10 marca
- Nie, Ally, z przepony! Nie nosem! - Pan Blind, jeden z naszych nauczycieli podczas rzymskich warsztatów wyglądał, jakby chciał rzucić we mnie trzymanymi w dłoniach nutami.
O ile za grę na pianinie zbierałam same pochwały, o tyle mój śpiew wywoływał irytację. Nie dlatego, że fałszowałam czy źle wchodziłam w takt, to było w porządku. Miałam problem z oddechem, co podobno, bo jak dla mnie nie było w tym żadnej różnicy, blokowało mnie i nie pozwalało rozwinąć się mojemu potencjałowi. Akurat! Jestem pewna, że upominanie nas sprawiało im przyjemność.
- Przerwa! - zadecydował mały człowieczek w kapeluszu. Ten sam, który z uporem maniaka wrzeszczał w kierunku mojej osoby: "przepona, cholera, przepona!". - Austin, teraz ty.
Z ulgą opuściłam pomieszczenie. Zdawałam sobie sprawę, że czeka nas charówka, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak ciężko. Nie radziłam sobie i czułam się z tym źle.
- Nie poszło najlepiej? - zapytała Gloucester.
Siedziała na krześle w korytarzu i pisała coś w notatniku. Zdziwiłam się, że w ogóle się odezwała. Przez te dwa dni zauważyłam, że jest dosyć wycofana i bierna. Miła i gotowa do pomocy, ale zamykająca się w sobie na każde, najmniejsze ofuknięcie. Komentarze Kola na pewno nie pomagały jej w integracji z naszą grupą. Wieść głosiła, że Teddy go zostawiła, a on, chcąc się na kimś odegrać, wziął sobie za cel niepozorną, milczącą Glou. Zazwyczaj tylko spuszczała głowę i nic nie odpowiadała na jego kąśliwe uwagi, ale zauważyłam, że strasznie się nimi przejmuje. Wczoraj tak mocno ścisnęła butelkę pełną wody, że płyn zaczął wyciekać na podłogę.
- Jestem beznadziejna - westchnęłam i z ulgą rzuciłam się na krzesło obok brunetki. - Ja wiem, że to ma nam pomóc, ale moja pewność siebie topnieje z każdą godziną.
- Blind to choleryk, ale jest najlepszy. - Dziewczyna spojrzała na mnie z nieśmiałym uśmiechem. - Musisz być naprawdę dobra, jeśli tak ostro cię traktuje.
- Dobra? - rzuciłam z ironią. Akurat. - Chyba tragiczna.
Oparłam głowę o ścianę i wsłuchiwałam się w dochodzące z oddali dźwięki pianina. Jeśli dobrze pamiętam, w sali z instrumentami powinny znajdować się teraz Trish i Kostka.
- Musi czuć, że dojdziesz daleko, jeśli ktoś jest kiepski, nie podchodzi do tego tak emocjonalnie. Im mocniej się wścieka, tym lepszego ma ucznia - wyjaśniła brunetka i zaproponowała urwanie się na kawę.
- Chętnie - zgodziłam się.
Miałam godzinę wolnego, ponieważ nie musiałam pojawiać się na warsztatach z pianina. O wiele milej było wykorzystać ten czas na zwiedzanie miasta w towarzystwie sympatycznej dziewczyny, niż siedzenie jak kretyn na korytarzu i wpatrywanie się w ścianę.
Zjechałyśmy na sam dół budynku, gdzie znajdowały się szatnie. Opatuliłam się w płaszcz i szczelnie owinęłam szalikiem. Jak zawsze, gdy na niego spoglądałam, czułam wzruszenie. Nie mogłam doczekać się momentu, gdy wysiądę z samolotu i zobaczę całą moją rodzinę. Mimo że dzwoniłam do nich codziennie, tęskniłam.
- Gotowa? - głos Glou wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak - pokiwałam głową i zerknęłam na moją towarzyszkę.
Zazdrościłam jej tego, jak dziewczęco i słodko wyglądała w sportowych ubraniach. Ja, kiedy tylko zakładałam bluzy czy sportowe buty, wyglądałam jakbym robiła porządki w szafce o nazwie ciuchy po domu. Niesamowite, że ktoś z takim potencjałem jest aż tak niepewny siebie.
- Hej, Ally, wychodzisz? - W szatni pojawił się Kol. Miał na sobie niebieską kurtkę, co utrudniało mi rozpoznanie, czy wchodzi, czy wychodzi.
- Na kawę - pokiwałam głową.
- Możemy z tobą? - zapytał brunet. - Ty i Dez czekają na zewnątrz.
- Jasne - zgodziłam się, nim sobie uświadomiłam, że moja towarzyszka może nie mieć ochoty na spędzanie czasu w towarzystwie kogoś, kto jej dokucza. - Glou?
Brunetka pokiwała głową. Kol najwyraźniej dopiero teraz ją spostrzegł. Skrzywił się, ale na szczęście, nie odezwał ani słowem.
Milcząc, wyszliśmy z nowoczesnego, pięciopiętrowego budynku, gdzie znajdowała się, co pani Speaker powtarzała pierdyliard razy na dzień, jedna z najlepszych szkół muzycznych. Teraz uczniowie mieli wolne, więc nasza grupa nie przeszkadzała w żadnych zajęciach.
- Uczysz się tutaj? - zapytał Dez, gdy brunetka prowadziła nas w stronę kawiarni. Myślę, że ją polubił, bo gdy tylko widział, że stoi sama, podchodził do niej, a gdy nasza grupa gdzieś wychodziła, zawsze starał się wciągnąć ją w rozmowę. On chyba także ją podbił, bo w jego towarzystwie stawała się odrobinę odważniejsza i trochę bardziej rozgadana. W tym akurat nie było nic dziwnego, mój przyjaciel jest przecież taki kochany, szalony i sympatyczny, nie da się go nie lubić. Potrafi rozbawić każdego!
- Nie - pokręciła głową dziewczyna. - Uczę się w domu.
- Naprawdę? Nie jest ci smutno? - Ty zmarszczył brwi. - Nie chodzisz na szkolne bale, nie masz znajomych, to znaczy...chciałem powiedzieć, że...eee...
Tyler słynie z tego, że najpierw mówi, a później myśli. Najczęściej, kiedy już pomyśli, robi mu się głupio, bo nieumyślnie kogoś zranił.
- Tato jest wiecznie w podróży, zmieniałam szkoły co miesiąc - brunetka uśmiechnęła się smutno. - To raczej nie sprzyja zawieraniu przyjaźni.
- Musiałaś zwiedzić wiele niesamowitych miejsc - powiedziałam.
- Tak - roześmiała się. - Mieszkałam już na wszystkich kontynentach.
- Jesteś Brytyjką? - zapytał Kol. - Słychać w akcencie.
Weszliśmy do uroczej kawiarenki. Znajdowała się w zagłębieniu uliczki i nie przypominała typowych kawiarni, w jakich bywałam do tej pory. Zazwyczaj w takich lokalach są eleganckie stoliczki, krzesełeczka i kelnerzy, którzy zdają się obserwować każdy nasz krok. Tutaj było inaczej. Wewnątrz pachniało świeżym, wyjętym przed sekundą z pieca ciastem, drewniane meble nie pochodziły z jednego zestawu, a na parapercie wylegiwały się dwa koty. Pulchna Włoszka w pasiastej sukience wycierała filiżanki, śpiewając cicho jakąś wesołą piosenkę. Byłam oczarowana! W całym lokalu wyczuwało się ciepło i miłość. To głupie, ale czułam się trochę jak w domu. Kiedy zajęliśmy miejsce, podeszła do nas brunetka, na oko po dwudziestce i szeroko się uśmiechając, przywitała się z Gloucester. Zamieniły kilka zdań po włosku, po czym dziewczyna odeszła.
- To rodzinna kawiarnia - wyjaśniła nasza towarzyszka. - Podają tu najlepsze ciasto świata, ale jeśli oczekujecie kawy o smaku tej podawanej w sieciówkach, możecie już wyjść. Nie ma tu nowoczesnych ekspresów, a wszystko jest robione osobiście i z sercem.
- Brzmi super - powiedział podekscytowany Ty, a cała nasza grupa się z nim zgodziła.
To było jak egzotyczna przygoda dla nastolatków wychowanych w kraju, gdzie wierzy się w kult pieniądza, globalizację i gdzie codzienna kawa ze Starbucksa czy Costy jest traktowana jak umycie zębów przez pójściem spać.
