałam? Austina? Nigdy o niego z tobą nie
walczyłam. Ostrzegam cię, wara od moich przyjaciół, bo pożałujesz. Nie chcesz
mieć we mnie wroga – spojrzałam blondynce prosto w oczy. – Uważaj, kiedy chodzi
o ludzi, których kocham jestem zdolna do wszystkiego.
Uśmiechnęłam się do Jose i odeszłam dumna z siebie.
Wiedziałam jedno – wygrałam bitwę, ale to nie zbliżyło mnie do końca tych
rozgrywek. Poniżyłam Eve w towarzystwie jej siostry, rozgryzłam ją i wykpiłam,
a to mogło oznaczać tylko jedno. Zaczyna się wojna. Zimna wojna, gdzie wszystkie
chwyty są dozwolone. Może i Eve ma większe doświadczenie w takich sprawach, ale
mówiłam prawdę, dla przyjaciół zrobię wszystko. W tej walce jeńców nie ma.
Można tylko wygrać i zgarnąć wszystko. Przegrana oznacza koniec. Broniąc
przyjaciółki stanęłam na drodze komuś, kto może zgnieść mnie jednym palcem. Jak
na razie Henrietta jest nowa i nie ma takiej pozycji wśród uczniów jak ja, ale
zagraża nie tylko mnie, ale i rządom królewskim CeCe. Okej, może jestem
stronnicza, bo znalazłam się w kręgu łask królowej, ale jedno jest pewne –
kiedy Eve zdobędzie władzę, w szkole rozpocznie się terror. To czego byłam
świadkiem jest tylko przedsmakiem. Zaczęło się niewinnie, od Austina, ale dziś
miarka się przebrała. Będę silna i będę walczyć.
Nazywam się Allyson Dawson i przysięgam, że nie pozwolę
by Henrietta Leona Evening wygrała ze mną. Piszę to tu, na kartach mojego
pamiętnika i zapisuję to również w duszy. To jest wojna i ja ją wygram.
________________________________________________________
Witajcie po długiej przerwie!
Z góry przepraszam za wszelkie błędy oraz literówki, ale jestem tak skonana, że nie mam sił by czytać to kilkakrotnie i poprawiać cokolwiek.
Powyższy rozdział dedykuję Julce - trzymam za Ciebie kciuki, wracaj do zdrowia kochana!
Pochwalę Wam się, że początkiem sierpnia przeprowadzam się do Walii.
Miał być Londyn, ale to nic, zawsze chciałam mieszkać nad morzem. :)
Co tam u Was słychać? Jakie macie plany na wakacje?
Koleżanka prosiła mnie o pomoc, więc wklejam to także tutaj - wejdźcie w ten link i zarejestrujcie się, ona ma z tego jakieś pieniądze, a ja święty spokój:
http://www.ermail.pl/link/X7eVeecAmlJYacmCJ2eCTjeA2alcN77j
Do napisania!
Kocham Was!
Wasza M.