Polegając na Glou, zamówiliśmy cappuccino i ciasto drożdżowe z konfiturą malinową.
O Jezusie, to było precjozo nad precjozami!
- Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie - brunetka zwróciła się do Kola, gdy przestaliśmy zachwycać się cudami na naszych talerzach - tak, jestem Brytyjką.
- Nie tęsknisz za krajem? - zapytałam, upijając łyk przepysznej kawy.
- Właściwie to nigdy nie mieszkałam w Wielkiej Brytanii.
Miałam wrażenie, że nie chce o tym rozmawiać, więc postanowiłam zmienić temat.
- Gloucester - powiedziałam zamyślona. - Niezwykłe imię, prawda chłopcy?
- Masz rację, Alls, nigdy wcześniej się z nim nie spotkałem - przyznał Dez.
Brunetka wybuchnęła śmiechem.
- Właściwie to nie jest imię, a nazwa miasta, w którym poznali się moi rodzice.
- Coś jak Brooklyn Beckham? - uśmiechnął się Kol i to był chyba jego pierwszy objaw ciepła w stosunku do naszej przewodniczki.
- Właśnie tak - pokiwała głową zdumiona dziewczyna. Nie znała bruneta tak dobrze jak my i nie miała pojęcia, że jego złośliwości to nie objaw złej woli czy bycia frajerem, a akt jakiegoś buntu. Takie wyżycie się na kimś za zranioną dumę i złamane serce. Chociaż z tym sercem, tego nie byłam taka pewna. Od dłuższego czasu wszyscy zauważaliśmy, że Kol nie jest tak mocno zaangażowany w związek z Teddy jak na początku ich znajomości. Pamiętam jak uroczo wyglądali na balu halloweenowym, jak zakochani byli na imprezie sylwestrowej, a później coś się między nimi popsuło. Nie wiedziałam jak to dokładnie między nimi jest, bo chociaż wszyscy tworzyliśmy jedną, bardzo zgraną paczkę, nigdy nie byłam z Teddy dosyć blisko. Kostka wiedziała wszystko, w końcu były najlepszymi przyjaciółkami, ale nie chciałam jej wypytywać. Ciekawość ciekawością, ale pewnych rzeczy po prostu się nie robi. Znałam jakieś urywki opowieści, dlatego nie opowiadałam się po żadnej ze stron, mimo że, co zauważyłam dziś przy śniadaniu, nasza grupa podzieliła się na podgrupki - dziewczyny trzymały stronę Teddy, faceci - Kola. Ja byłam gdzieś z boku i wyjątkowo mi to pasowało. A najchętniej spędzałam czas z Glou, nawet, jeśli ta nic nie mówiła, a siedziała cichutko, słuchając na odtwarzaczu piosenek Eminema czy czytając "Lucasa". Postanowiłam przeczytać tę książkę po powrocie do kraju, bo brunetka gorąco ją polecała, twierdząc, że to jej ulubiona książka. Może to trochę egoistyczne, ale Gloucester była moją tarczą, chociaż nie miała o tym pojęcia.
Odkąd przyjechaliśmy, Garby męczył mnie, prosząc miliard razy na godzinę, żebym poprosiła Jacka o raporty, co robi Kim. Rozumiałam jego desperację, naprawdę mu na niej zależało i to było w pewien sposób urocze, ale ja nie mogłam tego zrobić. Wiem, że powinnam mu kategorycznie odmówić i wyjaśnić delikatnie dlaczego to robię, ale nie potrafiłam. Wolałam uciekać i go unikać tak, długo aż coś wymyślę. Przy pannie Sykes nie musiałam się obawiać, że Garby wyskoczy po raz kolejny z tematem swojej dziewczyny i to był wystarczający powód by spędzać z nią czas. Ale nie jedyny. Glou okazała się naprawdę cudowną, ciepłą osobą. Bardzo zabawną, wesołą i inteligentną, z którą można prowadzić rozmowy na każdy temat. Nie miało znaczenia czy rozmawiałyśmy o sarkastycznych tekstach Tony'ego Starka, którego uwielbiałyśmy, czy o nowych etykietkach na butelach z wodą. W takich chwilach zapominała o swoim ochronnym pancerzu - śmiała się, żartowała i była strasznie pozytywną, żywiołową osobą. Wydaje mi się, że inni także to zauważyli, bo zaczęli z nią spędzać więcej czasu. Obserwując Gloucester, zauważyłam jedno - ona się bała. Panicznie bała się odrzucenia i chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, jak mocno to widać. A może to tylko dla mnie było takie oczywiste, bo i we mnie tkwił ten strach? Mam cudownych przyjaciół, wspaniałą rodzinę i najlepszego chłopaka we wszechświecie, a mimo to, wciąż jestem tak strasznie zagubiona i niepewna siebie. Nie mam prawa oceniać innych i udzielać im dobrych rad, dopóki nie dojdę do porządku sama ze sobą.
- Tak, w Nowym Jorku - pokiwała głową dziewczyna, odpowiadając na pytanie zadane przez któregoś z chłopców. Nie miałam pojęcia o czym rozmawiają, dlatego zrobiłam mądrą minę i wgryzłam się w ciasto.
- Ja też - powiedział Kol. - Ekonomia.
- Naprawdę? - brunetka otworzyła szeroko oczy.
- Co w tym dziwnego? - teraz to Brandon się zdziwił, a ja zorientowałam się, że tematem dyskusji są studia. Kol miał w przyszłości przejąć rodzinną firmę.
- Bo nie do twarzy ci z matematyką * - wypaliła Glocester.
Wybuchnęłam śmiechem, a Dez i Tyler chociaż udawali poważnych, z trudem radzili sobie z opanowaniem wesołości. Kol nie miał pojęcia co powiedzieć. Bałam się, że rzuci jakiś bezczelny tekst, który sprawi, że nasza towarzyszka znów ucieknie do swojej skorupy.
- Nie rób takiej obrażonej miny, Brandon - Ty chichotał już otwarcie. - Bóg musiał mieć znakomity humor, kiedy cię tworzył.
- Ta - burknął Kol. - A kiedy tworzył ciebie, Blue, pomyliły mu się formy i skrzyżował małpę z amebą.
- Lepiej się nie odzywaj, Dez - ostrzegłam przyjaciela, który otwierał usta. - Zaraz zostaniesz wbity w ziemię przez ich cięte riposty.
- Czy ty, Allyson Dawson twierdzisz, że nasze riposty są kiepskie? - Tyler wskazł na mnie pacem.
- Skąd! Są ostre, że zaraz się wykrawię! - rzuciłam rozbawiona.
- Ally, nie bądź okrutna - uśmiechnęła się Glou. - Starają się.
- Nie pyskuj, Sykes - Kol uniósł brew. - Zaraz wbiję cię w ziemię mocą moich słów.
- Poczekaj, zadzwonię po koparkę - prychnęła dziewczyna.
Cała nasza grupa wybuchnęła śmiechem. To było niezwykłe i bardzo przyjemne. Żartowaliśmy i dogryzaliśmy sobie, bawiąc się przy tym bardzo dobrze. Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Nasza przerwa dobiegła końca i opatuliwszy się w płaszcze oraz kurtki, ruszyliśmy w drogę powrotną do szkoły.
Nie miałam ochoty wracać. Stresowałam się i nie czułam się tam komfortowo, kiedy na mnie krzyczano. Zajęcia były naprawdę super - gra na instumentach, nauka pisania tekstów, zajęcia ze śpiewu, prace w grupie, czułam, że tam pasuję. Byłam jak jabłko w szarlotce, jak koperek na ziemniakach, jak panierka na kotlecie - to było moje miejsce. A przynajmniej tak było, dopóki nie kończyłam pracy i nie słuchałam kolejnych krytycznych uwag. Wtedy odfruwały wszelkie pozytywne emocje.
- Przycichłaś - zauważył Dez, kiedy zbliżaliśmy się do drzwi budynku.
Nie było sensu kłamać, powiedziałam im, co leży mi na sercu.
- Ally, nikt nie może cię zmusić żebyś brała w tym udział - powiedział mój przyjaciel. - Jeśli Blind znowu zacznie na ciebie wrzeszczeć, wyjdź.
Tja, łatwo mu mówić.
- Ten wyjazd miał być nagrodą za ciężką pracę i możliwością doszlifowania talentu, nie musisz się zgadzać na poniżanie - dodał Ty.
- Jasne, Ally - Glou pokiwała głową. - Porozmawiaj z moim tatą. On zrozumie.
- Dziękuję wam - uśmiechnęłam się, chociaż byłam trochę zawstydzona i skrępowana tą sytuacją. - Chodźmy już do środka.
Wnętrze powitało nas ciepłem, które było błogosławieństwem i zbawieniem dla moich skostniałych dłoni. Oddaliśmy ubrania wierzchnie do szatni i rozmawiając szeptem, to miejsce jakoś nas przytłaczało, udaliśmy się do winy.
Na korytarzu siedziały CeCe, Rocky i Trish. Podeszliśmy do nich. Były czymś wyraźnie podekscytowane.
- Jesteście! - wykrzyknęła ruda. - Nie macie pojęcia co się stało!
- Racja, nie mamy. - Kol położył się na krześle, opierając głowę na kolanach Rocky. Byliśmy przyzwyczajeni do takiego zachowania i nie dopatrywaliśmy się w nim żadnych podtekstów.
- Pod koniec warsztatów najlepsza osoba nagra singiel, który dostanie dopuszczony do dystrybucji! - wyjaśniła CeCe.
- Serio?! - wykrzyknęliśmy jednocześnie, a brunet usiadł prosto.
- Tak - Trish pokiwała głową. - A jeśli singiel się spodoba, są realne szanse na kontrakt z wytwórnią.
Zapanowała cisza. Jeszcze przed chwilą byliśmy nastolatkami, którzy kochali muzykę i bawili się nią, a teraz ktoś z nas mógł spełnić swoje marzenia o sławie. Przez moment miałam obawy, że to może nas podzielić, wprowadzić niezdrową rywalizację i zazdrość, ale zbyt dobrze znałam tych ludzi. Muzyka była ważną częścią naszego życia, ale nie najważniejszą. Może Austin, CeCe, Teddy czy ja traktowaliśmy ją z namaszczeniem, ale, inni mieli pasje, które były ponad to. Dez i Kostka mieli swoje filmy, Garby, Ty i Mike taniec, Rocky zawsze powtarzała, że chce zawojować świat nauki, dla Trish to była zabawa, a inni mieli zaplanowane życie i nie chcieli w nim żadnych zmian. Faktem było, że ten kontrakt mógł zmienić życie nas wszystkich - w końcu piosenkarz potrzebuje zgranej ekipy, ale nie czułam parcia i ciśnienia, że to muszę być ja.
- Pamiętajcie, że jestem świetnym tancerzem - rzucił Ty, jak gdyby słyszał moje myśli.
- A ja gram na pianinie, gitarze i perkusji - dorzucił Kol.
- Jestem świetna w załatwianiu spraw niemożliwych - Trish również włączyła się w rozmowę.
- O, tu jesteście. - Z pomieszczenia po lewej stronie korytarza wyszła pani Speaker. - Pan Sykes chce was wszystkich widzieć.
Posłusznie wstaliśmy i ruszyliśmy na nauczycielką. Gloucester początkowo została sama na krześle, ale po chwili wstała i ruszyła za nami. Zastanawiałam się czy wiedziała o kontrakcie. Wydawała się zaskoczona, gdy usłyszała tę nowinę.
W sali, w której zazwyczaj odbywały się zajęcia grupowe była już cała nasza drużyna. Siedzieli w towarzystwie pana Sykesa, pana Blinda, pana Saragassi oraz pani Fence, która prowadziła zajęcia z tekściarstwa. Uwielbiałam ją. Zawsze rozumiała, co chcę przekazać i pomagała mi, kiedy brakowało mi słów. W dodatku bardzo mnie chwaliła, co było balsamem na moje zbolałe serce.
Nie chcieliśmy przeszkadzać, więc milcząc zajęliśmy nasze miejsca. Uśmiechnęłam się do siedzącego obok Austina i uścisnęłam jego dłoń. Nie widywaliśmy się zbyt często, bo kiedy ja miałam przerwy, blondyn miał ćwiczenia. Tylko wieczory spędzaliśmy razem, ale najczęściej byliśmy tak padnięci, że po prostu przysłuchiwaliśmy się innym.
- Dobrze, skoro nasi turyści już dotarli, możemy zacząć - powiedział pan Sykes. Reprezentował wytwórnię, więc logiczne było, że ma z nami najwięcej do omówienia.
- Znamy już wasze możliwości i wiemy czego możemy się po was spowiedzać - teraz to pan Blind przejął pałeczkę. - Wiem, że niektórzy z was mogą mnie nienawidzić, tak, Ally, to do ciebie, ale muszę przyznać z ręką na sercu, że już bardzo dawno nie prowadziłem tak utalentowanej i dobrej grupy.
Zaczerwieniłam się. Pan Blind był naprawdę w porządku, a ja, kiedy byłam na niego zła, życzyłam mu samych okropności. Jakie to typowe! Nie potrafimy sobie z czymś poradzić, więc zrzucamy winę na innych i obrażamy ich, nie zauważając, że to przecież my mamy problem, nie oni. Poczułam wstyd.
- Jak już wiecie, pod koniec tygodnia zostanie wybrana osoba, którą nasza wytwórnia wezmie pod swoje skrzydła. - Pan Sykes uważnie omiótł nas wzrokiem. - Nie zmarnujcie tej szansy.
Pokiwaliśmy głowami.
- Możecie już iść, na dziś koniec zajęć - zawołał pan Blind.
W ciszy wyszliśmy z pomieszczenia. Gdy zostaliśmy sami, zerkaliśmy na siebie przez moment, a później, jak na komendę, zaczęliśmy mówić wszyscy na raz. W tym bełkocie ciężko było cokolwiek zrozumieć, ale to nam nie przeszkadzało i dalej wykrzykiwaliśmy swoje opinie.
- Hej, hej, cisza! - zawołał Mike, przekrzykując nas wszystkich.
Zamilkliśmy i spojrzeliśmy na niego zaciekawieni.
- Jesteśmy jedną drużyną, prawda? - zapytał.
- Jasne, Mike - uśmiechnęła się Kostka. - Jesteśmy przyjaciółmi.
- Ten kontrakt niczego nie zmienia? - Najwyraźniej blondyn obawiał się, że tak bardzo skupimy się na rywalizacji, że przestaniemy się szanować i rozpadnie się relacja, którą budujemy od kilku miesięcy, a niektórzy nawet od lat.
- Ten kontrakt to super okazja i napewno wielka szansa - powiedział Kol. - Ale mi na nim nie zależy.
- Och, typowe - zakpiła Teddy. - Ty zawsze szybko się poddajesz.
- Skądże - z udawanym spokojem rzucił brunet. - Walczę tylko o sprawy, o które warto walczyć.
Blondynka gwałtownie wciągnęła powietrze. Za chwilę mogła wybuchnąć okropna awantura. Chcąc jej zapobiec, szybko się odezwałam, modląc się, żeby inni poszli w moje ślady.
- Może pójdziemy pozwiedzać?
- Musicie koniecznie zobaczyć fontanę di Trevi! - podłapała temat Glou.
- Super! Chodźmy! - Kostka pociągnęła Teddy za rękę i skierowała się ku windom.
Odetchnęłam z ulgą. Nie znosiłam, kiedy inni się kłócą. A najbardziej nie cierpiałam, gdy robią to publicznie. Takie sprawy były zbyt intymne i zawsze gdy byłam świadkiem takiej sytuacji, czułam się jak podglądacz zerkający do łazienki przez dziurkę od klucza.
- Mike - usłyszałam głos Deza. - Nie martw się, ten kontrakt to tylko fajny bonus, ale są rzeczy ważniejsze niż to.
Czułam dokładnie to samo. Nie ma znaczenia, kto zostanie gwiazdą, przecież nadal będzie moim przyjacielem.
Zjechaliśmy na dół i ubraliśmy się, starając się na siłę zachować pozory dobrego humoru i wesołości. Jeśli mam być szczera, to martwiło mni o wiele bardziej niż zazdrość i rywalizacja. Było oczywiste, że dopóki Kol i Teddy się nie zejdą, takie sytuacje będą się powtarzały i będziemy się dzielić.
- O czym myślisz? - zapytał Austin, pojawiając się po mojej lewej stronie.
- O Teddy i Kolu - odpowiedziałam, wsuwając dłoń w dłoń blondyna.
- Tak - przyznał. - Nie wygląda to zbyt dobrze.
- Myślisz, że kiedy my mamy gorsze dni, to wygląda tak samo?
Chłopak zastanawiał się przez moment, ja też.
- Nie sądzę - odezwał się w końcu. - Wydaje mi się, że to nie wychodzi poza nas.
Coś w tym było. Czasami wciągaliśmy Deza i Trish w nasze problemy, ale zazwyczaj staraliśmy się blokować i izolować naszych przyjaciół. To były sprawy, które dotyczyły tylko nas.
- Co sądzisz o tym kontrakcie? - zapytałam. - Bardzo ci zależy, prawda?
Austin od zawsze marzył o karierze piosenkarza. Muzyka była jego całym światem, towarzyszyła mu na każdyn kroku.
- To jak spełnienie moich marzeń - uśmiechnął się. - Mam szansę robić to, co kocham. Umrę ze szczęścia, jeśli mnie wybiorą. Odkąd pamiętam, robiłem wszystko, żeby pewnego dnia zostać kimś. Uczyłem się gry na instrumentach, chodziłem na lekcje śpiewu, brałem udział w konkursach. Jeszcze nigdy nie byłem tak blisko od realizacji moich planów!
- Austin, kochanie - zaczęłam zmartwiona. - Nie masz pewności, że ciebie wybiorą.
Chłopak zrobił smutną minę.
- Wiem. Najbardziej boję się CeCe, jest genialna, ale uwierz, że nie zamierzam dosypywać jej kwasku cytrynowego do wody, czy zamykać w szafie, żeby przegrała. Jedyne, co zrobię, to będę starał się być najlepszy.
Z całego serca pragnęłam, żeby spełniły się wszystkie jego marzenia. To takie zabawne. Tak często słyszymy te słowa. Przy okazji świąt, imienin czy urodzin powtarzają je wszyscy ludzie w naszym otoczeniu - i rodzina, i przyjaciele, i znajomi, z których znamy jedynie z widzenia. My sami również je bezmyślnie powtarzamy i nie przywiązujemy do nich najmniejszej wagi. Są dla nas tak oczywiste, jak "dzień dobry" mówione rano czy "wszystkiego najlepszego" pisane w dniu urodzin. Ale to tylko słowa. Żeby miały sens, trzeba naprawdę tego chcieć. Tak jak ja teraz. Pragnęłam z całych sił, żeby marzenia Austina stały się rzeczywistością i jeśli mogłabym mu w jakiś sposób pomóc, zrobiłabym to. Nie dlatego, że go kocham, a dlatego, że na to zasługiwał. To taki dobry, wspaniały człowiek. Najlepszy.
- To miejsce nazywa się Piazza di Trevi, czyli Plac di Trevi - powiedziała Glucester.
Byłam tak zajęta tym, co krąży w mojej głowie, że nawet nie zauważyłam, że jesteśmy już na miejscu. Rozjerzałam się i umarłam. Fasada absolutnie podbiła moje serce! Wyjęłam aparat i zaczęłam fotografować cały plac oraz naszą grupę.
- Według legendy, nazwa tego placu i fontanny pochodzi od imienia Trevia. Nosiła je dziewczyna, która odkryła tu wodę - brunetka zwinnie lawirowała wśród tłumu i prowadziła nas bliżej.
- Dlaczego ci wszyscy ludzie wrzucają tam monety? - zapytała Maga.
- Istnieją dwie wersje, sami wybierzcie, która wam bardziej odpowiada. - Staliśmy tuż przy fasadzie i obserwowaliśmy grupkę dzieci rzucającą pieniądze. - Wersja pierwsza mówi o tym, że kto wrzuci monetę do wody tej fontanny, wróci do Rzymu. Wersja druga, że spełni się życzenie, które wypowiemy.
Może to głupie, ale ja wierzę w takie rzeczy.
- Chcę spróbować! - zawołałam, a CeCe, Rocky, Kostka i Maga do mnie dołączyły.
- Stańcie tyłem - poinstruowała nas Glou. - Zamknijcie oczy i pomyślcie życzenie, rzucając monetę przez lewe ramię.
- Na trzy? - zapytał Dez, który do nas dołączył.
Reszta, choć się podśmiewywała, także wyjęła pieniądze i stanęła obok.
- Jeden, dwa, trzy! - odliczyła Gloucester.
- Chciałabym żeby miłość moja i Austina trwała wiecznie - pomyślałam, rzucając monetą.
Może komuś wydawałoby się to infantylne, ale patrząc jak rozpadają się związki moich przyjaciół, marzyłam tylko o tym, żeby nasza miłość nigdy się nie wypaliła.
- Okej, teraz, skoro już się obfotografowaliśmy, zaliczyliśmy typowe turystczne atrakcje i zasililiśmy kieszenie rzymskich meneli, może pójdziemy coś zjeść? - zaproponowała Trish, która nie była fanką szwendania się po mieście i wzdychania do starożytnych, wiekowych budowli.
- Dobry pomysł, Trish, padam z głodu - Garby przybił jej piątkę.
- Znam świetne miejsce - pokiwała głową Glou. - A co do rzymskich meneli, mylisz się Trish. Pieniądze wyławiają z fontanny pracownicy miejscy i wszystkie są przekazywane na renowacje oraz utrzymanie budynków.
- Serio? - zapytała Kostka.
Zaczęliśmy rozmawiać o tym, jaki to zastrzyk gotówki dla budżetu miasta. Rocky, Maga i Kol mieli najwięcej do powiedzenia. Matematyka i ekonomia nie stanowiły dla nich tajemnic. Głupsza część naszej grupy po prostu kiwała głowami i udawała, że rozumie ich wywody. Z początku i ja się temu przysłuchiwałam, ale po chwili się wyłączyłam. Robiłam zdjęcia i przyglądałam się moim towarzyszom. Dzięki temu zauważyłam jedno - Kol, Teddy i Garby nie byli jedynymi osobami, którzy udawali, że się świetnie bawią, kiedy w rzeczywistości coś rozrywało ich od środka. Austin także miał swoje problemy. I Kostka. I Trish. A mimo to nie narzekali i czerpali z wycieczki jak najwięcej. Postanowiłam wziąć z nich przykład. Okay, tęskniłam za domem. Okay, martwiłam się bratem. Okay, bolały mnie problemy rodzinne Austina. Tylko że to było gdzieś poza mną, a przynajmniej powinno być. Chociaż teraz. Chłonąc atmosferę jednego z najbardziej magicznych miast świata, doszłam do pewnego wniosku - mam wszystko, o czym mogłam marzyć - rodzinę, miłość, przyjaciół, czas zacząć to doceniać.
O ile za grę na pianinie zbierałam same pochwały, o tyle mój śpiew wywoływał irytację. Nie dlatego, że fałszowałam czy źle wchodziłam w takt, to było w porządku. Miałam problem z oddechem, co podobno, bo jak dla mnie nie było w tym żadnej różnicy, blokowało mnie i nie pozwalało rozwinąć się mojemu potencjałowi. Akurat! Jestem pewna, że upominanie nas sprawiało im przyjemność.
- Przerwa! - zadecydował mały człowieczek w kapeluszu. Ten sam, który z uporem maniaka wrzeszczał w kierunku mojej osoby: "przepona, cholera, przepona!". - Austin, teraz ty.
Z ulgą opuściłam pomieszczenie. Zdawałam sobie sprawę, że czeka nas charówka, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak ciężko. Nie radziłam sobie i czułam się z tym źle.
- Nie poszło najlepiej? - zapytała Gloucester.
Siedziała na krześle w korytarzu i pisała coś w notatniku. Zdziwiłam się, że w ogóle się odezwała. Przez te dwa dni zauważyłam, że jest dosyć wycofana i bierna. Miła i gotowa do pomocy, ale zamykająca się w sobie na każde, najmniejsze ofuknięcie. Komentarze Kola na pewno nie pomagały jej w integracji z naszą grupą. Wieść głosiła, że Teddy go zostawiła, a on, chcąc się na kimś odegrać, wziął sobie za cel niepozorną, milczącą Glou. Zazwyczaj tylko spuszczała głowę i nic nie odpowiadała na jego kąśliwe uwagi, ale zauważyłam, że strasznie się nimi przejmuje. Wczoraj tak mocno ścisnęła butelkę pełną wody, że płyn zaczął wyciekać na podłogę.
- Jestem beznadziejna - westchnęłam i z ulgą rzuciłam się na krzesło obok brunetki. - Ja wiem, że to ma nam pomóc, ale moja pewność siebie topnieje z każdą godziną.
- Blind to choleryk, ale jest najlepszy. - Dziewczyna spojrzała na mnie z nieśmiałym uśmiechem. - Musisz być naprawdę dobra, jeśli tak ostro cię traktuje.
- Dobra? - rzuciłam z ironią. Akurat. - Chyba tragiczna.
Oparłam głowę o ścianę i wsłuchiwałam się w dochodzące z oddali dźwięki pianina. Jeśli dobrze pamiętam, w sali z instrumentami powinny znajdować się teraz Trish i Kostka.
- Musi czuć, że dojdziesz daleko, jeśli ktoś jest kiepski, nie podchodzi do tego tak emocjonalnie. Im mocniej się wścieka, tym lepszego ma ucznia - wyjaśniła brunetka i zaproponowała urwanie się na kawę.
- Chętnie - zgodziłam się.
Miałam godzinę wolnego, ponieważ nie musiałam pojawiać się na warsztatach z pianina. O wiele milej było wykorzystać ten czas na zwiedzanie miasta w towarzystwie sympatycznej dziewczyny, niż siedzenie jak kretyn na korytarzu i wpatrywanie się w ścianę.
Zjechałyśmy na sam dół budynku, gdzie znajdowały się szatnie. Opatuliłam się w płaszcz i szczelnie owinęłam szalikiem. Jak zawsze, gdy na niego spoglądałam, czułam wzruszenie. Nie mogłam doczekać się momentu, gdy wysiądę z samolotu i zobaczę całą moją rodzinę. Mimo że dzwoniłam do nich codziennie, tęskniłam.
- Gotowa? - głos Glou wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak - pokiwałam głową i zerknęłam na moją towarzyszkę.
Zazdrościłam jej tego, jak dziewczęco i słodko wyglądała w sportowych ubraniach. Ja, kiedy tylko zakładałam bluzy czy sportowe buty, wyglądałam jakbym robiła porządki w szafce o nazwie ciuchy po domu. Niesamowite, że ktoś z takim potencjałem jest aż tak niepewny siebie.
- Hej, Ally, wychodzisz? - W szatni pojawił się Kol. Miał na sobie niebieską kurtkę, co utrudniało mi rozpoznanie, czy wchodzi, czy wychodzi.
- Na kawę - pokiwałam głową.
- Możemy z tobą? - zapytał brunet. - Ty i Dez czekają na zewnątrz.
- Jasne - zgodziłam się, nim sobie uświadomiłam, że moja towarzyszka może nie mieć ochoty na spędzanie czasu w towarzystwie kogoś, kto jej dokucza. - Glou?
Brunetka pokiwała głową. Kol najwyraźniej dopiero teraz ją spostrzegł. Skrzywił się, ale na szczęście, nie odezwał ani słowem.
Milcząc, wyszliśmy z nowoczesnego, pięciopiętrowego budynku, gdzie znajdowała się, co pani Speaker powtarzała pierdyliard razy na dzień, jedna z najlepszych szkół muzycznych. Teraz uczniowie mieli wolne, więc nasza grupa nie przeszkadzała w żadnych zajęciach.
- Uczysz się tutaj? - zapytał Dez, gdy brunetka prowadziła nas w stronę kawiarni. Myślę, że ją polubił, bo gdy tylko widział, że stoi sama, podchodził do niej, a gdy nasza grupa gdzieś wychodziła, zawsze starał się wciągnąć ją w rozmowę. On chyba także ją podbił, bo w jego towarzystwie stawała się odrobinę odważniejsza i trochę bardziej rozgadana. W tym akurat nie było nic dziwnego, mój przyjaciel jest przecież taki kochany, szalony i sympatyczny, nie da się go nie lubić. Potrafi rozbawić każdego!
- Nie - pokręciła głową dziewczyna. - Uczę się w domu.
- Naprawdę? Nie jest ci smutno? - Ty zmarszczył brwi. - Nie chodzisz na szkolne bale, nie masz znajomych, to znaczy...chciałem powiedzieć, że...eee...
Tyler słynie z tego, że najpierw mówi, a później myśli. Najczęściej, kiedy już pomyśli, robi mu się głupio, bo nieumyślnie kogoś zranił.
- Tato jest wiecznie w podróży, zmieniałam szkoły co miesiąc - brunetka uśmiechnęła się smutno. - To raczej nie sprzyja zawieraniu przyjaźni.
- Musiałaś zwiedzić wiele niesamowitych miejsc - powiedziałam.
- Tak - roześmiała się. - Mieszkałam już na wszystkich kontynentach.
- Jesteś Brytyjką? - zapytał Kol. - Słychać w akcencie.
Weszliśmy do uroczej kawiarenki. Znajdowała się w zagłębieniu uliczki i nie przypominała typowych kawiarni, w jakich bywałam do tej pory. Zazwyczaj w takich lokalach są eleganckie stoliczki, krzesełeczka i kelnerzy, którzy zdają się obserwować każdy nasz krok. Tutaj było inaczej. Wewnątrz pachniało świeżym, wyjętym przed sekundą z pieca ciastem, drewniane meble nie pochodziły z jednego zestawu, a na parapercie wylegiwały się dwa koty. Pulchna Włoszka w pasiastej sukience wycierała filiżanki, śpiewając cicho jakąś wesołą piosenkę. Byłam oczarowana! W całym lokalu wyczuwało się ciepło i miłość. To głupie, ale czułam się trochę jak w domu. Kiedy zajęliśmy miejsce, podeszła do nas brunetka, na oko po dwudziestce i szeroko się uśmiechając, przywitała się z Gloucester. Zamieniły kilka zdań po włosku, po czym dziewczyna odeszła.
- To rodzinna kawiarnia - wyjaśniła nasza towarzyszka. - Podają tu najlepsze ciasto świata, ale jeśli oczekujecie kawy o smaku tej podawanej w sieciówkach, możecie już wyjść. Nie ma tu nowoczesnych ekspresów, a wszystko jest robione osobiście i z sercem.
- Brzmi super - powiedział podekscytowany Ty, a cała nasza grupa się z nim zgodziła.
To było jak egzotyczna przygoda dla nastolatków wychowanych w kraju, gdzie wierzy się w kult pieniądza, globalizację i gdzie codzienna kawa ze Starbucksa czy Costy jest traktowana jak umycie zębów przez pójściem spać.
Polegając na Glou, zamówiliśmy cappuccino i ciasto drożdżowe z konfiturą malinową.
O Jezusie, to było precjozo nad precjozami!
- Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie - brunetka zwróciła się do Kola, gdy przestaliśmy zachwycać się cudami na naszych talerzach - tak, jestem Brytyjką.
- Nie tęsknisz za krajem? - zapytałam, upijając łyk przepysznej kawy.
- Właściwie to nigdy nie mieszkałam w Wielkiej Brytanii.
Miałam wrażenie, że nie chce o tym rozmawiać, więc postanowiłam zmienić temat.
- Gloucester - powiedziałam zamyślona. - Niezwykłe imię, prawda chłopcy?
- Masz rację, Alls, nigdy wcześniej się z nim nie spotkałem - przyznał Dez.
Brunetka wybuchnęła śmiechem.
- Właściwie to nie jest imię, a nazwa miasta, w którym poznali się moi rodzice.
- Coś jak Brooklyn Beckham? - uśmiechnął się Kol i to był chyba jego pierwszy objaw ciepła w stosunku do naszej przewodniczki.
- Właśnie tak - pokiwała głową zdumiona dziewczyna. Nie znała bruneta tak dobrze jak my i nie miała pojęcia, że jego złośliwości to nie objaw złej woli czy bycia frajerem, a akt jakiegoś buntu. Takie wyżycie się na kimś za zranioną dumę i złamane serce. Chociaż z tym sercem, tego nie byłam taka pewna. Od dłuższego czasu wszyscy zauważaliśmy, że Kol nie jest tak mocno zaangażowany w związek z Teddy jak na początku ich znajomości. Pamiętam jak uroczo wyglądali na balu halloweenowym, jak zakochani byli na imprezie sylwestrowej, a później coś się między nimi popsuło. Nie wiedziałam jak to dokładnie między nimi jest, bo chociaż wszyscy tworzyliśmy jedną, bardzo zgraną paczkę, nigdy nie byłam z Teddy dosyć blisko. Kostka wiedziała wszystko, w końcu były najlepszymi przyjaciółkami, ale nie chciałam jej wypytywać. Ciekawość ciekawością, ale pewnych rzeczy po prostu się nie robi. Znałam jakieś urywki opowieści, dlatego nie opowiadałam się po żadnej ze stron, mimo że, co zauważyłam dziś przy śniadaniu, nasza grupa podzieliła się na podgrupki - dziewczyny trzymały stronę Teddy, faceci - Kola. Ja byłam gdzieś z boku i wyjątkowo mi to pasowało. A najchętniej spędzałam czas z Glou, nawet, jeśli ta nic nie mówiła, a siedziała cichutko, słuchając na odtwarzaczu piosenek Eminema czy czytając "Lucasa". Postanowiłam przeczytać tę książkę po powrocie do kraju, bo brunetka gorąco ją polecała, twierdząc, że to jej ulubiona książka. Może to trochę egoistyczne, ale Gloucester była moją tarczą, chociaż nie miała o tym pojęcia.
Odkąd przyjechaliśmy, Garby męczył mnie, prosząc miliard razy na godzinę, żebym poprosiła Jacka o raporty, co robi Kim. Rozumiałam jego desperację, naprawdę mu na niej zależało i to było w pewien sposób urocze, ale ja nie mogłam tego zrobić. Wiem, że powinnam mu kategorycznie odmówić i wyjaśnić delikatnie dlaczego to robię, ale nie potrafiłam. Wolałam uciekać i go unikać tak, długo aż coś wymyślę. Przy pannie Sykes nie musiałam się obawiać, że Garby wyskoczy po raz kolejny z tematem swojej dziewczyny i to był wystarczający powód by spędzać z nią czas. Ale nie jedyny. Glou okazała się naprawdę cudowną, ciepłą osobą. Bardzo zabawną, wesołą i inteligentną, z którą można prowadzić rozmowy na każdy temat. Nie miało znaczenia czy rozmawiałyśmy o sarkastycznych tekstach Tony'ego Starka, którego uwielbiałyśmy, czy o nowych etykietkach na butelach z wodą. W takich chwilach zapominała o swoim ochronnym pancerzu - śmiała się, żartowała i była strasznie pozytywną, żywiołową osobą. Wydaje mi się, że inni także to zauważyli, bo zaczęli z nią spędzać więcej czasu. Obserwując Gloucester, zauważyłam jedno - ona się bała. Panicznie bała się odrzucenia i chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, jak mocno to widać. A może to tylko dla mnie było takie oczywiste, bo i we mnie tkwił ten strach? Mam cudownych przyjaciół, wspaniałą rodzinę i najlepszego chłopaka we wszechświecie, a mimo to, wciąż jestem tak strasznie zagubiona i niepewna siebie. Nie mam prawa oceniać innych i udzielać im dobrych rad, dopóki nie dojdę do porządku sama ze sobą.
- Tak, w Nowym Jorku - pokiwała głową dziewczyna, odpowiadając na pytanie zadane przez któregoś z chłopców. Nie miałam pojęcia o czym rozmawiają, dlatego zrobiłam mądrą minę i wgryzłam się w ciasto.
- Ja też - powiedział Kol. - Ekonomia.
- Naprawdę? - brunetka otworzyła szeroko oczy.
- Co w tym dziwnego? - teraz to Brandon się zdziwił, a ja zorientowałam się, że tematem dyskusji są studia. Kol miał w przyszłości przejąć rodzinną firmę.
- Bo nie do twarzy ci z matematyką * - wypaliła Glocester.
Wybuchnęłam śmiechem, a Dez i Tyler chociaż udawali poważnych, z trudem radzili sobie z opanowaniem wesołości. Kol nie miał pojęcia co powiedzieć. Bałam się, że rzuci jakiś bezczelny tekst, który sprawi, że nasza towarzyszka znów ucieknie do swojej skorupy.
- Nie rób takiej obrażonej miny, Brandon - Ty chichotał już otwarcie. - Bóg musiał mieć znakomity humor, kiedy cię tworzył.
- Ta - burknął Kol. - A kiedy tworzył ciebie, Blue, pomyliły mu się formy i skrzyżował małpę z amebą.
- Lepiej się nie odzywaj, Dez - ostrzegłam przyjaciela, który otwierał usta. - Zaraz zostaniesz wbity w ziemię przez ich cięte riposty.
- Czy ty, Allyson Dawson twierdzisz, że nasze riposty są kiepskie? - Tyler wskazł na mnie pacem.
- Skąd! Są ostre, że zaraz się wykrawię! - rzuciłam rozbawiona.
- Ally, nie bądź okrutna - uśmiechnęła się Glou. - Starają się.
- Nie pyskuj, Sykes - Kol uniósł brew. - Zaraz wbiję cię w ziemię mocą moich słów.
- Poczekaj, zadzwonię po koparkę - prychnęła dziewczyna.
Cała nasza grupa wybuchnęła śmiechem. To było niezwykłe i bardzo przyjemne. Żartowaliśmy i dogryzaliśmy sobie, bawiąc się przy tym bardzo dobrze. Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Nasza przerwa dobiegła końca i opatuliwszy się w płaszcze oraz kurtki, ruszyliśmy w drogę powrotną do szkoły.
Nie miałam ochoty wracać. Stresowałam się i nie czułam się tam komfortowo, kiedy na mnie krzyczano. Zajęcia były naprawdę super - gra na instumentach, nauka pisania tekstów, zajęcia ze śpiewu, prace w grupie, czułam, że tam pasuję. Byłam jak jabłko w szarlotce, jak koperek na ziemniakach, jak panierka na kotlecie - to było moje miejsce. A przynajmniej tak było, dopóki nie kończyłam pracy i nie słuchałam kolejnych krytycznych uwag. Wtedy odfruwały wszelkie pozytywne emocje.
- Przycichłaś - zauważył Dez, kiedy zbliżaliśmy się do drzwi budynku.
Nie było sensu kłamać, powiedziałam im, co leży mi na sercu.
- Ally, nikt nie może cię zmusić żebyś brała w tym udział - powiedział mój przyjaciel. - Jeśli Blind znowu zacznie na ciebie wrzeszczeć, wyjdź.
Tja, łatwo mu mówić.
- Ten wyjazd miał być nagrodą za ciężką pracę i możliwością doszlifowania talentu, nie musisz się zgadzać na poniżanie - dodał Ty.
- Jasne, Ally - Glou pokiwała głową. - Porozmawiaj z moim tatą. On zrozumie.
- Dziękuję wam - uśmiechnęłam się, chociaż byłam trochę zawstydzona i skrępowana tą sytuacją. - Chodźmy już do środka.
Wnętrze powitało nas ciepłem, które było błogosławieństwem i zbawieniem dla moich skostniałych dłoni. Oddaliśmy ubrania wierzchnie do szatni i rozmawiając szeptem, to miejsce jakoś nas przytłaczało, udaliśmy się do winy.
Na korytarzu siedziały CeCe, Rocky i Trish. Podeszliśmy do nich. Były czymś wyraźnie podekscytowane.
- Jesteście! - wykrzyknęła ruda. - Nie macie pojęcia co się stało!
- Racja, nie mamy. - Kol położył się na krześle, opierając głowę na kolanach Rocky. Byliśmy przyzwyczajeni do takiego zachowania i nie dopatrywaliśmy się w nim żadnych podtekstów.
- Pod koniec warsztatów najlepsza osoba nagra singiel, który dostanie dopuszczony do dystrybucji! - wyjaśniła CeCe.
- Serio?! - wykrzyknęliśmy jednocześnie, a brunet usiadł prosto.
- Tak - Trish pokiwała głową. - A jeśli singiel się spodoba, są realne szanse na kontrakt z wytwórnią.
Zapanowała cisza. Jeszcze przed chwilą byliśmy nastolatkami, którzy kochali muzykę i bawili się nią, a teraz ktoś z nas mógł spełnić swoje marzenia o sławie. Przez moment miałam obawy, że to może nas podzielić, wprowadzić niezdrową rywalizację i zazdrość, ale zbyt dobrze znałam tych ludzi. Muzyka była ważną częścią naszego życia, ale nie najważniejszą. Może Austin, CeCe, Teddy czy ja traktowaliśmy ją z namaszczeniem, ale, inni mieli pasje, które były ponad to. Dez i Kostka mieli swoje filmy, Garby, Ty i Mike taniec, Rocky zawsze powtarzała, że chce zawojować świat nauki, dla Trish to była zabawa, a inni mieli zaplanowane życie i nie chcieli w nim żadnych zmian. Faktem było, że ten kontrakt mógł zmienić życie nas wszystkich - w końcu piosenkarz potrzebuje zgranej ekipy, ale nie czułam parcia i ciśnienia, że to muszę być ja.
- Pamiętajcie, że jestem świetnym tancerzem - rzucił Ty, jak gdyby słyszał moje myśli.
- A ja gram na pianinie, gitarze i perkusji - dorzucił Kol.
- Jestem świetna w załatwianiu spraw niemożliwych - Trish również włączyła się w rozmowę.
- O, tu jesteście. - Z pomieszczenia po lewej stronie korytarza wyszła pani Speaker. - Pan Sykes chce was wszystkich widzieć.
Posłusznie wstaliśmy i ruszyliśmy na nauczycielką. Gloucester początkowo została sama na krześle, ale po chwili wstała i ruszyła za nami. Zastanawiałam się czy wiedziała o kontrakcie. Wydawała się zaskoczona, gdy usłyszała tę nowinę.
W sali, w której zazwyczaj odbywały się zajęcia grupowe była już cała nasza drużyna. Siedzieli w towarzystwie pana Sykesa, pana Blinda, pana Saragassi oraz pani Fence, która prowadziła zajęcia z tekściarstwa. Uwielbiałam ją. Zawsze rozumiała, co chcę przekazać i pomagała mi, kiedy brakowało mi słów. W dodatku bardzo mnie chwaliła, co było balsamem na moje zbolałe serce.
Nie chcieliśmy przeszkadzać, więc milcząc zajęliśmy nasze miejsca. Uśmiechnęłam się do siedzącego obok Austina i uścisnęłam jego dłoń. Nie widywaliśmy się zbyt często, bo kiedy ja miałam przerwy, blondyn miał ćwiczenia. Tylko wieczory spędzaliśmy razem, ale najczęściej byliśmy tak padnięci, że po prostu przysłuchiwaliśmy się innym.
- Dobrze, skoro nasi turyści już dotarli, możemy zacząć - powiedział pan Sykes. Reprezentował wytwórnię, więc logiczne było, że ma z nami najwięcej do omówienia.
- Znamy już wasze możliwości i wiemy czego możemy się po was spowiedzać - teraz to pan Blind przejął pałeczkę. - Wiem, że niektórzy z was mogą mnie nienawidzić, tak, Ally, to do ciebie, ale muszę przyznać z ręką na sercu, że już bardzo dawno nie prowadziłem tak utalentowanej i dobrej grupy.
Zaczerwieniłam się. Pan Blind był naprawdę w porządku, a ja, kiedy byłam na niego zła, życzyłam mu samych okropności. Jakie to typowe! Nie potrafimy sobie z czymś poradzić, więc zrzucamy winę na innych i obrażamy ich, nie zauważając, że to przecież my mamy problem, nie oni. Poczułam wstyd.
- Jak już wiecie, pod koniec tygodnia zostanie wybrana osoba, którą nasza wytwórnia wezmie pod swoje skrzydła. - Pan Sykes uważnie omiótł nas wzrokiem. - Nie zmarnujcie tej szansy.
Pokiwaliśmy głowami.
- Możecie już iść, na dziś koniec zajęć - zawołał pan Blind.
W ciszy wyszliśmy z pomieszczenia. Gdy zostaliśmy sami, zerkaliśmy na siebie przez moment, a później, jak na komendę, zaczęliśmy mówić wszyscy na raz. W tym bełkocie ciężko było cokolwiek zrozumieć, ale to nam nie przeszkadzało i dalej wykrzykiwaliśmy swoje opinie.
- Hej, hej, cisza! - zawołał Mike, przekrzykując nas wszystkich.
Zamilkliśmy i spojrzeliśmy na niego zaciekawieni.
- Jesteśmy jedną drużyną, prawda? - zapytał.
- Jasne, Mike - uśmiechnęła się Kostka. - Jesteśmy przyjaciółmi.
- Ten kontrakt niczego nie zmienia? - Najwyraźniej blondyn obawiał się, że tak bardzo skupimy się na rywalizacji, że przestaniemy się szanować i rozpadnie się relacja, którą budujemy od kilku miesięcy, a niektórzy nawet od lat.
- Ten kontrakt to super okazja i napewno wielka szansa - powiedział Kol. - Ale mi na nim nie zależy.
- Och, typowe - zakpiła Teddy. - Ty zawsze szybko się poddajesz.
- Skądże - z udawanym spokojem rzucił brunet. - Walczę tylko o sprawy, o które warto walczyć.
Blondynka gwałtownie wciągnęła powietrze. Za chwilę mogła wybuchnąć okropna awantura. Chcąc jej zapobiec, szybko się odezwałam, modląc się, żeby inni poszli w moje ślady.
- Może pójdziemy pozwiedzać?
- Musicie koniecznie zobaczyć fontanę di Trevi! - podłapała temat Glou.
- Super! Chodźmy! - Kostka pociągnęła Teddy za rękę i skierowała się ku windom.
Odetchnęłam z ulgą. Nie znosiłam, kiedy inni się kłócą. A najbardziej nie cierpiałam, gdy robią to publicznie. Takie sprawy były zbyt intymne i zawsze gdy byłam świadkiem takiej sytuacji, czułam się jak podglądacz zerkający do łazienki przez dziurkę od klucza.
- Mike - usłyszałam głos Deza. - Nie martw się, ten kontrakt to tylko fajny bonus, ale są rzeczy ważniejsze niż to.
Czułam dokładnie to samo. Nie ma znaczenia, kto zostanie gwiazdą, przecież nadal będzie moim przyjacielem.
Zjechaliśmy na dół i ubraliśmy się, starając się na siłę zachować pozory dobrego humoru i wesołości. Jeśli mam być szczera, to martwiło mni o wiele bardziej niż zazdrość i rywalizacja. Było oczywiste, że dopóki Kol i Teddy się nie zejdą, takie sytuacje będą się powtarzały i będziemy się dzielić.
- O czym myślisz? - zapytał Austin, pojawiając się po mojej lewej stronie.
- O Teddy i Kolu - odpowiedziałam, wsuwając dłoń w dłoń blondyna.
- Tak - przyznał. - Nie wygląda to zbyt dobrze.
- Myślisz, że kiedy my mamy gorsze dni, to wygląda tak samo?
Chłopak zastanawiał się przez moment, ja też.
- Nie sądzę - odezwał się w końcu. - Wydaje mi się, że to nie wychodzi poza nas.
Coś w tym było. Czasami wciągaliśmy Deza i Trish w nasze problemy, ale zazwyczaj staraliśmy się blokować i izolować naszych przyjaciół. To były sprawy, które dotyczyły tylko nas.
- Co sądzisz o tym kontrakcie? - zapytałam. - Bardzo ci zależy, prawda?
Austin od zawsze marzył o karierze piosenkarza. Muzyka była jego całym światem, towarzyszyła mu na każdyn kroku.
- To jak spełnienie moich marzeń - uśmiechnął się. - Mam szansę robić to, co kocham. Umrę ze szczęścia, jeśli mnie wybiorą. Odkąd pamiętam, robiłem wszystko, żeby pewnego dnia zostać kimś. Uczyłem się gry na instrumentach, chodziłem na lekcje śpiewu, brałem udział w konkursach. Jeszcze nigdy nie byłem tak blisko od realizacji moich planów!
- Austin, kochanie - zaczęłam zmartwiona. - Nie masz pewności, że ciebie wybiorą.
Chłopak zrobił smutną minę.
- Wiem. Najbardziej boję się CeCe, jest genialna, ale uwierz, że nie zamierzam dosypywać jej kwasku cytrynowego do wody, czy zamykać w szafie, żeby przegrała. Jedyne, co zrobię, to będę starał się być najlepszy.
Z całego serca pragnęłam, żeby spełniły się wszystkie jego marzenia. To takie zabawne. Tak często słyszymy te słowa. Przy okazji świąt, imienin czy urodzin powtarzają je wszyscy ludzie w naszym otoczeniu - i rodzina, i przyjaciele, i znajomi, z których znamy jedynie z widzenia. My sami również je bezmyślnie powtarzamy i nie przywiązujemy do nich najmniejszej wagi. Są dla nas tak oczywiste, jak "dzień dobry" mówione rano czy "wszystkiego najlepszego" pisane w dniu urodzin. Ale to tylko słowa. Żeby miały sens, trzeba naprawdę tego chcieć. Tak jak ja teraz. Pragnęłam z całych sił, żeby marzenia Austina stały się rzeczywistością i jeśli mogłabym mu w jakiś sposób pomóc, zrobiłabym to. Nie dlatego, że go kocham, a dlatego, że na to zasługiwał. To taki dobry, wspaniały człowiek. Najlepszy.
- To miejsce nazywa się Piazza di Trevi, czyli Plac di Trevi - powiedziała Glucester.
Byłam tak zajęta tym, co krąży w mojej głowie, że nawet nie zauważyłam, że jesteśmy już na miejscu. Rozjerzałam się i umarłam. Fasada absolutnie podbiła moje serce! Wyjęłam aparat i zaczęłam fotografować cały plac oraz naszą grupę.
- Według legendy, nazwa tego placu i fontanny pochodzi od imienia Trevia. Nosiła je dziewczyna, która odkryła tu wodę - brunetka zwinnie lawirowała wśród tłumu i prowadziła nas bliżej.
- Dlaczego ci wszyscy ludzie wrzucają tam monety? - zapytała Maga.
- Istnieją dwie wersje, sami wybierzcie, która wam bardziej odpowiada. - Staliśmy tuż przy fasadzie i obserwowaliśmy grupkę dzieci rzucającą pieniądze. - Wersja pierwsza mówi o tym, że kto wrzuci monetę do wody tej fontanny, wróci do Rzymu. Wersja druga, że spełni się życzenie, które wypowiemy.
Może to głupie, ale ja wierzę w takie rzeczy.
- Chcę spróbować! - zawołałam, a CeCe, Rocky, Kostka i Maga do mnie dołączyły.
- Stańcie tyłem - poinstruowała nas Glou. - Zamknijcie oczy i pomyślcie życzenie, rzucając monetę przez lewe ramię.
- Na trzy? - zapytał Dez, który do nas dołączył.
Reszta, choć się podśmiewywała, także wyjęła pieniądze i stanęła obok.
- Jeden, dwa, trzy! - odliczyła Gloucester.
- Chciałabym żeby miłość moja i Austina trwała wiecznie - pomyślałam, rzucając monetą.
Może komuś wydawałoby się to infantylne, ale patrząc jak rozpadają się związki moich przyjaciół, marzyłam tylko o tym, żeby nasza miłość nigdy się nie wypaliła.
- Okej, teraz, skoro już się obfotografowaliśmy, zaliczyliśmy typowe turystczne atrakcje i zasililiśmy kieszenie rzymskich meneli, może pójdziemy coś zjeść? - zaproponowała Trish, która nie była fanką szwendania się po mieście i wzdychania do starożytnych, wiekowych budowli.
- Dobry pomysł, Trish, padam z głodu - Garby przybił jej piątkę.
- Znam świetne miejsce - pokiwała głową Glou. - A co do rzymskich meneli, mylisz się Trish. Pieniądze wyławiają z fontanny pracownicy miejscy i wszystkie są przekazywane na renowacje oraz utrzymanie budynków.
- Serio? - zapytała Kostka.
Zaczęliśmy rozmawiać o tym, jaki to zastrzyk gotówki dla budżetu miasta. Rocky, Maga i Kol mieli najwięcej do powiedzenia. Matematyka i ekonomia nie stanowiły dla nich tajemnic. Głupsza część naszej grupy po prostu kiwała głowami i udawała, że rozumie ich wywody. Z początku i ja się temu przysłuchiwałam, ale po chwili się wyłączyłam. Robiłam zdjęcia i przyglądałam się moim towarzyszom. Dzięki temu zauważyłam jedno - Kol, Teddy i Garby nie byli jedynymi osobami, którzy udawali, że się świetnie bawią, kiedy w rzeczywistości coś rozrywało ich od środka. Austin także miał swoje problemy. I Kostka. I Trish. A mimo to nie narzekali i czerpali z wycieczki jak najwięcej. Postanowiłam wziąć z nich przykład. Okay, tęskniłam za domem. Okay, martwiłam się bratem. Okay, bolały mnie problemy rodzinne Austina. Tylko że to było gdzieś poza mną, a przynajmniej powinno być. Chociaż teraz. Chłonąc atmosferę jednego z najbardziej magicznych miast świata, doszłam do pewnego wniosku - mam wszystko, o czym mogłam marzyć - rodzinę, miłość, przyjaciół, czas zacząć to doceniać.
* Tekst autorstwa Raff, absolutny zakaz kopiowania.
__________________________________
Hiya!
Tak, wiem, nie odzywałam się od baaaaardzo dawna, ale nie miałam ostatnio zbyt dobrego okresu w życiu. Nie martwcie się jednak, nie zamierzam porzucać historii Ali Di.
Rozdział z dedykacją dla Laczusi, które dopatrzą się tu masy inspiracji, a raczej opowieści z naszych rozmów.
Ps. Mam nadzieję, że polubiliście Glou, bo zagości tu na dłużej.
wasza m.
Taaaak, rossdział! Oficjalnie, już jako 15-latka mogę skomentować ten rossdział. :'3
OdpowiedzUsuńMika, nieświadomie dałaś mi super prezent na urodziny, thanks! <3
Lubię Glou, jest extra, chciałabym mieć taką przyjaciółkę :)
Coś mi się wydaje, że Aus wygra ten konkurs, albo Ally. Ale wygląda na to, że będzie akcja. mam wiele przekonań do następnego. Czuje w pięcie, że między Kolem a Glou coś będzie. Znowu będzie coś między Austinem i Ally (kłótnia xd) i w ogóle przeczuwam, że wydarzy się coś złego :(
Z drugiej strony jednak Mika może mnie pozdrowić środkowym paluszkiem i napisać super duper tęcza power rossdział z miłością i pocałunkami na każdym kroku. Mimo wszystko czekam na kolejny rossdział, nie przejmuj się czasem Miko. Poświętuj Wielkanoc, poszukaj jajek, czy coś. Z rozdziałem się nie śpiesz, chociaż byłoby fajnie. :P
Pozdrawiam gorąco (chyba mam gorączkę) i niech Aragornowa moc trzyma cię w swych objęciach Mika :) Happy Easter c':
Baj
P.s. Rossdział - jak ty to mówisz - precjozo® <3
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńCzekam na next <3
Jakoś nie przepadam za Kolem.. Nie wiem czemu. Jakoś tak...
OdpowiedzUsuńAle rossdział boski i czekam na następny i nie mogę się go doczekać i.. no :)
Zapraszam do sb: http://my-r5-story.blogspot.com
Obrazisz się na mnie, jeśli napiszę Ci, że zajrzałam tutaj ponieważ nie mam właściwie, co robić *kłamstwo* i przypomniałam sobie, że ZNOWU nie skomentowałam rozdziału. Jednym okiem oglądam mecz, drugim zaglądam na otwartego Worda i staram się skleić coś sensownego po angielsku dla kumpeli, ponieważ mam zbyt dobre serduszko. W każdym razie przechodzę do komentowania.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Glou! Tak przy okazji, skąd Ty wytrzasnęłaś to imię?! Jest genialne! Tak bardzo oryginalne. W każdym Twoim rozdziale jest spora część poświęcona opisom, ale w tym mam wrażenie, że jest ich o wiele więcej. Aczkolwiek nie mam nic przeciwko temu, bo uwielbiam! Chociaż momentami myśli Ally są maksymalnie pokręcone, to wciąż jedyne w swoim rodzaju. O dziwo w tym rozdziale Ally nie zdenerwowała mnie. Właściwie była całkiem okej i, aż sama się sobie dziwię, że nie chciałam nią potrząsnąć. Teraz narzeka na tą ciężką pracę, ale nawet jeśli nie zdobędzie kontraktu, bardzo jej to pomoże w przyszłości. Przynajmniej nauczy się kilku potrzebnych rzeczy. Kol wydaje mi się osobą pełną sprzeczności. Z jednej strony skory do kłótni, a z drugiej chętny do rozmów. Hm, powiedziałabym, że ma trudną osobowość i potrzeba wiele siły i chęci by go zrozumieć. W zasadzie dobrze, że dałaś nam odpocząć trochę od Austina&Ally. Rozdział nie był poświęcony tylko tej dwójce, a opisałaś wyjście na miasto Ally, Deza, Kola, Glou i Ty'a, co było miłą odskocznią.
Ten komentarz jest pewnie bardzo poplątany i niejasny. Wybacz mi. Ale mecz leci i skupiam się na nim... Więc tak.. Życzę Ci dużo weny i czasu - standardowo. Ale także słońca. W końcu wiosna idzie! Mam nadzieje, że u Ciebie też jest tak ładne i wiosennie :)
Pozdrawiam!
- Matss (Wow, patrz! Podpisałam się wymyśloną przez Was nazwą xD) xx